Musiałaby być jednak szalona.
Dobrze wiedziała, że Jonas, kiedy już Annie przestanie być potrzebny, odejdzie, nie oglądając się za siebie.
I jego następne słowa jedynie to potwierdziły.
– Em, nie musisz zachowywać się tak, jakby ktoś żądał od ciebie, abyś tu tkwiła do śmierci – zauważył. – Na litość boską, dziewczyno, ile ty masz właściwie lat?
– Dwadzieścia dziewięć.
– A ja trzydzieści trzy. To chyba dość, żeby czerpać przyjemność z tego, co tę przyjemność może nam dać.
– A potem się rozstać?
– Oczywiście.
– Tylko że to nie zawsze jest takie proste – odparta ze smutkiem. – Ja i Robby jesteśmy tego najlepszym przykładem.
– Nie rozumiem.
– Myślałam, że będę w stanie przywiązać się do Robby'ego na jakiś czas – przyznała łamiącym się głosem. – Teraz wiem, jak bardzo się myliłam. Teraz potrzebuję go tak samo, jak on mnie. Po prostu kocham go, Jonas. Na tym właśnie polega miłość. Że jesteśmy komuś potrzebni i że ktoś potrzebuje nas. I oto Robby śpi w łóżeczku obok mnie, ale im dłużej to będzie trwało, tym bardziej będzie krwawiło mi serce, kiedy przyjdzie mi z tą moją miłością się rozstać.
– Nie wiedziałem, że tak to czujesz. Co stało się z tak potrzebnym w naszym zawodzie dystansem, pani doktor?
– Nie mam go. – Odetchnęła głęboko i odsunęła się od niego. – Ty masz go za to w nadmiarze. I to nie jest w porządku, ponieważ dla ciebie nie ma to żadnego znaczenia.
– Nie wiem, co masz na myśli.
– Możesz mieć żonę i rodzinę w każdej chwili – odparła.
– Ale nie chcę.
– Właśnie. – Włożyła ręce do kieszeni spodni od dresu, który pełnił rolę piżamy. – Tylko że ja chcę. Zawsze chciałam mieć rodzinę. Rodzina byłaby… czymś cudownym. Niestety, chcę być także lekarzem dla mieszkańców Bay Beach. Pogodzenie tych dwóch ról nie wydaje się jednak możliwe.
– Mogłabyś poślubić kogoś miejscowego i adoptować tego malca.
– Czyżby? – zakpiła. – Jakiż to mężczyzna zechciałby się ze mną związać, gdyby wiedział, że muszę być pod telefonem dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu? Możliwe, że ty mógłbyś znaleźć żonę godzącą się żyć z tobą na tych warunkach, ale pozycja kobiety i mężczyzny w społeczeństwie nie zmieniła się aż tak bardzo, abym mogła znaleźć męża, który by to zaakceptował.
– Czyżby twoja sytuacja wyglądała aż tak źle?
– Niestety. To miasto jest dostatecznie duże dla dwóch lekarzy, ale jest tylko jeden. Kocham moją pracę, ale mam jej tyle, że nie wystarcza mi już czasu na nic innego.
– Nawet dla Robby'ego?
– Zrobiłabym wszystko, żeby go adoptować. Ale sam powiedz, jaka byłaby ze mnie matka?
– Myślę, że fantastyczna.
– Przez jakieś pół godziny dziennie, i to jedynie wtedy, gdy pozwolą mi na to pacjenci. Wychowaniem Robby'ego mogłaby zająć się opiekunka. Może Amy? Do j czasu, aż znajdzie sobie lepszą pracę? Nigdy! Ten malec zasługuje na to, aby zaadoptował go ktoś, kto będzie w stanie dać mu z siebie znacznie więcej niż ja.
– Ale jego ciotka nie chce nawet słyszeć o adopcji.
– W końcu będzie musiała się zgodzić.
– A tymczasem twoje serce będzie krwawić.
– Nie krwawiłoby, gdybyś się nie zobowiązał, że się nim zajmiemy.
– Przepraszam, Em, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Gdybym jednak tego nie zrobił, Robby byłby w Sydney, a ty i tak byś cierpiała.
– Tak, no cóż… – Łzy napłynęły jej do oczu. – Nie wiedziałeś.
– Teraz wiem.
– Teraz nic już nie można zrobić.
– Obawiam się, że masz rację. Musimy jednak jakoś przez to przejść. Ja i ty, i ta czwórka dzieci.
– A potem się rozstać?
– Tak, ale ze wspaniałymi wspomnieniami. – Chwycił ją za ramiona i spojrzał w oczy. – Em, obydwoje wiemy, że to jest tymczasowe. Ja mam swój świat, do którego wrócę, gdy Anna wyzdrowieje, ale możemy sprawić, żeby ten wspólnie spędzony czas był przyjemny, dla nas i dla dzieci. Poza tym…
– Poza tym?
– Em, uważam, że jesteś wyjątkową kobietą. Oczywiście, nie jestem mężczyzną, który zapuszcza korzenie, ale to wcale nie znaczy, że nie angażuję się, jeśli kobieta jest wyjątkowa. I naprawdę chciałbym się z tobą kochać.
– Pewnie powinno mi to pochlebiać.
– Nie. – Obserwował ją beznamiętnie. – Przecież ty również tego chcesz. Czuję to.
– Nieprawda!
– Czyżby? – Patrzył na nią kpiąco. – Powiedz wiec, że tego nie chcesz.
– Nie chcę.
– Kłamczucha! – Jego uścisk wzmógł się i nieoczekiwanie powstała między nimi jakaś dziwna więź, która z każdą chwilą stawała się silniejsza. To ta cisza. To ciepło tego wielkiego, starego domu. Świadomość, że była tu czwórka dzieci powierzonych ich opiece…
Wszystko to sprawiło, że Emily miała ochotę się rozpłakać, i im dłużej patrzyła na Jonasa, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że nie potrafi go odepchnąć.
– Em… – Jego oczy zatonęły w jej oczach w poszukiwaniu odpowiedzi, na którą nie mogła się zdobyć.
Powinna go odepchnąć. Uciec do sypialni i zaniknąć drzwi na klucz. Jednak ta dziwna więź, która powstała między nimi, nie pozwalała jej tego zrobić.
Jonas ujął w dłonie jej twarz i powoli przyciągnął do siebie. A potem była długa chwila milczenia, milczenia wymowniejszego od słów. W ich oczach było zakłopotanie i niepewność jutra, ale teraz liczyło się tylko to, że mają siebie. I wtedy Jonas ją pocałował.
Oczywiście, nie pierwszy raz ktoś ją całował. Miała dwadzieścia dziewięć lat i za sobą normalne studenckie życie. Nawet wtedy, gdy po studiach wróciła do Bay Beach, wielu było takich, którzy próbowali swoich szans u doktor Mainwaring.
Tak więc chłopcy ją całowali, ale żaden tak jak Jonas! To był pocałunek, o jakim nawet nie marzyła. To było jak połączenie dwóch połówek należących do tej samej całości. Strumień ciepła popłynął przez jej ciało, ogrzewając je od czubków palców aż do głowy. Gdy Jonas mocniej przyciągnął ją do siebie, poczuła, że topnieje.
Mężczyzna i kobieta – jakby kierowało nimi przeznaczenie – spotykają się i łączą, stając się jednością. To, co Emily teraz czuła, było nie do opisania. Oto znalazła wreszcie swoje miejsce na ziemi. Swojego mężczyznę…
Tylko że to nie był jej mężczyzna. To był Jonas Lunn, chirurg z wielkiego miasta, który za kilka tygodni stąd wyjedzie. Prześpi się z nią i potem zostawi, a ona będzie musiała żyć jak dawniej, bez niego!
Ta myśl sprawiła, że nagle otrzeźwiała. Kiedy więc Jonas podniósł rękę, Emily, czując, że zamierza rozpuścić jej włosy, odsunęła się gwałtownie.
– Nie!
– Tak! – powiedział i w jego oczach zabłysły wesołe iskierki. – Chcesz tego tak samo jak ja.
– Być może chcę – odparła – ale też mam dostatecznie dużo rozsądku, żeby wiedzieć, do czego mogłoby to zaprowadzić.
– Do tego, aby dwoje ludzi dało sobie nawzajem trochę radości.
– A potem odejdziesz?
– Tak – przyznał z rozbrajającą szczerością. – Oczywiście, że tak. Życie musi toczyć się dalej, ale dzięki temu, co przeżyjemy, będzie o wiele bogatsze.
– Nie, nie – odparła ze smutkiem. – Będzie okropne. Złamie mi to serce, tak jak rozstanie z Robbym.
– Pójście z kimś do łóżka nie może złamać ci serca.
– Nie? – Jej oczy płonęły. Mężczyźni! Czyżby wszyscy byli aż tak niewrażliwi? – A co może złamać twoje serce?
– Mam nadzieję, że jednak wyjdziesz z tego z nieuszkodzonym sercem. Bo ja na pewno tak.