– W porównaniu z tym zjedzonym przez mole kundlem, który ledwo powłóczy nogami? Muszę przyznać, że to bardzo przekonujący argument. – Lori obserwowała, jak palce Emily masują nóżki dziecka. – Wiesz, nasz malec naprawdę robi postępy.
– Rzeczywiście. – Emily uśmiechnęła się ciepło do Robby'ego, który patrzył na nią radośnie. Nawet gdy zadawała mu ból, nie przestawał się uśmiechać, pomyślała i serce się jej ścisnęło. Do licha! Najpierw Robby, a teraz Jonas przebojem wtargnęli w jej życie. Stary Bernard zaczyna mieć konkurentów.
– Robby od jutra będzie miał dwóch braci i siostrę
– oznajmiła Lori.
– Chcesz powiedzieć, że dzieci Anny podczas jej operacji będą pod twoją opieką?
– Tak. Anna i Jonas byli tu dwie godziny temu. Odebrali dzieciaki, ale poprosili, żebym zajmowała się nimi przez jakiś czas. Operacja odbędzie się jutro. Anna doszła do wniosku, że nie powinna dłużej zwlekać.
– Tak wiec Jonas podrzuca dzieci tobie.
– Jesteś niesprawiedliwa – zaprotestowała Lori. -Będzie kursował tam i z powrotem, odwiedzając siostrę, zaofiarował się pracować dla ciebie, co jest chyba dobrym pomysłem, no to jak ma jeszcze zajmować się dziećmi? Właściwie wcale ich nie zna. Poza tym akurat nie mamy kompletu. Bliźniaki, które były pod moją opieką, wczoraj zostały odebrane, został mi więc tylko Robby. Dzisiejszej nocy będziemy sami, prawda, łobuziaku? – powiedziała, biorąc malca na ręce i tuląc go do siebie, ale Robby wygiął usta w podkówkę i wyciągnął rączki do Emily. – On jest bardzo do ciebie przywiązany – zauważyła Lori, oddając chłopca przyjaciółce.
– Może więc lepiej żebym go więcej nie widywała
– odparła Emily, ale na samą myśl o tym serce ścisnęło się jej z bólu. – Myślę – dodała – że Jonas, odwiedzając dzieci Anny, będzie mógł przy okazji zmieniać opatrunki małemu.
– A wiec Robby nie będzie już miał nikogo.
– Będzie miał ciebie. Kiedyś się do tego przyzwyczai.
– Dłuższy pobyt w naszym domu i przywiązanie do mnie to dla Robby'ego prawdziwa katastrofa. Ja jestem jedynie chwilową opiekunką. Chłopiec powinien trafić do rodziny zastępczej, ale na to potrzebna jest zgoda jego ciotki.
– Wciąż jej nie wyraża?
– Niestety. Obawia się, że ludzie zarzucą jej, że oddając Robby'ego, zdradzi pamięć siostry.
– Woli więc pozostawić go w domu dziecka!
– Na to wygląda.
– Może powinnyśmy namówić Jonasa, żeby z nią porozmawiał – zasugerowała Emily. – On nawet kamień potrafi wzruszyć!
– Masz rację, on rzeczywiście mógłby pomóc -przyznała Lori, po czym spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę. – Czy ty na pewno nie jesteś nim zainteresowana?
– Na pewno.
– Wiesz… – Lori przez chwilę patrzyła na nią badawczo – jakoś nie mogę ci uwierzyć.
– Lepiej więc uwierz – odparła z naciskiem Emily. – Jeśli uważasz, że jest taki atrakcyjny, to dlaczego sama się nim nie zajmiesz?
– Świetny pomysł! – roześmiała się Lori. – Mimo to nie skorzystam. Mam swojego Raymonda, a on jest o wiele bardziej seksowny niż Bernard!
– Nie wiedziałam o tym – odparła Emily, krztusząc się ze śmiechu. – Są do siebie bardzo podobni, a sądząc po kilogramach, które twój Ray dźwiga, chrapią pewnie tak samo.
Lori spojrzała na nią groźnie, ale już po chwili wybuchneła śmiechem.
– Dobra, masz racje – przyznała. – Biedny Raymond. Muszę jednak przyznać, że przejął się tym, co powiedziałaś o zagrożeniach dla jego serca i od kilku tygodni jest na diecie. A wracając do ciebie – ciągnęła – to będziesz mieszkała z Jonasem przez trzy miesiące. Ja na twoim miejscu…
– Ja na moim miejscu byłabym bardzo ostrożna – odparła Emily. – Czy wiesz, co mogłoby się stać, gdybym się w nim zakochała?
– Nie – westchnęła Lori. – Nie wiem. Mam jednak przeczucie, że mi to powiesz.
– Są tylko dwie możliwości, Lori. Pierwsza to taka, że straciłabym dla niego głowę, rzuciłabym wszystko i podążyłabym za nim na koniec świata.
– Niekoniecznie. On mógłby tu zostać.
– Och, daj spokój. Chyba nie sądzisz, że ktoś taki jak Jonas mógłby być szczęśliwy, zostając w Bay Beach?
– Może nie, ale…
– Druga to taka – ciągnęła spokojnie Emily – że moglibyśmy przeżyć szalony romans, po czym on by wyjechał, a ja zostałabym ze złamanym sercem i przez resztę życia żyłabym wspomnieniami jak panna Haversham z powieści Dickensa.
– Jest jeszcze trzecia możliwość – zasugerowała Lori.
– To znaczy?
Robby zasnął w ramionach Emily, Lori położyła go więc do łóżeczka i pocałowała na dobranoc, po czym spojrzała na przyjaciółkę z zatroskaniem.
– Mogłabyś wreszcie pomyśleć o sobie i trochę się rozerwać. To nic złego. Nikt nie ma wątpliwości, że na to zasłużyłaś.
– Ja…
– Świat się nie skończy, jeśli zafundujesz sobie przygodę – zapewniała Lori. – Mogłabyś przeżyć coś bardzo miłego. Pomyśl o tym, ale teraz zbieraj się już do domu. Przepraszam cię, moja droga, ale Raymond przychodzi na kolację i muszę coś szybko upichcić. – Mówiąc to, cmoknęła przyjaciółkę w policzek i popchnęła ją w stronę drzwi.
Emily w milczeniu wracała do domu, ale uwaga Lori długo jeszcze dźwięczała jej w uszach.
Gdy weszła do mieszkania, ze zdumieniem stwierdziła, że Jonas już tam był i, tak jak Lori, przygotowywał kolację. Stanęła w drzwiach oszołomiona, wciągając w nozdrza smakowity zapach steków.
– Hm… Co ty tu robisz? – zapytała w końcu.
– Mieszkam – odparł przez ramię, uśmiechając się szeroko. – Twoje pielęgniarki mnie tu przyprowadziły. Rozpakowałem się w jednym z wolnych pokoi, zapoznałem z twoją wycieraczką, którą Bóg jeden wie dlaczego wszyscy uważają za psa, i wreszcie poczułem się jak w domu. Właśnie przygotowuję dla nas kolację. Miałem telefon od Lori, kiedy od niej wyszłaś, wiedziałem więc, kiedy zacząć smażyć. Jestem strasznie głodny!
– A wiec Lori była we wszystko wtajemniczona?
– Oczywiście – odparł. – Inaczej skąd bym wiedział, Ba którą mam usmażyć te steki?
To, co Emily pomyślała w tej chwili o zdradliwych przyjaciółkach, z pewnością nie nadawało się do powtórzenia.
– Mogłeś zjeść, nie czekając na mnie – mruknęła.
– Dlaczego? Chyba nie jesteś wegetarianką? – zapytał z niepokojem, po czym natychmiast się rozchmurzył. – Niemożliwe! Lori by mnie uprzedziła. Zresztą jestem tak głodny, że poradziłbym sobie z dwoma stekami. Poza tym mam jeszcze w piekarniku przyprawione ziołami, chrupiące kartofle.
– Chrupiące kartofle… – Unoszący się w kuchni zapach był cudowny. Emily podeszła do piekarnika i go otworzyła. Na brytfannie leżała ogromna ilość maleńkich, upieczonych na złoto ziemniaków pachnących rozmarynem, szałwią i czymś jeszcze, czego nie potrafiła zidentyfikować.
– Nie uwierzyłaś mi? – zapytał, wyraźnie dotknięty.
– No cóż, widzę teraz, że niezły z ciebie kucharz. Jestem pod wrażeniem.
– Łaskawa pani, jestem chirurgiem. Jeśli potrafię zreperować zastawkę, to potrafię również przygotować coś z przepisu.
– To nie zawsze musi iść w parze – mruknęła, myśląc o mężczyznach, których znała.
– Sama się więc przekonaj. – Wskazał ręką stół, na którym stała salaterka z przyprawioną sałatą i butelka wina. – Siadaj, proszę.
– Ja nie piję.
– Ponieważ zawsze jesteś pod telefonem? Nie zapominaj, że to ja pełnię dziś dyżur. Postaraj się odprężyć i delektować jedzeniem.
Usiadła więc. Jonas włożył jej na talerz ogromny stek i górę pachnących ziemniaków, po czym nalał do stojącego przed nią kieliszka wino, a do swojego wodę sodową.