Выбрать главу

— Jeśli ten wiatr się utrzyma, jutro przed południem będziemy w Caerweddin — powiedział do Raederle, kiedy ta przyszła życzyć mu dobrej nocy. — To cudowny wiatr. Uzupełnienie zapasów zajmie nam ze dwie godziny, a i tak utrzymamy przewagę nad każdym, kto być może za nami płynie.

— Słuchając go, można by pomyśleć, że to on wpadł na pomysł tej wyprawy — powiedziała Raederle Lyrze, do której zaszła pożyczyć koc, bo swój dała Tristan.

Wymościła sobie niewygodne posłanie na podłodze i obudziła się rano po źle przespanej nocy Zesztywniała i z objawami choroby morskiej. Wytoczyła się na słońce i zaczęła głęboko oddychać rześkim powietrzem. Bri Corbett stał na dziobie i mówił sam do siebie.

— Z Kraal nie są, z Ymris też nie. Za niskie i za smukłe — mruczał, wychylając się przez reling. Raederle, przytrzymując rozwiewane wiatrem włosy, spojrzała spod przymrużonych powiek na pół tuzina kierujących się w ich stronę statków. Były to niskie, wąskie jednomasztowce o żaglach niebieskich ze srebrną obwódką. W pewnej chwili Bri rąbnął otwartą dłonią w reling.

— Na kości Madir! — krzyknął. — Ostatni raz widziałem takie przed dziesięciu laty, kiedy nie byłem jeszcze w służbie u twojego ojca, pani. Ale w Caithnard nic o tym nie słyszałem.

— O czym?

— O wojnie. To okręty wojenne z Ymris. Raederle momentalnie pozbyła się resztek senności i wlepiła wzrok w lekką chyżą flotę.

— Przecież niedawno zakończyli wojnę — mruknęła pod nosem. — Rok jeszcze nie minął.

— Mało brakowało, a popadlibyśmy w tarapaty. To pewnie kolejna wojna przybrzeżna; czatują tutaj na statki z bronią.

— Zatrzymają nas?

— Niby czemu mieliby to robić? Czy my wyglądamy na statek kupiecki? — Bri urwał; popatrzyli na siebie tknięci tą samą myślą.

— Nie — powiedziała Raederle. — Wyglądamy na osobisty statek króla An i jesteśmy tak samo podejrzani jak świnia, która wdrapała się na drzewo. Przypuśćmy, że zamierzają odprowadzić nas pod eskortą do Caerweddin. Jak im wyjaśnisz obecność strażniczek morgoli na…

— Jak im wyjaśnię? Ja? Nie słyszałem jakoś wybrzydzania na kolor mych żagli, kiedy wdarłyście się na mój statek i zażądałyście, bym płynął z wami na północ.

— Skąd mogłam wiedzieć, że Ymris rozpocznie wojnę? To ty gawędziłeś z kupcem; nie wspominał o tym? Nie musiałeś trzymać się tak blisko lądu; gdybyś trzymał się dalej od wybrzeża, nie nadzielibyśmy się na okręty króla Ymris. A może o to ci chodziło? Może chciałeś, żeby nas zatrzymali?

— Na brodę Hagisa! — oburzył się Bri. — Gdybym chciał zawrócić, nikt by mi w tym nie przeszkodził, a już na pewno nie te twoje kompanki. Płynę na północ, bo tak mi się podoba… Na Hel, a to kto znowu?

Bri gapił się ze spurpurowiałą twarzą na Tristan, która wytoczyła się przed chwilą na pokład i wymiotowała za burtę. Odjęło mu całkiem mowę. Odzyskał głos dopiero, kiedy blada, zlana potem Tristan wyprostowała się.

— Co to za jedna?

— To… pasażerka na gapę — wybąkała Raederle. — Nie unoś się tak, Bri. Ona zejdzie na ląd w Caerweddin…

— A właśnie, że nie zejdę — powiedziała z trudem, ale wyraźnie Tristan. — Jestem Tristan z Hed i płynę z wami do góry Erlenstar.

Bri poruszał bezgłośnie ustami. Przypominał teraz wydęty wiatrem żagiel. Raederle, mrużąc oczy, przygotowała się na wybuch, ale Bri odwrócił się tylko na pięcie i w paru susach dopadł do zaskoczonego sternika.

— Dosyć tego! Zawracaj statek. Kurs na Hed. Chcę być w Tol, zanim nasz cień zniknie z wód Ymris.

Statek rozpoczął nawrót. Tristan, zaciskając usta, chwyciła się kurczowo relingu.

— Co się stało? — spytała Lyra, podchodząc do Raederle.

Raederle pokręciła bezradnie głową. Niebieskie żagle Ymris przesłoniły wschodzące słońce.

— Bri — wykrztusiła.

Jeden z okrętów wojennych przecinał im drogę.

— Bri! — Obejrzał się. — Oni myślą, że próbujemy przed nimi uciekać!

— Co takiego? — Spojrzał z niedowierzaniem na ustawiający się na ich kursie okręt i ryknął na marynarzy. Załoga zakrzątnęła się przy żaglach; zaczęli wytracać szybkość. Okręt wojenny z Ymris był już tak blisko, że widzieli wyraźnie srebrne kolczugi i miecze ludzi na jego pokładzie. Statek zatrzymał się i kołysał bezwładnie na wodzie. Od nawietrznej podszedł do nich drugi okręt wojenny; trzeci zajął pozycję za rufą. Bri ukrył twarz w dłoniach. Z ymriskiego okrętu doleciało wołanie. Raederle wychwyciła tylko kilka słów z tego, co krzyczał do nich siwowłosy mężczyzna.

Bri coś mu odkrzyknął, a potem zwrócił się z rezygnacją do sternika:

— Kurs na północ. Mamy królewską eskortę do Caerweddin.

— Kto to? — spytała Raederle.

— Astrin Ymris.

4

Weszli do Caerweddin w asyście dwóch okrętów wojennych. Każdy z nielicznych statków kupieckich, jakie tu zawijały, był zatrzymywany już u ujścia rzeki, dokładnie przeszukiwany, i dopiero po pomyślnym przejściu takiej kontroli płynął dalej do portu położonego w górze szerokiej, toczącej leniwie swe wody Lhul. Raederle, Tristan, Lyra i strażniczki stały przy relingu, patrząc na przesuwające się za burtą miasto. Domy, kramy i kręte, brukowane kocimi łbami uliczki wylewały się daleko poza obręb jego starożytnych murów obronnych i baszt. Nie ulegało wątpliwości, że zamek królewski z wielokątnymi wieżami, którego masywna bryła wznosiła się na wzgórzu pośrodku miasta, jest siedzibą silnej, zdecydowanej władzy, a przy tym starannie dobrana kolorystyka kamiennego budulca czyniła go osobliwie pięknym. Raederle wspomniała zamek królewski w Anuin, zbudowany po zakończeniu wojen, jego białe jak muszle mury i wysokie, smukłe wieżyce; w porównaniu z zamczyskiem króla Ymris wydawał się bardzo delikatny. Stojąca przy niej Tristan, która na spokojnych wodach doszła wreszcie do siebie, podziwiała te widoki z otwartymi ustami.

— To upokarzające — mruknęła do Raederle Lyra, popatrując na miasto spode łba. — Nie mają prawa tak nas traktować.

— Pytali Bri, czy płynie do Caerweddin; musiał przytaknąć. Swoimi nerwowymi manewrami wzbudził ich podejrzliwość. Pomyśleli sobie pewnie, że próbujemy uciekać, że uprowadziliśmy królewski statek. Teraz przygotowują się pewnie do powitania mojego ojca w Caerweddin. Czeka ich rozczarowanie.

— Gdzie my jesteśmy? — spytała Tristan. Odezwała się po raz pierwszy od godziny. — Czy to już góra Erlenstar?

Lyra spojrzała na nią z niedowierzaniem.

— Czy oglądałaś kiedy mapę królestwa?

— Nie. Nie miałam takiej potrzeby.

— Stąd do góry Erlenstar jest niemal tak samo daleko jak z Caithnard. Gdzie zresztą za dwa dni zapewne się znajdziemy…

— O, nie — żachnęła się Raederle. — Ja nie wracam.

— Ja też nie — podchwyciła Tristan. Lyra i Raederle spojrzały na siebie ponad jej głową.

— No dobrze, a masz jakieś pomysły?

— Zastanawiam się.

Statek dobił do nabrzeża obok jednego z okrętów wojennych; drugi okręt czekał, ni to z kurtuazji, ni z przezorności, aż Bri rzuci kotwicę, po czym zawrócił, by wyjść znowu w morze. Głośny plusk, a potem grzechot rozwijającego się łańcucha kotwicznego zabrzmiały jak ostatnie słowo w sprzeczce. Kiedy przerzucali trap, na końcu nabrzeża pojawiła się grupka strojnie odzianych, zbrojnych jeźdźców. Bri Corbett zszedł na ląd, by ich powitać. Na czele jechał człowiek w niebieskiej liberii, trzymający niebiesko-srebrną chorągiew. Raederle wiedziała, co to znaczy. Krew uderzyła jej do twarzy.