William Tenn
Dziecko Wednesday
Fabian Balik miał bladoniebieskie oczy i nosił okulary bez oprawek. Gdy po raz pierwszy sponad szkieł uważnie przyjrzał się Wednesday Gresham, nic jeszcze nie wiedział o biologicznych sprzecznościach, które w tak niewiarygodny sposób współtworzyły istotę jej ciała. Nawet nie zauważył — na razie — że jest to bardzo piękna dziewczyna o oczach błyszczących jak fiołki po deszczu. Początkowo jego zainteresowanie miało wyłącznie i przede wszystkim charakter zawodowy.
Czemu nie należało się tak bardzo dziwić, ponieważ Fabian Balik był całkowicie oddanym swej pracy i szczerze ją lubiącym młodym kierownikiem biura, który po kilku ostrych utarczkach raz na zawsze przekonał swoje hormony, że ich potrzeby nie mają szans wobec potrzeb i interesów firmy SLAUGHTER, STARK SLINGSBY: Marketing i Reklama.
Wednesday należała do najlepszych stenotypistek w bezpośrednio podlegającym mu dziale sekretariatu. Mimo to jej akta świadczyły, że zaniedbuje swoje obowiązki, nieznacznie wprawdzie, ale za to w wielce dziwny sposób. Składały się na to drobiazgi, które mniej ambitny personalny może by i zbagatelizował, ale Fabian, dokładnie przejrzawszy akta jej sześcioletniej kariery w firmie, uznał, że nie może ich z czystym sumieniem pominąć. Z drugiej strony najwyraźniej konieczna była dłuższa dyskusja, a Fabian nie tolerował przerywania pracy przez swe podopieczne.
Dlatego pewnego dnia w południe, ku zdziwieniu całego biura i zmieszaniu samej Wednesday, podszedł do niej i całkiem spokojnie oznajmił, że zjedzą razem lunch.
— To miłe miejsce — stwierdził, gdy usiedli przy stoliku. — Nie za drogo, a odkryłem tu najlepsze dania w całym mieście, jak na tę cenę. No i leży nieco na uboczu, więc nigdy nie ma tu tłumów. Przychodzą tu tylko ci, którzy wiedzą, czego chcą.
Wednesday rzuciła okiem po sali i skinęła głową.
— Tak — zgodziła się. — Mnie też się podoba. Często tu jadamy z dziewczętami.
Fabian, zaskoczony, dopiero po chwili wziął do ręki menu.
— Chyba zgodzi się pani, abym zamówił dla nas obojga?
— bardziej stwierdził niż zapytał. — Szef kuchni zna moje gusta. Przygotuje wszystko jak trzeba. Dziewczyna zmarszczyła czoło.
— Przykro mi niezmiernie, panie Balik, ale…
— Tak? — zachęcił ją, chociaż był dość mocno zdziwiony. Nie spodziewał się, że zaprotestuje. W końcu powinna być zachwycona, że ją zaprosił.
— Wolałabym sama zamówić dla siebie — wyjąkała. — Jestem na… na specjalnej diecie.
Podniósł wysoko brwi i z satysfakcją patrzył na jej rumieńce. Powoli, z godnością skinął głową, wyrażając niezadowolenie tylko tonem głosu.
— Proszę bardzo, jak sobie pani życzy. Ale po paru chwilach ciekawość zwyciężyła i skruszyła lody.
— Co to za dieta? — spytał, słysząc jej zamówienie. — Surówka z warzyw, szklanka soku pomidorowego, surówka z kapusty i zapiekane ziemniaki? Jak można stracić na wadze, jeśli sieje ziemniaki?
— Nie chcę schudnąć, panie Balik — uśmiechnęła się lekko.
— Wszystkie te produkty są bogate w witaminę C. Potrzebuję dużo witaminy C.
Fabian przypomniał sobie jej uśmiech. W paru miejscach jej zęby jaśniały nienaturalną bielą.
— Kłopoty z zębami? — zainteresował się.
— Z zębami i z… — Przygryzła język i chwilę zastanawiała się, co powiedzieć. — Głównie z zębami — dokończyła zagadkowo. — To naprawdę przyjemne miejsce. Koło mnie jest bardzo podobna restauracja. Oczywiście dużo tańsza.
— Czy mieszka pani z rodzicami, panno Gresham?
— Nie, mieszkam sama. Jestem sierotą. Poczekał, aż kelner postawi pierwsze danie, po czym nabił na widelec krewetkę i ponowił atak.
— Od kiedy?
Podniosła wzrok znad surówki z warzyw.
— Słucham, panie Balik?
— Od kiedy? Jak długo jest pani sierotą?
— Od urodzenia. Ktoś mnie zostawił na stopniach domu dla podrzutków.
Spostrzegł, że odpowiadając równym głosem na jego pytania, wpatruje się dość intensywnie w talerz, a jej rumieniec jeszcze się pogłębił. Czyżby krępowało ją przyznanie się do swojego pochodzenia? Musiała się już przyzwyczaić przez tyle — zaraz, ile ona miała? — dwadzieścia cztery lata. Nonsens, jasne, że się przyzwyczaiła.
— Ale na swoim pierwszym podaniu napisała pani, że jej rodzice nazywają się Thomas i Mary Gresham.
Wednesday przestała jeść i bawiła się szklanką z wodą.
— To takie starsze małżeństwo, które mnie adoptowało — odrzekła bardzo cicho. — Umarli, kiedy miałam piętnaście lat. Nie mam żyjących krewnych.
— O których by pani wiedziała — uściślił, podnosząc ostrzegawczo palec.
Ku wielkiemu zdziwieniu Fabiana, dziewczyna zachichotała. Zabrzmiało to bardzo dziwnie i Fabian stracił nieco pewności siebie.
— Rzeczywiście, panie Balik. Nie mam żyjących krewnych, o których bym wiedziała. — Obejrzała się nieznacznie i powtórnie zachichotała. — O których bym wiedziała — szepnęła sama do siebie.
Fabian z rosnącą irytacją czuł, że ta rozmowa wymyka mu się spod kontroli. Nieznacznie podniósł głos.
— W takim razie, kim jest doktor Morris Lorington? Znów słuchała go z uwagą. Ale spod słów przebijała wielka ostrożność.
— Doktor Morris Lorington?
— Tak, człowiek, którego poleciła pani zawiadomić w razie wypadku. Gdyby coś się pani przydarzyło podczas pracy.
Uzbroiła się w jeszcze większą ostrożność. Oczy zamieniły się w szparki, przez które przyglądała mu się uważnie: zaczęła trochę szybciej oddychać.
— Doktor Lorington to mój stary przyjaciel. Był… był lekarzem w sierocińcu. Po tym, jak adoptowali mnie państwo Gresham, chodziłam do niego, kiedy tylko… — Mówiła coraz ciszej, aż całkiem urwała.
— Kiedy potrzebowała pani opieki medycznej? — podpowiedział jej Fabian.
— Ta-ak. — Twarz jej się rozjaśniła, jak gdyby wymyślił całkiem nieznany powód chodzenia do lekarza. — Widywałam się z nim, gdy potrzebowałam opieki medycznej.
Fabian westchnął. W tym wszystkim coś było nie tak, czuło się tu jakąś dręczącą tajemnicę. Ale przecież odpowiadała na jego pytania. Musiał jej przyznać: odpowiadała na wszystkie pytania.
— Czy odwiedzi go pani w październiku? — zapytał.
Wednesday już nie była ostrożna; z jej oczu wyzierało przerażenie.
— W październiku? — powtórzyła drżącym głosem. Fabian dokończył ostatnią krewetkę i wytarł serwetką usta. Nie spuszczał przy tym z niej oczu.
— Tak, w październiku, panno Gresham. Złożyła pani podanie o miesięczny urlop poczynając od piętnastego października. Pięć lat temu po przepracowaniu w firmie Slaughter, Stark i Slingsby trzynastu miesięcy, również poprosiła pani o urlop w październiku.
Aż się zdziwił, tak ją to przeraziło. Czuł, że dobrze zrobił, zaglądając do tych akt. Podejrzenia wobec niej to nie zwykła ciekawość, lecz instynkt dobrego kierownika do spraw personalnych.
— Przecież nie płacą mi za te dni wolne. Nie proszę o płatny urlop, panie Balik. I tamtym razem też mi nie płacili.
Ściskała kurczowo serwetkę blisko twarzy i wyglądało na to, że za chwilę da drapaka tylnymi drzwiami. Jej rumieńce zniknęły dla odmiany tak dokładnie, że jej twarz była biała jak kreda.
— To, że nie otrzyma pani wynagrodzenia za urlop, panno Gresham… — zaczął Fabian, ale przerwał mu kelner, podając drugie danie. Kiedy zostali sami, z przykrością zauważył, że Wednesday wykorzystała chwilę wytchnienia, aby odzyskać nieco równowagę. Wciąż była blada, jednak na policzkach pojawiły się różowe plamki i wygodnie się teraz opierała zamiast siedzieć na samym brzeżku krzesła.