– Nie, chyba że… czasami.
– To jakiś absurd – przerwała im Emily. – Po prostu absurd! Lori, daj spokój! Ten facet mówi głupstwa.
– Nie mówię żadnych głupstw – zaprotestował Jonas. – To może się udać.
– Jakim cudem? – wyszeptała z rozpaczą.
– Hej, Em! – zawołał Jonas, przywołując na twarz uśmiech. – Nie musisz się martwić. Chodzi o interes.
– Jaki?
– Wiesz, że zanim tu przyjechałem, zaproponowano mi wykłady w Europie?
– Tak.
– Lubię uczyć – ciągnął. – W Sydney też miałem wykłady, ale nie było ich tyle, żebym mógł zrezygnować z operacji.
– Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną.
– To proste – westchnął. – Znalazłem się na rozdrożu. Nie zależało mi na tym, aby zostać światowej sławy chirurgiem. Gdybym jednak pozostał w Sydney, nie miałbym wyboru. To dlatego zdecydowałem się na te wykłady w Europie, chociaż wciąż miałem wątpliwości. Obawiałem się, że będzie mi brakowało kontaktu z pacjentem. Tak więc postanowiłem… – Urwał na chwilę, po czym dodał: – Postanowiłem wrócić do chirurgii ogólnej i być może zająć się również interną.
– Czyżbyś chciał otworzyć praktykę w Bay Beach?
– Rozmawiałem z Chrisem Maitlandem, który pracuje na południe od Bay Beach. Czy wiesz, że jest anestezjologiem?
– Tak, ale…
– On jest podobny do mnie – ciągnął Jonas. – Miał dosyć medycyny, w której nie ma miejsca na kontakt z pacjentem. Wrócił wiec do praktyki ogólnej. Ale dla mnie istotne jest, że jeśli nawet się tu przeniosę, to wcale nie będę musiał zrezygnować z operowania, a Chris będzie mógł wtedy reanimować swoją anestezjologię. Mógłbym przeprowadzać wszystkie operacje w okolicy, a oprócz tego zajmować się praktyką ogólną. Mógłbym również kontynuować pracę naukową i raz w tygodniu wyjeżdżać do Sydney na wykłady.
Umilkł na chwilę, jakby rozważał wszystkie ewentualności.
– Mógłbym uzyskać status wykładowcy na cały rejon. Gdybyśmy mogli przyjmować stażystów na zasadach rotacyjnych, bardzo by to nam ułatwiło pracę.
To prawda, pomyślała Emily, ale nie o tym przecież rozmawiali. Rozmawiali o… małżeństwie.
– Ja…
– Hej! Ja wychodzę. – Lori pochyliła się nad przyjaciółką i ją uścisnęła. – To staje się dla mnie zbyt skomplikowane. Zrozumiałam tylko, że nie chcecie oddać Robby'ego dziś. – Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Emily i dodała: – I być może nie oddacie go w ogóle.
– Lori…
– Nie spiesz się, Em – przerwała jej Lori. – Posłuchaj, co ten facet ma do powiedzenia, i zastanów się, jakie korzyści mogłabyś z tego mieć.
– Nie chciałabym… To nie ma sensu.
– Ależ chciałabyś – powiedziała z naciskiem Lori. -Ja wychodzę, a ty po prostu słuchaj!
Cisza, która zapanowała po wyjściu Lori, zdawała się przedłużać w nieskończoność. Emily, tuląc do piersi Robby'ego, usiłowała uporządkować myśli. To wszystko nie miało dla niej sensu.
– A więc chcesz tu zostać? – zapytała w końcu.
– Tak. Podoba mi się twoja medycyna, bardzo się przywiązałem do dzieci Anny i mam nadzieję, że moje kontakty z Anną się poprawią. W tej sytuacji…
– Możesz tu przecież pracować – powiedziała z desperacją. – Jesteś nam bardzo potrzebny. I ta rozmowa o małżeństwie jest zupełnie niedorzeczna.
– Być może – rzekł z namysłem. – Ale jest jeszcze Robby. Jeśli się pobierzemy, będzie miał rodzinę.
– Przecież nie chcesz być ojcem Robby'ego. Sam to przed chwilą powiedziałeś.
– To prawda – przyznał. – Nie chcę być niczyim ojcem. – Jednak wyraz jego twarzy zdawał się przeczyć słowom. Przez chwilę obserwował Robby'ego. Maluch wtulony w objęcia Emily powoli zasypiał. Oczy miał zamknięte, maleńką piąstkę mocno zacisnął wokół palców opiekunki.
– Nie chcę, aby był w sierocińcu – dodał zmienionym nagle głosem.
– Ty go pokochałeś – zauważyła, patrząc na niego spod oka.
– Tak, chyba tak. To wspaniały dzieciak. Jeśli więc, poślubiając ciebie, mógłbym zapewnić mu dom…
– Mieszkalibyśmy razem? – spytała. Przesunął palcami po włosach i po chwili milczenia odparł:
– Myślę, że tak, skoro mamy adoptować Robby'ego. Nie widzę w tym żadnego problemu. Będę często wyjeżdżał do Sydney. Poza tym ten dom jest wystarczająco duży dla nas wszystkich, a jeśli do tego zamieszka z nami jakiś stażysta, to nie grozi nam, że nasz układ stanie się zbyt osobisty.
„Nie grozi nam, że nasz układ stanie się zbyt osobisty…” Przecież to los gorszy od śmierci!
– To poważna decyzja, Jonas, na długie lata – rzuciła szorstko. – Będziesz musiał powiedzieć Tomowi, że jesteś gotów być dla Robby'ego ojcem. Jeśli my… my, Jonasie, nie ja, jeśli my mamy podjąć decyzję o adopcji, to musisz się w to zaangażować.
– Nie sądzę. Będzie przecież miał ciebie. Odetchnęła głęboko, starając się opanować złość.
– Dobrze wiesz, że bardzo pragnę, aby Robby był ze mną – powiedziała. – Ale jemu potrzebna jest rodzina.
Przymknęła oczy. To, co Jonas proponował, było tak niewiarygodnie nęcące. Mimo to wiedziała, że nie powinna się zgodzić. Istnieje pewna… przeszkoda i musi go o niej poinformować.
– Jonasie, powinieneś wiedzieć, że zakochałam się w tobie – wyznała, patrząc mu w oczy. – Widzisz, nie sądzę, żebym mogła mieszkać z tobą pod jednym dachem jako twoja żona i pozostać… obojętną.
Jej słowa zmroziły go.
– Co ty mówisz?
Jednak czas na dwuznaczniki już dawno minął. Po-i została prawda.
– Zakochałam się w tobie, Jonasie, zakochałam beznadziejnie – powtórzyła, odważnie patrząc mu w oczy.
– Jeśli więc proponujesz mi, żebym za ciebie wyszła, to stokrotne dzięki. Niczego nie pragnę bardziej, niż zostać twoją żoną. Ale prawdziwą żoną. W pełnym tego słowa znaczeniu.
– Em! – zawołał ze zdumieniem.
– Jestem głupia, prawda? – zakpiła. – Głupia, nieprofesjonalna i działająca na szkodę zarówno własną, jak i Robby'ego. Bo gdybym… cię nie kochała… to pewnie mogłabym zaakceptować twoją propozycję.
– Moja propozycja ma sens – wybuchnął. – Podczas gdy to, co ty mówisz…
– Nie ma sensu w ogóle – dokończyła.
– Zapomnij wiec o tym. Przyznaj, że wcale tak nie myślisz.
Znowu przymknęła oczy. Dlaczego niektórzy są aż tak ślepi?
– Ale ja naprawdę tak myślę – odparła. – Nie chciałam się zakochać. To się po prostu stało. Tak więc sam widzisz, że to nie może się udać. Miałabym tylko połowę tortu, i do tego nie tę, której pragnę najbardziej. Miałabym dziecko i męża, ale ten mąż widziałby we mnie jedynie wykonującą ten sam zawód koleżankę, a nie kobietę, którą się kocha i której się pożąda.
– Czego więc chcesz, na litość boską? – zawołał z irytacją i nagle Emily również się zirytowała.
– Chcę wszystkiego – odparła wyzywająco. – Kiedy zdecydowałam się tu przyjechać, wiedziałam, że moje szansę na to, żeby mieć męża i dzieci są bliskie zera. I pogodziłam się z tym. Teraz, kiedy zaofiarowałeś mi połowę tego, czego pragnęłam najbardziej, zrozumiałam nagle, że raczej wolę nie mieć nic, niż żyć, nieustannie patrząc na drugą połowę, tę, która znajduje się poza moim zasięgiem.
Nagle zaległa cisza i Emily, patrząc na Jonasa, pomyślała, że chyba niczego nie zrozumiał.
– Chcesz Robby'ego – mruknął.
– Chcę. – Była bliska łez. – Ale ty nas nie chcesz. – Zagryzła wargi. – Oczywiście nie chcesz, aby Robby został w sierocińcu, więc poświęcisz się dla nas. Ja jednak nie jestem w stanie udźwignąć ciężaru poświęcenia. Nie chcę małżeństwa, Jonasie. Nie chcę małżeństwa bez… miłości.