— To, że nie otrzyma pani wynagrodzenia, jest oczywiste — postanowił mimo tego ciągnąć dalej tę rozmowę. — To zwykła logika. W końcu przecież ma pani co roku dwa tygodnie płatnego urlopu. Co łączy się z punktem drugim. Co roku składa pani dwa dodatkowe podania. Po pierwsze, prosi pani o dodatkowy tydzień urlopu bezpłatnego, co dawało razem trzy tygodnie. A następnie prosiła pani…
— Ale brałam urlop wczesną wiosną — przypomniała mu całkiem opanowanym głosem. — Co w tym złego, panie Balik? Dzięki temu nie było kłótni z dziewczętami, a firma miała pewność, że jedna sekretarka będzie na miejscu przez całe lato.
— Nie ma w tym per se nic złego. Mówiąc to — wyjaśnił cierpliwie — chciałem zaznaczyć, że jako taki układ ten nie jest niczym złym. Ale prowadzi to do nieporozumień i bałaganu organizacyjnego. A na nieporozumienia, panno Gresham, na nieporozumienia i na bałagan organizacyjny nie ma miejsca w dobrze prowadzonym biurze.
Z satysfakcją spostrzegł, że znów jest niespokojna.
— Czy to znaczy… czy chce mi pan powiedzieć, że… że możecie mnie zwolnić?
— Wszystko jest możliwe — powiedział Fabian, nie uważając za stosowne dodać, że jest to nadzwyczaj mało prawdopodobne w przypadku sekretarki z jednej strony tak pracowitej, a z drugiej tak niewinnej, jak Wednesday Gresham. Dokładnie odkroił pomarańczowy pasek tłuszczu od porcji rostbefu i mówił dalej. — Proszę spojrzeć na to z mojej strony. Co by się działo, gdyby każda pracownica prosiła o dodatkowy tydzień bezpłatnego urlopu — choćby nawet i, z konieczności, bezpłatnego? A potem co parę lat chciała jeszcze nadprogramowo miesiąc urlopu? Co by to było za biuro, panno Gresham? Bo że nie dobrze prowadzone, to jestem pewien.
Żując kawałek rostbefu z niezbędną przy tym sumiennością, obserwował rysujące się na jej twarzy wewnętrzne zmagania i gratulował sobie w duchu, że nie musi tego typu argumentów przedstawiać osobie bardziej wygadanej, jak na przykład Arletcie Stein. Dobrze wiedział, co by mu natychmiast odpaliła ta piersiasta, trzydziestoparoletnia wdówka: „Ale nie każda pracownica o to prosi, panie Balik”. Dla Stein wyśmianie jego sofistyki to tyle, co pstryknięcie palcami.
Ale Wednesday, co bardzo sobie cenił, nie była osobą, która wdawała się w utarczki słowne. W strapieniu zaciskała wargi, próbując znaleźć uprzejmą, godną dobrej pracownicy odpowiedź. Miała tylko jedno wyjście i za chwilę będzie musiała się na to zdecydować.
Podjęła decyzję.
— Czy w czymś by to pomogło… — zaczęła i zaraz urwała. Nabrała głęboko powietrza. — Czy to by pomogło, gdybym podała przyczyny tych urlopów?
— O, tak — przytaknął gorąco. — Z całą pewnością, panno Gresham. W ten sposób ja, jako kierownik biura, mogę działać na podstawie faktów, a nie poszlak. Chętnie wysłucham tych przyczyn, przekonam się, czy są rzeczywiście ważne i zobaczymy, czy potrafią one — wraz z pani przydatnością jako sekretarki — zrównoważyć niewątpliwy bałagan, jaki powodują w codziennym funkcjonowaniu firmy Slaughter, Stark i Slingsby.
— M-m-m. — Wyglądała na zmartwioną i niezdecydowaną. — Chciałabym się chwilę zastanowić, jeśli można.
Fabian wspaniałomyślnie machnął widelcem z nabitym kawałkiem kalafiora.
— Ma pani czas do końca świata! Proszę to dokładnie przemyśleć. Niech mi pani nie mówi nic, o czym nie jest do końca przekonana. Oczywiście cokolwiek pani powie, będzie, o czym powinienem panią od początku stanowczo zapewnić, całkowicie poufne. Będę to traktował jako wypowiedzi oficjalne, panno Gresham, a nie osobiste. Ale myślenie nie powinno pani przeszkadzać w jedzeniu surówki. Bo wystygnie — zażartował z szerokim, typowo dyrektorskim uśmiechem.
Odpowiedziała niewyraźnym uśmiechem, który przeszedł w westchnienie, i zaczęła gmerać widelcem w talerzu bez specjalnego apetytu, myśląc zupełnie o czym innym.
— Widzi pan — zaczęła nagle, jak gdyby znalazła dobry punkt wyjścia — zdarzają mi się rzeczy, które nie zdarzają się innym ludziom.
— To, powiedziałbym, jest dosyć oczywiste.
— To nie są złe rzeczy. To znaczy takie, które, hm, w gazetach określono by jako złe. I nie jest to nic niebezpiecznego. To jest… takie bardziej fizyczne. Chodzi o to, co się czasem zdarza z moim ciałem.
Fabian skończył jeść, oparł się wygodnie i założył nogę na nogę. — Czy mogłaby pani podać więcej… szczegółów? Chyba że… — nagle straszna myśl przyszła mu do głowy — chyba że są to rzeczy, które określa się jako, ee, jako kobiece przypadłości. W takim razie oczywiście…
Tym razem nawet się nie zaczerwieniła.
— Och, nie. Wcale nie. W każdym razie w bardzo niewielkim stopniu. To… coś innego. Na przykład mój wyrostek robaczkowy. Co roku muszę się poddawać operacji wyrostka.
— Wyrostka? — Jego umysł pracował usilnie. — Co roku? Ależ ludzie mają tylko jeden wyrostek. I nigdy nie odrasta po usunięciu.
— Mój jest inny. Co roku dziesiątego kwietnia dostaję zapalenia wyrostka i muszę dać się zoperować. Właśnie dlatego biorę wtedy urlop. No i jeszcze moje zęby. Co pięć lat tracę wszystkie zęby. Zaczynają wypadać mniej więcej w tym czasie co teraz, więc noszę sztuczną szczękę, którą zrobiono mi jeszcze w dzieciństwie. Używam jej, dopóki nie odrosną. Bo właśnie około połowy października wypada mi ostatni ząb i zaczynają wyrzynać się nowe. Kiedy rosną, nie mogę nosić sztucznej szczęki, więc przez pewien czas wyglądam trochę śmiesznie. Dlatego składam podanie o urlop. W połowie listopada nowe zęby już są wystarczająco duże i wracam do pracy.
Westchnęła głęboko i nieśmiało podniosła wzrok. Najwyraźniej to było wszystko, co miała do powiedzenia. Chyba, że coś ukrywała.
Roztrząsał to, co usłyszał, pochłaniając deser. Nie miał wątpliwości, że powiedziała prawdę. Dziewczyny takie jak Wednesday Gresham nie kłamią. W każdym razie nie w tak fantastyczny sposób. I nie swojemu szefowi.
— Hm — powiedział w końcu. — To rzeczywiście niezwykłe.
— Tak — zgodziła się. — Nie bardzo zwykłe.
— Czy ma pani jeszcze jakieś… To znaczy, czy ma pani inne niezwykłe… Tam, do licha! Czy jest coś jeszcze? Wednesday zastanowiła się.
— Jest. Ale jeśli nie ma pan nic przeciwko, to wolałabym… Fabian uznał, że nie może tego tak zostawić.
— Niech pani posłucha, panno Gresham — rzekł miękko. — Po co mamy przed sobą udawać? Nie musiała mi pani nic mówić, ale uznała pani, z własnej woli, z sobie tylko znanych powodów, że powinna tak zrobić. Teraz więc muszę nalegać, aby powiedziała mi pani wszystko, niczego nie pomijając. Jakie jeszcze ma pani problemy?
Podziałało. Skuliła się nieco, potem znów wyprostowała i zaczęła:
— Przepraszam pana, nigdy bym nie śmiała… udawać czegokolwiek przed panem. Jest całe mnóstwo innych rzeczy, ale one mi nie przeszkadzają w pracy, naprawdę. Na przykład rosną mi na paznokciach takie drobniutkie włoski. O, widzi pan?
Fabian spojrzał na wyciągniętą na stoliku rękę. Na każdym paznokciu z twardej, błyszczącej warstwy lakieru wystawało kilka niemal mikroskopijnych włosków.
— Co jeszcze?
— No, mój język. Pod językiem mam parę włosów. Ale nie przeszkadzają mi. Nie łaskoczą mnie ani nic. I jeszcze ten… ten…
— Tak? — Nie wytrzymał. Kto by pomyślał, że ta mała, niepozorna Wednesday Gresham…
— Pępek. Ja nie mam pępka.
— Nie ma pani czego? Ależ to niemożliwe! — wybuchnął. Poczuł, że okulary zsuwają mu się z nosa. — Każdy ma pępek! Każdy, kto żyje… każdy, kto się urodził!