Выбрать главу

Miłość…

Był gotów pokochać… w pewnym sensie. Tylko że… Tylko że nie mógł sobie pozwolić na to, aby się od kogoś uzależnić.

– Jesteś tchórzem, Jonas – mruknął. I wiedział, że ma rację.

Nowa koncepcja opieki medycznej w Bay Beach zrodziła się niemal w ciągu jednej nocy. Jonas, kiedy już podjął jakąś decyzję, musiał ją przeprowadzić do końca. Doskonale! Emily co prawda nie chce za niego wyjść, bardzo go jednak potrzebuje, podobnie jak Anna, i on wcale nie ma zamiaru ich przekonywać, że tak nie jest. Natychmiast wiec przystąpił do działania: sprzęt chirurgiczny został zamówiony, Lou zatrudniona na pełen administracyjny etat, a Amy do codziennej opieki nad Robbym. Emily czuła się tym wszystkim ogromnie zakłopotana. Chwilami miała nawet wrażenie, że nie jest już tu potrzebna i nie bardzo wiedziała, jak się w tej sytuacji zachować. Zdawała sobie jednak sprawę, że Jonas jest wspaniałym chirurgiem, a skoro chce tu pracować, ona nie powinna mu w tym przeszkadzać. Musiałaby być szalona.

Ale jeszcze bardziej szalona byłaby, gdyby za niego wyszła.

Tymczasem stan zdrowia Anny ulegał poprawie. Emily zaglądała do niej co drugi dzień, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku z jej ręką. Fizycznie Anna czuła się dobrze, ale czy równie dobrze czuła się psychicznie, Emily miała pewne wątpliwości.

– W przyszłym tygodniu, Anno, zaczynasz radioterapię – przypomniała Emily. – Chyba że zmieniłaś zdanie i zdecydowałaś się również na chemię.

– Nie zmieniłam zdania.

– Nawet jeśli w twoim przypadku nie jest to niezbędne, to przemyśl to jeszcze raz – poradziła Emily. -Wprawdzie niebezpieczeństwo nawrotu jest rzeczywiście niewielkie, jednak po chemioterapii byłoby jeszcze mniejsze. Nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie, że boisz się większego uzależnienia od innych.

Anna zaczerwieniła się.

– Nienawidzę tego – przyznała. – Nienawidzę, że nie mogę rozwiesić prania. Nienawidzę, że nie mogę wziąć na ręce Ruby…

– To minie, Anno. Kiedy ręka się wygoi, będziesz taka silna jak dawniej. Obrzęk wskutek niedrożności naczyń chłonnych, przy obecnych technikach chirurgicznych, występuje coraz rzadziej, a Patrick to znakomity chirurg. Nie sądzę więc, abyś kiedykolwiek miała jakieś problemy.

– Ale ja teraz mam problemy. Nie znoszę być od kogoś zależna. Nie cierpię, że wszyscy się o mnie martwią. Nie podoba mi się, że Jonas wciąż tu jest, że mnie pilnuje. Nie znoszę tego, że Jim wpada tu codziennie…

– Oni cię kochają, Anno.

– Ale ja nie wiem, co to miłość i wcale nie chcę wiedzieć. – Pokręciła głową. – Jonas też nie wie – dodała z goryczą. – Został tu tylko dlatego, że jestem jego małą siostrzyczką – kimś, kim musi się opiekować, ponieważ to jego obowiązek. Z tobą wiąże go coś, czego nie rozumiem. Jednak mogę się założyć, że to nie miłość, a przynajmniej nie to, co się zwykle przez miłość rozumie. Mam rację?

Emily zmieszała się, lecz Anna nie czekała wcale na odpowiedź.

– Cokolwiek to jest, nie powinien był zostać – ciągnęła. – Jego już nic nie zmieni. A jeśli chodzi o Jima… Czy wiesz, że zaproponował mi małżeństwo? Mnie, kobiecie z trójką dzieci i okaleczoną piersią. Jeśli myśli, że potrzebna mi litość…

– Jestem pewna, że Jim nie zrobił tego z litości.

– Uważasz wiec, że powinnam za niego wyjść?

– Sama musisz sobie na to odpowiedzieć – odparła Emily. – Ważne jest tylko to, czy go kochasz.

– Jak ty mojego brata?

– Nie rozumiem, o czym mówisz.

– Jonas powiedział, że chce się z tobą ożenić. Powiedział, że to najważniejszy powód, dla którego tu został. Zrobił to dla ciebie.

– A ja myślę, że dla ciebie.

– Dla mnie? To śmieszne. Nie ma na świecie nikogo, komu by tak na mnie zależało.

– Znaleźliby się. Gdybyś im tylko na to pozwoliła.

– Nie ma mowy. – Pokręciła głową. – Ja i Jonas dobrze wiemy, co potrafi miłość. Zniszczyła naszych rodziców i niemal zniszczyła nas. Nie mogę uwierzyć, że Jonas chce cię poślubić. Ale nawet jeśli tak jest, to chyba masz na tyle zdrowego rozsądku, aby mu odmówić. Dobrze wiesz, że pod względem emocjonalnym jest tak samo okaleczony jak ja.

Dni mijały, a Emily wciąż czuła się tak, jakby się poruszała w gęstej mgle.

Dużo spacerowała z Robbym, miała więc wiele czasu na rozmyślania. Coraz częściej też dochodziła do wniosku, że była głupia, ponieważ chciała czegoś, co tak naprawdę nigdy nie istniało. Miłości Jonasa!

Ale podczas gdy ona dosłownie marniała w oczach, Robby wyglądał coraz lepiej. Rany po oparzeniach goiły mu się znacznie szybciej, niż można było oczekiwać, i Emily z każdym dniem kochała go coraz bardziej.

I… coraz bardziej kochała Jonasa.

Tak się jakoś dziwnie składało, że zawsze był gdzieś w pobliżu. Albo pukał do jej drzwi, by wyjaśnić jakiś związany z pacjentem problem lub poprosić o pomoc przy jakimś drobnym zabiegu. Albo był akurat na oddziale, gdy ona robiła obchód…

Albo siedział u niej w salonie i czytał gazetę, albo kręcił się po kuchni, przygotowując kolację.

I nawet jeśli nie było go przy niej fizycznie, to był i tak obecny w jej myślach.

Muszą koniecznie znaleźć jakieś wyjście, zdecydowała na parę dni przed radioterapią Anny. Wprawdzie nie mogła zaprzeczyć, iż radość sprawiało jej, że Jonas z nią mieszka, że jest w jej życiu, że przyprowadza swoją siostrzenicę i siostrzeńców, aby rozruszali Bernarda i pobawili się z Robbym, to wszystko prawda, ale…

– Pod koniec tego miesiąca będzie do wynajęcia domek rybacki – powiedziała pewnego wieczora, gdy Jonas przygotowywał kolację.

Bernard warował u jego stóp, czekając na jakiś kąsek, a Robby leżał w przenośnym łóżeczku i radośnie machał nóżkami. Niezwykły nastrój tej scenki sprawił, że Emily poczuła nagle, jak coś dławi ją w gardle.

– Chcesz, żebym się tym zainteresowała? – spytała i ręka Jonasa zawisła w powietrzu.

– Czy chcesz, abym się wyprowadził?

Musiała to wreszcie powiedzieć.

– Tak. Ta… ta sytuacja nie może trwać dłużej.

– Dlaczego?

– Dobrze wiesz dlaczego – odparła z desperacją.

– Ale mnie się tu podoba – odparł po chwili milczenia. – Dobrze mi się z tobą mieszka.

– Mnie się z tobą nie mieszka dobrze – rzuciła z determinacją.

– Ale za to świetnie gotuję. To prawda. To był jego najsilniejszy atut. Mężczyzna, który potrafi gotować…

– Nie o to chodzi – odparła. – Musisz się wyprowadzić. Zainteresujesz się tym wynajmem, czy ja mam to zrobić?

– Bernard nie chce, żebym się stąd wynosił.

– Ale ja chcę.

Odwrócił się i spojrzał na nią badawczo.

– Naprawdę, Em? Naprawdę?

– Tak!

Westchnął. Jego ramiona opadły nagle. A może tylko tak się jej wydawało?

– Dobrze! Wyniosę się. Jeśli tego naprawdę chcesz.

Rzecz w tym, że wcale tego nie chciała! Leżała w łóżku i po raz setny zadawała sobie pytanie, jak mogła odrzucić propozycję małżeństwa? Jak mogła odrzucić przynajmniej możliwość mieszkania z nim pod jednym dachem?

Jak mogła odrzucić szansę pozostania z nim na zawsze?

– Być może ułożyłoby się to jakoś – wyszeptała i wyciągnęła rękę, aby dotknąć Robby'ego. – Być może nauczyłby się nas kochać.

A gdyby się nie nauczył…

To wszystko jest takie skomplikowane. Przekręciła się na bok i uderzyła ze złością w poduszkę.

A więc Emily chce, żeby się wyniósł!