Emily pokręciła głową.
– Jest oczywiście kilka blizn na sercu, ale żadnych widocznych zmian w mózgu. Ray może już rozmawiać z Lori i pamięta, co się stało. Podejrzewam jednak, że nie obejdzie się bez bypasów. – Westchnęła. – A ostrzegałam go. Poziom cholesterolu od dawna miał za wysoki. Przychodził co prawda na badania kontrolne, ale poza tym nie robił nic!
– I teraz niemal przypłacił to życiem.
Na myśl o tym serce się jej ścisnęło. Nagle zapragnęła o tym porozmawiać. Ona, która dotąd była taka zamknięta, nieoczekiwanie odkryła, że Jonas jest człowiekiem, któremu może się zwierzyć. Czy jest przyjacielem?
A może kimś więcej?
– Ray… Ray zapytał Lori, czy wyjdzie za niego za mąż – powiedziała – Oświadczył się pół godziny przed utratą przytomności. Jednak Loń go odrzuciła, twierdząc, że dzieciaki są dla niej najważniejsze. Przyniósł jej pierścionek zaręczynowy. Miał go w kieszeni, kiedy upadł na ziemię, i teraz Lori siedzi przy nim na kardiologii wpatrzona w ten cholerny pierścionek, jakby od niego zależało całe jej życie.
– Czasem trzeba coś prawie stracić, aby zrozumieć, jaką to ma dla nas wartość – odparł Jonas, a Emily spojrzała na niego uważnie. W jego głosie zabrzmiało coś, co wzbudziło w niej niepokój.
– Co z Anną? – spytała.
– Ma właśnie operację.
– Och, Jonas, powinieneś być teraz przy niej.
– Nie mogę być jednocześnie w dwóch miejscach -odparł, patrząc z uśmiechem na dzieciarnię. – Kiedy Lori odleciała do Sydney, Anna postanowiła odłożyć operację. Zgodziła się jechać do szpitala dopiero wtedy, gdy jej solennie obiecałem, że zajmiemy się dziećmi.
– My? – zdziwiła się Emily.
W jego oczach pokazały się wesołe ogniki.
– Mamy przecież duży dom – zauważył.
– Duży dom? – powtórzyła ze zdumieniem. Nie mogła nadążyć za jego tokiem rozumowania.
– Ten dom jest przecież naprawdę duży – powiedział ż niewinną miną. – O wiele za duży dla ciebie, dla mnie i Bernarda.
– Skoro mówimy o Bernardzie, to zdradź mi z łaski swojej, jak ci się udało postawić go na nogi?
– To nie mnie się udało, lecz dzieciakom – odparł ze śmiechem. – Nie uwierzysz, jak biedaczysko się przed nimi bronił, ale za każdym razem, kiedy usiłował usiąść, dzieciarnia ciągnęła go do góry. – Roześmiał się jeszcze głośniej. – Sama więc widzisz, że Bernard potrzebuje towarzystwa. Poza tym, pani doktor – dodał niepewnie -wiedziałem, że bardzo pani pragnie opiekować się Rob-bym. Jak wobec tego mógłbym nie zaproponować opieki nad wszystkimi?
Nad Bernardem, Samem, Mattem i Ruby. I… Rob-bym.
Spojrzała na malca wtulonego w ramiona Jonasa i serce się jej ścisnęło. Był taki maleńki i tak straszliwie doświadczony przez los. Powinna to wszystko przemyśleć. Nie miała nic przeciwko opiece nad dziećmi Anny i nawet pogodziła się z myślą o obecności Jonasa w jej domu, ale Robby to coś zupełnie innego. Chłopczyk był do niej ogromnie przywiązany i ona to przywiązanie odwzajemniała, chociaż zdawała sobie sprawę, jakie to niesie zagrożenie. I oto Jonas, jakby nigdy nic, oznajmia jej, że oboje przejmują odpowiedzialność za malca. Za dzieci jego siostry również!
– Czy skontaktowałeś się z kierownictwem domu dziecka? – zapytała. – Podejrzewam, że mogą mieć wobec Robby'ego zupełnie inne plany.
– Wszystkie domy dziecka w okolicy są przepełnione – odparł. – Tom, kierownik domu w Bay Beach, dziś rano do mnie zadzwonił. Powiedział, że jedyna możliwość to przewiezienie Robby'ego i dzieci Anny do Sydney.
– Nigdy!
– Wiedziałem, że się na to nie zgodzisz. Ciotka Robby'ego nie zgodziła się również. Pomyślałem więc, że jeśli zaoferuję ci swoją pomoc w opiece nad Robbym i Bernardem…
– To ja zaoferuję ci pomoc w opiece nad Samem, Mattem i Ruby?
– No właśnie. – Rozpromienił się. – Dwa dni temu był tu tylko jeden lekarz. Teraz jest nas dwoje, czworo dzieci i pies. Poradzimy sobie.
– A twoje pedagogiczne talenty to…?
– Potrafię budować zamki z piasku – odparł z niewinną miną i Emily musiała się roześmiać.
– A co ze zmianą pieluszek?
– No… jak by to powiedzieć… – Jonas wykrzywił zabawnie twarz.
– Pieluszki, jak widzę, nie są pańską najsilniejszą stroną, doktorze Lunn?
– Właśnie dlatego czekamy tu na ciebie. Możesz się włączyć – zauważył wielkodusznie. – Ojej, wielkie dzięki!
– Bardzo proszę – odparł, przekazując jej Robby'ego z taką szybkością, że Emily znowu nie mogła powstrzymać się od śmiechu. – Masz swoje dziecko.
Jej dziecko! Spojrzała z czułością na Robby'ego, a potem omiotła wzrokiem Jonasa. Wkraczają na niebezpieczny teren, pomyślała. Ciekawe tylko, czy Jonas zdaje Sobie sprawę z zagrożenia.
Kiedy wrócili do domu, czekała tam na nich Amy. Dziewczyna właśnie jadła przy stole lunch i uśmiechnęła się na powitanie, gdy Jonas wprowadził swoje stadko do środka.
Stadko prezentowało się całkiem nieźle: przewodnik, czwórka dzieci i pies. Bernard natychmiast ułożył się na swoim miejscu pod zlewem, ale dzieciaki, tarmosząc go i śmiejąc się wesoło, zmusiły go do wstania.
Amy, patrząc na tę zabawną scenę, śmiała się również. Emily spojrzała na nią ze zdumieniem.
– Co ty tu robisz, moja droga? – zapytała.
– Lou uporała się wreszcie z grypą. Wróciła do recepcji i doktor Lunn wiedział, że jestem wolna. Jeśli mam być szczera, to wolę opiekować się dziećmi, niż czekać, aż ktoś zarzyga podłogę w poczekalni. Kiedy więc pan doktor zaproponował mi na jakiś czas posadę opiekunki, pomyślałam, że może być fajnie.
– Doskonale się składa, prawda, pani doktor? – zawołał Jonas z miną mężczyzny, któremu udało się dopasować ostatni fragment skomplikowanej układanki.
– Prawda – odparta bez przekonania.
– Będzie dobrze, Em. To musi się udać. Amy będzie tu w ciągu dnia, a w nocy tylko jedno z nas musi być pod telefonem. Tak więc dzieci będą miały zapewnioną opiekę przez cały czas.
Emily milczała, mocno tuląc do siebie Robby'ego.
– Czego się boisz? – zapytał cicho i Emily wiedziała, że znowu ją rozszyfrował. Wcale się jej to nie podobało.
– Po prostu usiłuję sobie wyobrazić moje rozstanie z Robbym.
– Może do tego nie dojdzie.
– Ale…
– Może wcale nie będzie takiej konieczności – odrzekł. – Pomyśl tylko. Jeśli Amy ci pomoże, nie będziesz musiała się z nim rozstawać. Tymczasem, gdybym mógł cię teraz zostawić z Amy i dzieciarnią, to pojechałbym do Blairglen zobaczyć się z Anną.
– Oczywiście.
– Będzie dobrze, Emily – zapewnił – jeśli tylko się o to postaramy. – Patrzył na nią długo, szukając w jej oczach odpowiedzi. Po czym skinął głową, wyraźnie usatysfakcjonowany tym, co zobaczył. – A teraz, dzieciaki – zawołał – zostawiam was pod opieką doktor Emily i Amy, a kiedy wrócę wieczorem, opowiem wam, co słychać u mamy. Zgoda?
– Zgoda – odrzekły dzieci cicho, lecz Emily wiedziała, że są tak samo przerażone jak ona.
– Jonas! – zawołała, gdy był przy drzwiach. Odwrócił głowę i kiedy ich oczy się spotkały, między nimi znowu przebiegło coś nieuchwytnego. Coś, co już od dawna budziło w niej niepokój.
– Zostań tak długo, jak będzie trzeba – powiedziała. – Damy sobie radę. Pozdrów Annę od nas. I…
– I…?
– Powiedz jej, że trzymamy za nią kciuki.
– Dzięki – odparł. Ich oczy, jakby przyciągane przez jakąś niewidzialną siłę, spotkały się ponownie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Była północ, gdy Jonas wrócił z Blairglen. Emily słyszała, jak jego auto zatrzymało się przed ośrodkiem. Długo leżała, nie mogąc zasnąć, chociaż wszyscy spali już od dawna i dookoła panowała kompletna cisza. Wiedziała, że nie musi się martwić o dzieci. Miały zapewnioną opiekę o każdej porze dnia i nocy.