Выбрать главу

– Mogę ci pomóc, Sam – powiedziała, starając się opanować strach. – Zrobię ci teraz zastrzyk w kark. To będzie jak ukłucie szpilką. Po tym zastrzyku poczujesz się senny, ale to dobrze. Możesz zasnąć, jeśli chcesz. Ratownicy już zaczynają kopać nowy szyb, aby dotrzeć do nas od dołu. Musi to jednak trochę potrwać, może wiec lepiej, żebyś zasnął. Czy możesz mi obiecać, że nawet nie drgniesz, kiedy poczujesz ukłucie?

– Po… postaram się.

– Zuch chłopak!

Jest wspaniały, pomyślała.

Boże, nie pozwól, żeby spadł…

Później żałowała, że sama nie może zasnąć. Godziny mijały powoli, Sam zasypiał i budził się, a ona wciąż czuwała, dodając mu otuchy.

Kiedy przekonała się, że ma dostęp do przegubu jego dłoni, poprosiła Jonasa, aby przysłał wszystko, co jest potrzebne do. kroplówki z roztworu soli fizjologicznej. Właściwie nie bardzo wiedziała, jak to się jej udało, ale wkłuła się w rękę chłopca, a następnie w przymocowanej do pasa torbie umieściła pojemnik z roztworem.

Boże, nie pozwól, żeby Sam miał jakieś wewnętrzne obrażenia, powtarzała w duchu. Puls chłopca był wprawdzie nitkowaty, ale być może jest to jedynie efekt szoku. Gdyby nie obecność Jonasa, pewnie by tego wszystkiego nie wytrzymała.

Jonas mówił do niej, bez przerwy. Leżał na przykrywającej szyb konstrukcji z desek i opowiadał jej o wszystkim, co się działo na górze: jak zdecydowali, że nie będą używali świdrów, aby nie uszkodzić szybu, jak mnóstwo ludzi, pracując na zmianę, wydobywa ręcznie ziemię, podpiera ściany nowego szybu stemplami, rąbie pnie drzew na podpory…

Wydawało się, że przyszli tu wszyscy mieszkańcy Bay Beach. Lori, Shanni, Erin, Wendi. Wszyscy jej przyjaciele. Każdy chciał z nią rozmawiać, ale dla niej najważniejsze były rozmowy z Jonasem. To one najbardziej dodawały jej otuchy.

– Em, jestem tu – powtarzał. – Wszyscy tu jesteśmy. Nie opuścimy cię. – A potem, kiedy zrobiło się ciemno, szeptał cicho: – Nie opuszczę cię, Em. Nigdy!

Dyskomfort, jaki odczuwała, był nie do wyobrażenia. Wisiała w tej koszmarnej uprzęży i nie mogła sobie pozwolić nawet na odrobinę snu. Czuwała więc, obserwując kroplówkę, podając chłopcu niezbędne środki przeciwbólowe i utrzymując z nim kontakt poprzez dotykanie jego włosów.

Zaczynała odczuwać potrzebę kontaktu z Samem w takim samym stopniu, w jakim on odczuwał potrzebę kontaktu z nią. Miała wrażenie, że ściany szybu zaczynają się do niej zbliżać.

– Jonas – szepnęła, a on odezwał się natychmiast.

– Jesteśmy już na głębokości czterech metrów – oznajmił. – Posuwamy się szybciej, niż oczekiwałem. Wyciągniemy cię, zanim nastanie świt.

Odetchnęła głęboko.

– Potrzebuję światła.

– Masz przecież lampę błyskową. Czyżby wyczerpały się już baterie?

– Nie… Chodzi mi o światło na górze. Żebym mogła widzieć… ciebie. – Jej głos słabł. Skutki klaustrofobii są trudne do przewidzenia. Gdyby więc miały to być jej objawy…

– Chcesz, żeby cię wyciągnąć? – spytał z niepokojem.

– Nie. – Nie może przecież zostawić Sama, a z klaustrofobią jakoś sobie poradzi. – Ja tylko chcę widzieć… górę – wyjaśniła.

– Załatwione – odparł Jonas. Po chwili światła reflektorów oświetliły wlot szybu i Emily dostrzegła jego twarz, jego uśmiech.

– To już nie potrwa długo, Em. Musimy nowy szyb zabezpieczać przed osypywaniem, a to zabiera sporo czasu. Nie możemy poruszać się zbyt szybko, żeby nie doprowadzić do tragedii, ale zapewniam cię, że robimy wszystko, aby to trwało jak najkrócej.

Sześć metrów. Już ich słyszała – przytłumione wołania, przekleństwa i krótkie rozkazy.

Sześć i pół metra, informował ją Jonas.

Dziewięć metrów.

A później.przez warstwę ziemi i skał dobiegł do niej przytłumiony hałas i Emily wiedziała, że ekipa ratowników jest już na jej poziomie. Wciąż jednak nie podchodzili bliżej, toteż pomyślała, że chcą kopać jeszcze głębiej, a dopiero potem w bok.

– To potrwa jeszcze jakieś dwie godziny. Czy wytrzymasz tyle, Em? – spytał z niepokojem Jonas. Cóż mogła mu na to odpowiedzieć?

– Oczywiście, że wytrzymam.

W końcu zza ściany szybu dobiegły jakieś zgrzyty i odgłosy osypującej się ziemi, a z dołu, zza głowy chłopca, zaczęła przenikać smuga światła. Ktoś pod nimi był.

Emily czuła się fatalnie. Bolał ją każdy mięsień. Była zmęczona i odrętwiała i marzyła o kąpieli. Sam odzyskiwał i tracił świadomość, lecz nie wiedziała, czy i w jakim stopniu spowodował to szok, w jakim ewentualne wewnętrzne obrażenia, a w jakim zaaplikowane mu środki przeciwbólowe.

– Ratownicy są już blisko – pocieszała go. – Niedługo będziesz z mamą.

A ona będzie znowu z Jonasem!

– Mamy go!

To był okrzyk triumfu, który doszedł gdzieś z dołu. Po chwili ramiona chłopca zostały uwolnione, ale Sam, zamiast spaść w liczącą kilkadziesiąt metrów przepaść, osunął się w ramiona ratownika, a Emily tuż pod sobą ujrzała roześmianą twarz jakiegoś mężczyzny.

– Czy nie będzie pani miała nic przeciwko temu, pani doktor, że zabiorę pani pacjenta? – zapytał, po czym ostrożnie przytulił chłopca do siebie i wyciągnął do góry rękę, aby odebrać od Emily pojemnik z roztworem soli fizjologicznej i wraz z przewodem do kroplówki umieścić go na brzuchu Sama. – No to w drogę, młody człowieku. Ten nowy szyb zmieści nas obydwu – oznajmił i po chwili zniknął wraz z Samem w tunelu.

Teraz Emily czekała już tylko na chwilę, kiedy i ona zobaczy światło dzienne.

I Jonasa.

On również nie mógł się tego doczekać i kiedy wreszcie Emily pojawiła się u wylotu szybu w promieniach wschodzącego słońca, to on pierwszy był przy niej, i to on wziął ją w ramiona. I trzymał ją tak, jakby już nigdy nie miał jej z tych ramion wypuścić.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Obudził ją szum morza.

Zbudowany na urwistym cyplu ośrodek górował nad miastem. Okna jej sypialni wychodziły na plażę, tak jak okna domu jej dziadka, w którym mieszkała, gdy była dzieckiem. I nieoczekiwanie teraz poczuła się tak, jakby była nim znowu.

Leżała spokojnie, pozwalając, aby wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin przenikały do jej świadomości. Powoli. Krok po kroku.

Paniczny strach, że Sam może spaść, strach, że ona sama nie wytrzyma psychicznego obciążenia, nagłe objawy klaustrofobii. A potem uczucie ulgi tak ogromnej, że kiedy wyciągnięto ją na powierzchnię, rozszlochała się jak dziecko i długo nie mogła się uspokoić. W rezultacie Jonas polecił jej zażyć środki uspokajające i położyć się do łóżka.

Chciał ją zawieźć do domu, wiedziała o tym, ale Sam był w tej chwili dla niego najważniejszy i ona w pełni to rozumiała. Chris, zaprzyjaźniony z nią lekarz z okolic Bay Beach, był tu również, tak więc nie musiała już martwić się o chłopca.

Prawdę mówiąc, była tak słaba, że natychmiastowe położenie się do łóżka było w tej sytuacji jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Teraz właściwie cieszyła się, że jest sama. Tyle różnych myśli kłębiło się jej w głowie.

Do jej uszu dobiegał szum fal, a wraz z nimi wracały duchy przeszłości – dziadek i Charlie. To oni nauczyli ją kochać morze. Nauczyli kochać Bay Beach, kochać tak bardzo, że zrezygnowała z własnego życia i całkowicie poświęciła się leczeniu jego mieszkańców.

I oto nagle w jej sercu zrodziła się nieśmiała nadzieja, że być może to jej poświęcenie nie będzie już dłużej potrzebne.

Jonas… Co on powiedział? Nigdy cię nie opuszczę…

A może powiedział tak jedynie po to, żeby ją uspokoić? Chwila była taka szczególna, pomyślała ze smutkiem.