Strażniczki nic jeszcze nie wiedziały. Zjeżdżając za nimi ze wzgórza, słyszała urywki rozmów i wybuchy śmiechu przebijające się przez głuchy, nieustający grzmot morza. Było już prawie ciemno; wiatr zagłuszał stukot kopyt jej konia, ale mimo to, idąc za radą Lyry, utrzymywała stosowną odległość. Przez całą drogę do Caithnard czuła na plecach wzrok morgoli.
Podjechała do strażniczek dopiero w cichej bocznej uliczce nieopodal portu. Rozglądały się, trochę zaniepokojone.
— Lyro — powiedziała jedna z dziewcząt — tu są same magazyny.
Lyra, puszczając jej słowa mimo uszu, obejrzała się i zobaczyła Raederle. Przez moment patrzyły sobie w oczy, potem Lyra odwróciła wzrok i spojrzała znowu na strażniczki. Ucichły, widząc wyraz jej twarzy. Lyra ścisnęła mocniej włócznię i uniosła głowę.
— Ruszam dzisiaj z Raederle z An do góry Erlenstar — powiedziała. — Robię to bez wiedzy i zezwolenia morgoli; dezerteruję ze straży. Nie dane mi było chronić księcia Hed, kiedy żył; teraz mogę przynajmniej dowiedzieć się od Najwyższego, kto go zabił i gdzie tego kogoś szukać. Płyniemy do Kraal statkiem ojca Raederle. Kapitan o niczym jeszcze nie wie. Nie mogę… Chwileczkę. Nie mogę od was wymagać, byście mi towarzyszyły. Nie przypuszczam, by stać was było na czyn tak haniebny i zdradziecki jak pozostawienie morgoli samej, bez ochrony, w obcym mieście. Nie wiem, jak mnie samej coś takiego mogło przyjść do głowy. Wiem jednak, że we dwie nie damy rady opanować tego statku.
Zapadła cisza. Słychać było tylko łomotanie jakichś nie domkniętych, szarpanych wiatrem drzwi. Twarze strażniczek nie wyrażały niczego. Milczenie przerwała w końcu dziewczyna z jedwabistym blond warkoczem i słodką, opaloną twarzą.
— Lyro, czyś ty rozum postradała? — Spojrzała na Raederle. — Czyście obie powariowały?
— Nie — odparła Raederle. — Nie zabierze nas żaden kupiec w królestwie, ale kapitan statku mojego ojca byłby chyba skłonny to uczynić. Z tym, że tylko pod przymusem. Ma przed wami respekt i przyparty do muru nie będzie stawiał większego oporu.
— A co powie na to morgola? Co powiedzą twoi krajanie?
— Nie wiem. I mało mnie to obchodzi. Dziewczyna pokręciła głową.
— Lyro…
— Masz do wyboru trzy wyjścia, Imer. Możesz zostawić nas tutaj, wrócić na uniwersytet i powiadomić morgolę. Możesz odprowadzić nas siłą na uniwersytet, co byłoby poważnym przekroczeniem twoich obowiązków służbowych i ubliżyłoby mieszkańcom An, nie mówiąc już o mnie. I możesz płynąć z nami. Morgoli zostaje dwadzieścia strażniczek, które czekają w Hlurle i mają ją eskortować w drodze powrotnej do Miasta Korony; wystarczy po nie posłać, a przybędą do Caithnard. Będzie bezpieczna. Wolałabym jednak nie słyszeć, co ci powie, kiedy się dowie, że puściłaś mnie samą w podróż do góry Erlenstar.
— Morgola uzna nas wszystkie za dezerterki — zauważyła rozsądnie inna dziewczyna o smagłej, prostej twarzy i akcencie zdradzającym, że pochodzi z heruńskich wzgórz.
— Całą odpowiedzialność biorę na siebie, Goh.
— Nie powiesz jej przecież, że przymusiłaś nas wszystkie — wyrzuciła z siebie Imer. — Lyro, przestań się wygłupiać i wracaj na uniwersytet.
— Nie. A jeśli mnie tkniesz, zrezygnuję natychmiast ze służby w straży. Nie będziesz miała prawa użyć siły wobec ziemdziedziczki Herun. — Lyra zamilkła i przesunęła wzrokiem po twarzach strażniczek. Któraś westchnęła.
— Myślisz, że jak daleko ujdziesz, mając przewagę zaledwie pół dnia nad statkiem morgoli?
— Czym wy się przejmujecie? Przecież wiadomo, że nie wolno wam puścić mnie do góry Erlenstar samej.
— Lyro. Stanowimy doborową straż morgoli. Nie jesteśmy złodziejkami. Ani porywaczkami.
— No to wracajcie na uniwersytet. — Pogarda w jej głosie sprawiła, że żadna ze strażniczek nie poruszyła się. — Nie zabronię wam tego. Wracajcie z morgolą do Herun. Dobrze wiecie, kim był Naznaczony Gwiazdkami. Wiecie, że zginął, kiedy świat zajmował się własnymi sprawami. Jeśli nikt nie zapyta Najwyższego o czarodzieja, który go zabił, o zmiennokształtnych, to niebawem i sto strażniczek z Miasta Korony nie wystarczy, by ochronić morgolę przed katastrofą. Dotrę do góry Erlenstar choćby pieszo. Pomożecie mi czy nie? Nie odzywały się. Stały przed Lyrą w szeregu, z mrocznymi, nieodgadnionymi twarzami, jak wojowniczki przed bitwą. W końcu niska, ciemnowłosa dziewczyna o delikatnie zarysowanych, skośnych brwiach odezwała się z rezygnacją:
— No dobrze, skoro my nie jesteśmy w stanie cię powstrzymać, to może kapitan statku potrafi przemówić ci do rozsądku. Jak zamierzasz uprowadzić ten statek?
Wyjawiła im swój plan. Zaczęły wybrzydzać i spierać się o metodę, ale robiły to bez entuzjazmu; w końcu znowu zaległo milczenie. Lyra zawróciła konia.
— No to w drogę.
Ruszyły za nią. Jadąca obok niej Raederle zauważyła w smudze światła, wylewającej się z jakiejś gospody, że ściskające cugle dłonie Lyry drżą. Spuściła na chwilę wzrok na swoje cugle, a potem wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Lyry. Dziewczyna uniosła głowę.
— Uprowadzenie statku — powiedziała — to jeszcze nic.
— Trudno to nazwać uprowadzeniem. To statek mojego ojca. Nie sądzę… nikt w An nie zarzuci mi przestępstwa, ale ty masz własne poczucie honoru.
— Wszystko w porządku. Chodzi tylko o to, że siedem lat już służę w straży morgoli i dowodzę w Herun trzydziestoosobowym oddziałem. Wszystko się we mnie buntuje na myśl, że mam opuścić w ten sposób morgolę, zabierając ze sobą jej strażniczki. To niesłychane.
— Wiem. Ale co ona pomyśli sobie o mnie? — Raederle ściągnęła cugle. Zbliżały się do wylotu uliczki i w blasku księżyca widać już było królewski statek, szarpiący się niespokojnie na kotwicy. W sterówce paliło się światło. Z pokładu doleciało stuknięcie.
— No — wysapał ktoś — to już ostatnia partia ksiąg Rooda. Jeśli nie wylądujemy razem z nimi na dnie morza, to zjem jedną razem z tymi żelaznymi klamrami. Idę wypić za pomyślną podróż.
Lyra obejrzała się; dwie strażniczki zsiadły z koni i bezszelestnie pobiegły za mężczyzną, który, pogwizdując, oddalał się nabrzeżem. Pozostałe ruszyły za Lyrą i Raederle ku trapowi statku. Raederle słyszała tylko plusk wody, brzęk łańcucha i własne ciche kroki. Zerknęła za siebie, żeby się upewnić, czy strażniczki wciąż tam są. Poruszały się cicho jak duchy. Jedna oddzieliła się od nich u szczytu trapu, by sprawdzić sytuację na pokładzie. Dwie inne zeszły z Lyrą do ładowni. Raederle odczekała kilka chwil, dając im czas na wykonanie zadania pod pokładem. Potem wkroczyła zdecydowanie do sterówki, w której Bri Corbett gawędził nad czarką wina z jakimś kupcem. Bri podniósł na nią zdumiony wzrok.
— Chyba nie przyjechałaś tu sama, pani? Czyżby Rood przyprowadził już konie?
— Nie. On z nami nie płynie.
— Nie płynie z nami? To po co ładowaliśmy jego rzeczy? — W oczach Bri pojawiła się podejrzliwość. — Chyba nie wybrał się gdzieś samopas jak jego ojciec?
— Nie. — Raederle przełknęła ślinę, żeby pozbyć się suchości w ustach. — Ale ja się wybieram. Do góry Erlenstar; ty zawieziesz mnie do Kraal. Jeśli odmówisz, to nakłonimy kapitana morgoli do objęcia dowództwa nad tym statkiem.
— Co takiego? — Bri Corbett wstał, unosząc swe siwe brwi. Kupiec uśmiechał się. — Ktoś obcy miałby dowodzić statkiem twojego ojca? Chyba po moim trupie. Widzę, że źle się poczułaś, dziewczyno; chodź tutaj, siadaj… — Urwał, bo w tym momencie do sterówki wsunęła się jak widmo Lyra z włócznią w ręku. Raederle słyszała jego ciężki oddech. Kupiec już się nie uśmiechał.