— Zastałyśmy pod pokładem większą część załogi — oznajmiła Lyra. — Pilnują ich Imer i Goh. Z początku nie brali nas na poważnie, spuścili z tonu dopiero, kiedy przyszpiliłyśmy jednego strzałami do drabiny za rękaw i za nogawkę spodni — nie jest ranny — i kiedy Goh odstrzeliła szpunt od baryłki z winem. Zaczęli nas błagać, żebyśmy szybko zaszpuntowały ją z powrotem.
— To ich racja wina. — Kupiec chciał wstać, ale spojrzenie Lyry odwiodło go od tego zamiaru.
— Dwie strażniczki pobiegły za mężczyzną, który zszedł ze statku — powiedziała Raederle. — Sprowadzą tu resztę twojej załogi. Posłuchaj, Bri, przecież i tak chciałeś dopłynąć do góry Erlenstar. Sam tak powiedziałeś.
— Pani… chyba nie wzięłaś moich słów na poważnie!
— Może i nie mówiłeś tego poważnie. Ale ja nie żartuję.
— Ale co powie twój ojciec?! Marny mój los, kiedy się dowie, że zabieram jego córkę i ziemdziedziczkę Herun na jakąś poronioną wyprawę. Morgola wezwie pod broń całe Herun.
— Jeśli nie chcesz dowodzić tym statkiem, znajdziemy na twoje miejsce kogoś innego. W portowych tawernach przesiaduje mnóstwo mężczyzn, którzy za pieniądze gotowi są na wszystko. Jeśli chcesz, zostawimy cię gdzieś razem z tym kupcem, związanych, żeby nikt nie wątpił w twoją niewinność.
— Zamierzasz sprowadzić mnie siłą z mojego statku?! — wychrypiał Bri.
— Posłuchaj mnie, Bri Corbetcie — powiedziała spokojnie Raederle. — Straciłam gdzieś między przełęczą Isig a górą Erlenstar przyjaciela, którego kochałam, i mężczyznę, którego miałam poślubić. Potrafisz mi powiedzieć, po co miałabym wracać do domu? Żeby dalej słuchać w Anuin nie kończącej się ciszy i biernie czekać? Przyjmować umizgi lordów z Trzech Prowincji, kiedy świat się rozpada jak umysł Morgona? Uśmiechać się do Raitha z Hel?
— Wiem. — Bri wyciągnął do niej ręce. — Rozumiem. Ale nie możesz, pani…
— Powiedziałeś, że gdyby mój ojciec cię o to poprosił, dopłynąłbyś tym statkiem pod sam próg Najwyższego. Czy pomyślałeś, że ojciec może się znaleźć w takim samym co Morgon niebezpieczeństwie? Chcesz spokojnie wrócić do Anuin i zostawić go samemu sobie? Nawet gdyby udało ci się jakimś fortelem pozbyć nas z pokładu, znajdziemy inny sposób, żeby dotrzeć do celu. Chcesz wrócić do Anuin i zanieść Duacowi jeszcze jedną złą wiadomość, jakby bez tego mało miał na głowie kłopotów. Muszę znaleźć odpowiedzi na kilka pytań. Wybieram się w tym celu do góry Erlenstar. Poprowadzisz ten statek z nami na pokładzie czy mamy szukać kogoś innego, kto to zrobi?
Bri Corbett walnął pięścią w stół. Czerwony jak burak wpatrywał się przez chwilę milcząco w blat. W końcu uniósł powoli głowę i spojrzał na Raederle tak, jakby ta dopiero przed chwilą weszła do sterówki, a on zapomniał, co ją tu sprowadziło.
— W Kraal będziesz się, pani, musiała przesiąść na inny statek. Mówiłem ci to już.
— Wiem. — Głos jej trochę drżał.
— Mogę ci tam wyszukać odpowiedni. Pozwolisz, że obejmę na nim dowództwo i popłynę z tobą w górę Rzeki Zimowej?
— Wolę… wolę ciebie niż kogokolwiek innego.
— Nie wystarczy nam do Kraal zapasów żywności. Będziemy może musieli zawinąć po drodze do Caerweddin albo do Hlurle.
— Nigdy nie byłam w Caerweddin.
— To piękne miasto. Kraal w Isig też. Nie widziałem ich od… Będziemy musieli zabrać więcej wina. Załoga jest dobra, najlepsza, z jaką zdarzyło mi się żeglować, ale lubią dobrze zjeść i wypić.
— Mam trochę pieniędzy, trochę klejnotów; pomyślałam sobie, że się przydadzą.
— I dobrze sobie pomyślałaś, pani. — Bri wziął głęboki wdech. — Przypominasz mi kogoś. Kogoś bardzo przebiegłego. — Kupiec wydał nieartykułowany okrzyk protestu i Bri spojrzał na Lyrę. — A co zamierzacie zrobić z nim? — zapytał. — Jeśli go puścicie, załomocze do wrót uniwersytetu, zanim zdążymy wyjść z portu.
Lyra zastanowiła się.
— Możemy go związać i zostawić na nabrzeżu. Znajdą go rano.
— Nie pisnę słówka — zaskamlał kupiec. Bri roześmiał się.
— Bri — powiedziała szybko Raederle — masz w nim jedynego świadka, że zostałeś do tego zmuszony; powinieneś dbać o swoją reputację.
— Pani, zgadzam się płynąć albo dlatego, że pół tuzina na wpół dorosłych kobiet zajęło mój statek, albo dlatego, że jestem na tyle szalony, że chcę dowieźć córkę Mathoma i ziemdziedziczkę morgoli na szczyt świata. Obojętne, z którego z tych powodów to czynię, na swojej reputacji mogę już położyć krzyżyk. Pozwól mi lepiej sprawdzić, czy cała moja załoga jest już na pokładzie; pora odbijać.
Kiedy wyszli na pokład, dwie strażniczki morgoli wprowadzały właśnie po trapie resztę załogi. Na widok Bri Corbetta żeglarze zaczęli się jeden przez drugiego domagać wyjaśnień.
— Porywają nas — powiedział spokojnie Bri. — Dostaniecie za ten przywilej dodatkową zapłatę. Płyniemy na północ. Sprawdźcie, kogo brakuje, i poproście tych obiboków z ładowni, żeby raczyli wyjść na pokład i wziąć się do roboty. Niech odszpuntują wino; dokupimy więcej w Ymris i niech nie liczą na moje pobłażanie, jeśli tkną palcem którąś ze strażniczek morgoli.
Dwie kobiety spojrzały pytająco na Lyrę i ta skinęła głową.
— Jedna z was zajmuje stanowisko przy luku, druga obserwuje port. Statek ma być pilnowany, dopóki nie wyjdziemy z portu. — I zwracając się do Bri Corbetta, dorzuciła: — Ufam ci. Ale cię nie znam, a uczono mnie ostrożności. Będę cię więc obserwowała. I pamiętaj: spędziliśmy pod gołym niebem więcej nocy, niż potrafię zliczyć, i wiem, która gwiazda wskazuje północ.
— A ja — odparł Bri — widziałem strażniczki morgoli w akcji. Możesz być pewna, że ani mi w głowie stawać wam okoniem.
Spod pokładu, popatrując ponuro, wyszli oszołomieni żeglarze i pod bacznym okiem strażniczki zabrali się do pracy. Po trapie wspiął się ze śpiewem na ustach ostatni członek załogi. Popatrzył zuchowato na strażniczki i puścił oko do Lyry. Obok klęczała Imer, krępując kupcowi ręce. Pochylił się, żeby ją pocałować.
Odepchnęła go i straciła równowagę. Kupiec ściągnął sobie postronek z nadgarstków i zrywając się na nogi, grzmotnął ją głową w podbródek. Imer klapnęła ciężko na pokład. Kupiec, przewracając stojącego mu na drodze żeglarza, rzucił się do trapu. Kiedy po nim zbiegał, w trap wbiła się strzała. Nie zwrócił na nią uwagi. Zaciekawieni żeglarze zebrali się przy relingu obok szyjących z łuków strażniczek. Bri Corbett stojący między Lyrą a Raederle zaklął.
— Nie radziłbym wam go trafić — powiedział. Lyra nie odezwała się, ale dała strażniczkom znak, by opuściły łuki. Rozległ się głośny krzyk i plusk; wychylili się przez reling.
— Co mu jest? Raniony?
Kupiec klął i miotał się w wodzie. W końcu udało mu się uchwycić łańcuch cumowniczy i wygramolił się po nim na brzeg. Usłyszeli jego szybkie kroki na deskach nabrzeża, a po chwili następny plusk.
— Na kości Madir — mruknął Bri. — On nawet iść prosto nie potrafi. Wraca do nas. Pijany czy co? W tym stanie mógłby ogłosić całemu światu, że mam na pokładzie morgolę, króla An i czternastu czarodziejów, i tyle by mu uwierzyli. Co, znowu się skąpie? — Dał się słyszeć głośny łomot. — Nie, wpadł do szalupy… — Bri zerknął na chichoczącą Raederle.
— Zapomniałam, że tu woda. Biedaczek. Lyra spojrzała na nią zaintrygowana.
— Czy… czy to twoja sprawka? Co zrobiłaś? Raederle pokazała im swój wystrzępiony mankiet.