Ten wielki, nieśmiały mężczyzna przesiedział wczoraj cały dzień w szpitalnej poczekalni bez widzenia się z Anną, pomyślał Jonas, godząc się z tą tak szokującą dla niego zmianą w życiu siostry. Jim czekał na jakąkolwiek wiadomość. Czekał wczoraj i czekał dziś i bez trudu można było zauważyć, jak bardzo się bał.
Jonas spojrzał spod oka na Emily, której twarz wyraźnie złagodniała.
– Ty kochasz Annę – powiedziała z nutą zdziwienia, jak ktoś, kto nagle dokonał jakiegoś odkrycia.
– To wspaniała kobieta, pani doktor. Nie zniósłbym, gdyby coś się jej stało – wyrzucił z siebie.
– Nic jej nie grozi – odparł Jonas, z trudem powstrzymując się, by nie krzyczeć z radości. – Wyniki są bardzo dobre. Obrzeża guza czyste. Węzły chłonne w porządku. Wszystko wskazuje na to, że nowotwór został wycięty, zanim zdołał poczynić szkody. Dla pewności trzeba jeszcze wykonać parę badań, ale póki co są powody do radości.
Jim rozpromienił się.
– Och… to wspaniała wiadomość. Najwspanialsza! -zawołał, po czym cofnął się, jakby nagle zapragnął przetrawić wszystko w samotności. – To… to… – powtarzał łamiącym się głosem. W końcu, nie mogąc opanować wzruszenia, odwrócił się i uciekł.
Kiedy zostali sami, Emily wspięła się na palce i pocałowała Jonasa prosto w usta.
Nie był to namiętny pocałunek i, być może, nie było w nim niczego, co warto by zapamiętać. A jednak Jonas zapamiętał go doskonale!
– Już wszystko wiem – powiedziała. – I bardzo się cieszę.
– Skąd wiesz?
– Nie zapominaj, mądralo, że Anna to moja pacjentka. Prosiłam, żeby zadzwonili do mnie, jak tylko będą wyniki. Gdyby były złe, pojechałabym do Blairglen, żeby zobaczyć się z Anną. Na szczęście nie muszę. Emily pojechałaby… To oczywiste. Pojechałaby, ponieważ niepokoiła się losem Anny tak samo jak on.
Nagle poczuł się tak, jakby uszło z niego powietrze. Napięcie, które towarzyszyło mu w ciągu ostatnich dni, opadło. Co się z nim dzieje? – zastanawiał się. Zawsze był taki chłodny. Z dystansem. Wcześnie się tego nauczył i oto teraz, jako dorosły już mężczyzna, miał ochotę się rozpłakać.
– Nie sklasyfikowali jeszcze guza – ciągnęła Emily.
– Nie wiedzą również, czy receptor hormonalny jest pozytywny, czy nie. Jednak Partrick uważa, że są powody do optymizmu.
– Jest prawie pewien, że ten guz należy do pierwszej grupy.
– To znakomity chirurg i z pewnością wie, co mówi
– zapewniła go. – Jeśli ma rację, to chemia nie będzie potrzebna. Wystarczy radioterapia i niewielka silikonowa wkładka, aby wyrównać ubytek tkanki. Wkrótce Anna będzie mogła normalnie żyć, a ty znowu będziesz dawnym Jonasem Lunnem, niezależnym chirurgiem z wielkiego miasta.
– Za trzy miesiące – odparł krótko. – Po radioterapii.
– Zgodzi się, żebyś pomagał jej tak długo?
– Musi. Nie da sobie rady sama.
– Do Blairglen kursuje codziennie autobus.
– Wspaniale! Dwie godziny tam i z powrotem codziennie przez siedem tygodni. To nie ma sensu. Anna musi pozostać w Blairglen.
– Może mógłbyś wynająć dla was dom – rzekła z namysłem, obserwując go spod oka. – Zabrałbyś dzieci i był razem z nią.
– Pewnie by mi na to nie pozwoliła.
– Możesz spróbować.
– A ty? Jak sobie poradzisz?
– Tak jak zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Dla mnie nic się nie zmieni.
– Jest jeszcze Robby.
Jej twarz nagle posmutniała.
– To prawda – przyznała. – Jednak wkrótce wróci Lori. Wiadomości z Sydney są dobre. Minie parę tygodni, zanim Anna będzie gotowa do radioterapii, może więc… Może wiec mógłbyś tu jeszcze zostać. Do czasu, aż wróci Lori. W ten sposób będę mogła opiekować się Robbym trochę dłużej.
– Zostanę – powiedział miękko. – Dobrze wiesz, że zostanę. Do licha, Em, nawet nie wiesz, jak wspaniale się czuję. To tak, jakby…
Uśmiechnęła się, słysząc radość w jego głosie. Tak strasznie się bał i teraz ta jego radość była zupełnie zrozumiała.
– Jakby to było jakieś wielkie święto? – zasugerowała.
– Myślę, że to właściwe słowo. – Spojrzał na zegarek. Żołądek podpowiadał mu, że najwyższa pora coś zjeść. – Co powiedziałabyś, gdybym zaprosił cię na kolację?
– Hm.
Uniósł brwi. Nie był przyzwyczajony, by kobieta tak reagowała na jego zaproszenie.
– Co ma znaczyć to „hm"?
– "Hm" znaczy, że zapomniał pan o odpowiedzialności, doktorze Lunn – odparła poważnie. – Amy powinna już iść do domu, a my musimy zająć się czwórką naszych dzieci.
– Ale…
– Żadnych ale. To jest właśnie odpowiedzialność.
Nie był tym zachwycony, jednak wiedział, że Em ma rację. Zobowiązał się do opieki nad dzieciarnią i teraz musi ponosić tego konsekwencje. A to znaczy, że nie może zaprosić tej kobiety na randkę, nie zapraszając jednocześnie czwórki tych małych diabląt.
– Co powiesz na rybę i frytki na plaży? – zapytał nieśmiało, a Emily uśmiechnęła się szeroko.
– Dobry pomysł, oczywiście, dopóki nie odezwie się to. – Wskazała na przymocowany do paska pager.
– Nie zadzwoni. To wieczór cudów. Dopiero co otrzymaliśmy wspaniałą wiadomość i zasłużyliśmy na wspaniałą kolację. Wszyscy. Co pani na to, pani doktor?
Dobrze wiedziała, jak powinna postąpić. Powinna powiedzieć, że zje kolację w domu razem z Robbym, a w tym czasie Jonas niech zabierze dzieci Anny na plażę. I powinna starać się, by jak najrzadziej byli razem. Jednak zaproszenie było takie kuszące. Rodzinny posiłek na plaży – Jonas, ona i czwórka fantastycznych dzieciaków.
Jak może odrzucić taką ofertę? Jak może odrzucić takiego mężczyznę?
To był naprawdę magiczny wieczór. Ryba i frytki jeszcze nigdy nie smakowały tak wybornie. Dzieci, uspokojone, że ich mamie nic nie grozi, doskonale się bawiły. Słońce nie grzało już tak mocno, lecz nadal było bardzo ciepło. Siedzieli tuż nad wodą, trzymając na kolanach tacki z rybą, a fale obmywały palce ich stóp. Nawet Bernard dał się na tę wycieczkę namówić i ku zdumieniu Emily, jak mały psiak, wskakiwał i wyskakiwał z wody i biegał za dziećmi, które karmiły go frytkami.
– Może tęsknił za dziećmi – zastanawiała się Emily. – Może przez te wszystkie lata cierpiał na depresję, a my nie wiedzieliśmy dlaczego. Spójrz tylko. – Wskazała ręką Sama, który wyciągnął rękę z frytką i rudy ogon psa zaczął powiewać jak flaga na wietrze. – On po prostu potrzebuje rodziny!
Rodzina. Cóż za urzekające słowo…
– Czy życie może być piękniejsze? – zawołała uszczęśliwiona. – Uważaj, Ruby! Ta fala jest ogromna. Może ci porwać jedzenie.
Ruby zapiszczała i szybko podniosła do góry tackę, po czym znowu ją opuściła, czekając, aż zjawi się kolejna fala i zabawa zacznie się od nowa.
Emily miała jeszcze trudniejsze zadanie. Podnosiła do góry kolana, na których trzymała Robby'ego, usiłując jednocześnie ratować swoją tackę przed zamoczeniem.
– To ci się nie uda – zauważył Jonas, obserwując z rozbawieniem jej wysiłki. – Musisz się cofnąć aż do tego miejsca. Tylko w ten sposób uratujesz opatrunki Robby'ego. Jeśli się zamoczą, będziesz je zmieniać co najmniej pół godziny.
– Nie ma mowy – odparła. – Robby uwielbia wodę, prawda, Robby? – Jakby na zawołanie, malec zapiszczał z radości. – Ja zresztą też – dodała. – Gdybyś wiedział, jak o tym marzyłam przez cały dzień…
– W takim razie pozwól sobie pomóc – rzekł i zanim zorientowała się, do czego zmierza, odebrał od niej tackę.
Emily podnosiła Robby'ego przed każdą kolejną falą, pozwalając, aby woda dotykała czubków jego paluszków, a Jonas z namaszczeniem rozdzielał zawartość tacki. Jedna frytka dla niej, jedna dla niego.