Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się z całej siły.
— Och, Fabian najdroższy! Nie gniewaj się na mnie. Ja się po prostu tak strasznie…boję!
Jim Rudd też się nieco przejął.
— O, jestem pewien, że wszystko pójdzie dobrze, ale szkoda, że nie poczekałeś, aż się trochę oswoję z tą pacjentką. Jest jedna sprawa, Fabe. Będę musiał zaprosić do pomocy jakiegoś pierwszorzędnego ginekologa. Nigdy bym się nie odważył robić tego sam. Postaram się, żeby zachował tajemnicę, o Wednesday i w ogóle. Ale gdy wejdzie na salę porodową, założenia wezmą w łeb. Przy tych udziwnieniach — na pewno zauważy to przynajmniej położna.
— Zrób, co się da — odrzekł nerwowo Fabian. — Nie chcę, żeby moja żona trafiła do jakiegoś brukowca, jeśli można temu zapobiec. Ale jeśli nie można to… cóż, czas, żeby Wednesday zaczęła się uczyć, jak żyć na tym świecie.
Wednesday znosiła okres ciąży bardzo dobrze, nie wykraczając poza normalne w tym czasie komplikacje. Specjalista-ginekolog, którego zaproponował Jim Rudd, był jak wszyscy zaintrygowany fenomenem Wednesday, ale oznajmił im, że przebieg ciąży jest normalny do znudzenia i że płód rozwija się odpowiednio do swojego wieku.
Wednesday znów stała się radosna. Poza tymi jej obawami, Fabian uświadomił to sobie, była bardzo dobrą żoną. Może nie błyszczała na przyjęciach, gdzie spotykali inne małżeństwa spod znaku Slaughter, Stark i Slingsby, ale i nie popełniała większych faux pas. Tak naprawdę była raczej lubiana, a ponieważ w każdym szczególe spełniała jego życzenia, nie miał żadnych powodów, aby się uskarżać.
Dnie spędzał w biurze, radząc sobie z nudą, benedyktyńską pracą papierkową i z zarządzaniem personelem lepiej niż kiedykolwiek, wieczory zaś i weekendy mijały z kobietą, co do której miał wszelkie powody sądzić, że jest najdziwniejsza na świecie. Był z tego życia bardzo zadowolony.
Pod koniec ciąży jednak Wednesday błagała o pozwolenie na wizytę u lekarza Loringtona choć raz. Fabian zmuszony był odmówić, z żalem, lecz stanowczo.
— Nie, nie mam mu za złe, że nie przysłał okolicznościowego telegramu ani prezentu ślubnego. Naprawdę, Wednesday, zupełnie nie mam mu za złe. Nie jestem z tych, co długo chowają urazę. Ale trzymasz się dobrze. Skończyłaś z tymi swoimi głupimi obawami. Lorington tylko wywołałby je u ciebie z powrotem.
I nadal robiła to, co jej kazał. Bez kłótni, bez skargi. Naprawdę była dobrą żoną. Fabian nie mógł się doczekać dziecka.
Któregoś dnia w biurze dostał telefon ze szpitala. Wednesday zaczęła rodzić podczas wizyty u ginekologa. Natychmiast zabrano ją do szpitala, gdzie wkrótce urodziła dziewczynkę. Matka i dziecko czują się dobrze.
Fabian otworzył paczkę cygar trzymanych na tę okazję. Puścił ją w obieg po biurze i przyjmował gratulacje od wszystkich, z panem Slaughterem, panem Starkiem i obydwoma panami Slingsby włącznie. Wreszcie popędził do szpitala.
Gdy tylko wszedł na oddział położniczy, wiedział, że jest coś nie tak. Ludzie spoglądali na niego, po czym szybko odwracali wzrok. Usłyszał za plecami słowa pielęgniarki: „To pewnie jest jej ojciec”. Z wysiłkiem przełknął ślinę.
Pozwolono mu zobaczyć żonę. Wednesday leżała na boku z kolanami przyciśniętymi do brzucha. Ciężko dyszała, ale chyba była nieprzytomna. Coś w jej pozycji sprawiło, że nabrał dziwnych podejrzeń, ale nie za bardzo wiedział, co to było.
— Podobno poród miał się odbywać metodą naturalną — zachrypiał. — Mówiła, że nie będziecie jej usypiać.
— Bo i nie usypialiśmy jej — odpowiedział ginekolog. — Chodźmy teraz do pańskiego dziecka, panie Balik.
Dał sobie nałożyć na twarz maskę i poszli do oszklonej sali, gdzie w malutkich łóżeczkach leżały noworodki. Szedł powoli, niechętnie, czując, jak w głowie narasta mu niezrozumiałe przeczucie zbliżającej się katastrofy.
Pielęgniarka wyjęła dziecko z łóżeczka stojącego w rogu, z dala od pozostałych. Gdy Fabian na chwiejnych nogach podszedł bliżej, z dziką ulgą zauważył, że dziecko wygląda normalnie. Nie było żadnych widocznych znamion ani zniekształceń. Dziecko Wednesday nie będzie potworem.
Ale osesek wyciągnął do niego rączki.
— Och, Fabian, najdroższy — wyseplenił przez bezzębne wargi głosem, który zbyt dobrze znał, żeby się nie przerazić. — Och, Fabian, kochanie, nawet nie wiesz, co się stało! To niesamowite, wprost niewiarygodne!