Выбрать главу

— My przynajmniej wiemy, że Hed dzieli od siedziby Najwyższego kawał świata.

— Tak — odparł ponuro Heureu. — I w obecnych czasach nie jest to miejsce dla żadnej z was. Wytłumaczyłem to waszemu kapitanowi. Nie wiem, co mu strzeliło do głowy, żeby wypływać z wami z Caithnard.

— To nie jego wina. Nie dałyśmy mu wyboru.

— Ciekawym, jakich środków nacisku użyłyście. Strażniczki morgoli są świetnie wyszkolone, ale brak im rozsądku. U wybrzeży Ymris mogło się wam przytrafić coś o wiele gorszego niż spotkanie z moimi okrętami wojennymi. Czasami mam wrażenie, że walczę tylko ze swoimi buntownikami, kiedy indziej cała ta wojna zdaje się zmieniać na moich oczach naturę i wtedy uświadamiam sobie, że sam nie jestem już pewien, jak daleko się rozleje ani czy potrafię doprowadzić ją do końca. Chociaż na razie tli się tylko, to jej potencjał jest przerażający. Bri Corbett nie mógł wybrać gorszego czasu na żeglowanie z wami na pokładzie tak blisko wybrzeży Meremont.

— Nie wiedział o wojnie…

— Gdyby miał płynąć z twoim ojcem, zbadałby zawczasu sytuację. To również mu wytknąłem. Co do twojej dzisiejszej wyprawy z Astrinem na Równinę Królewskich Ust… to również był przejaw skrajnej głupoty. — Zamilkł i na chwilę zakrył dłońmi oczy. Raederle spuściła wzrok.

— Pewnie mu to powiedziałeś.

— Tak. I chyba się ze mną zgodził. To niedopuszczalne, żeby inteligentni ludzie, tacy jak Astrin, ty i Bri Corbett, przestawali w takich czasach myśleć. — Położył dłoń na ramieniu Raederle i ściszył głos. — Rozumiem, czego próbowałaś. Rozumiem dlaczego. Ale zostaw to ludziom, którzy są do tego bardziej predysponowani.

Nie odpowiedziała. Zwiesiła tylko głowę i powiedziała z nie udawaną wdzięcznością:

— Dziękuję ci, panie, za statek. Powiesz rano Tristan?

— Osobiście odprowadzę ją na pokład. Raederle spotkała się ponownie z Lyrą w korytarzu, idąc na kolację.

— Bri opierał się — powiedziała cicho Lyra — ale przysięgłam mu na resztki swego honoru, że nie będzie musiał uciekać okrętom wojennym. Nie był zachwycony, ale widział, co zrobiłaś z tą nicią. Powiedział, że lepiej, iżby to, co zamierzasz zrobić jutro, wywołało pożądany skutek, bo jeśli zawiedzie, to on nie będzie miał odwagi spojrzeć znowu w oczy Heureu Ymrisowi.

Raederle zaczerwieniła się.

— Ja również — mruknęła.

W tym momencie ze swojej komnaty wyszła na korytarz Tristan. Była oszołomiona i lekko wystraszona, tak jakby przed chwilą się obudziła. Kiedy zobaczyła Raederle i Lyrę, twarz jej się wypogodziła. Na widok ufnych oczu dziewczyny Raederle ogarnęło poczucie winy.

— Głodna jesteś? — spytała. — Idziemy właśnie na kolację.

— Dużo tam będzie ludzi? — Tristan nerwowo wygładziła wygniecioną spódnicę i potoczyła wzrokiem po pięknie zdobionych, połyskujących w blasku pochodni ścianach, obwieszonych tarczami z brązu i srebra oraz starą, wysadzaną klejnotami bronią.

— Morgon był w tym zamku — wyszeptała i prostując się, ruszyła za nimi.

* * *

Nazajutrz obudzono je przed świtem. Okutane w bogato haftowane, ciepłe opończe, które dał im Heureu, przejechały z nim, z Astrinem, wielkimi lordami Umber i Tor oraz trzema setkami zbrojnych, cichymi uliczkami Caerweddin. Tu i ówdzie otwierało się okno albo uchylały drzwi i para zaciekawionych oczu spoglądała na przesuwający się szybko i cicho zbrojny orszak. W porcie, z perłowej mgły wiszącej nad wodą sterczał ciemny las masztów; głosy i tupot nóg wydawały się w szarówce przedświtu przytłumione, odcieleśnione. Mężczyźni złamali szyk i wchodzili na okręty. Bri Corbett zszedł po trapie i rzuciwszy Raederle ponure, zafrasowane spojrzenie, odebrał od niej konia. Strażniczki morgoli, prowadząc za uzdy swoje wierzchowce, ruszyły gęsiego za nim.

Idąca na końcu Raederle zatrzymała się, słysząc, jak Heureu mówi do Tristan:

— Odsyłam cię na okręcie wojennym do domu pod opieką Astrina. Będziesz z nim bezpieczna, na jego ludziach można polegać. To szybki statek; nawet się nie obejrzysz, kiedy będziesz na Hed.

Raederle odwróciła się. Przez chwilę nie potrafiła ocenić, kto wygląda na bardziej zaskoczonego — Tristan czy Astrin. Tristan otworzyła usta, żeby zaprotestować, i nagle dostrzegła przysłuchującą się temu Raederle. W jej oczach pojawiło się pełne wyrzutu zrozumienie. W proteście ubiegł ją Astrin:

— To ponad dwa dni drogi i jeszcze jeden dzień na powrót do Meremont… przecież ten okręt potrzebny ci będzie do patrolowania wybrzeża.

— Przez te trzy dni obejdę się bez niego. Jeśli rebelianci posłali po broń, to najprawdopodobniej przypłynie ona statkiem z północy i mogę go zatrzymać w Caerweddin.

— Nie w samym przechwytywaniu dostaw broni rzecz — zauważył Astrin i powoli przesunął wzrok z twarzy Heureu na Raederle. — Kto cię poprosił o ten okręt?

— Sam podjąłem decyzję — odparł zwięźle Heureu. Tristan, która chciała już coś powiedzieć, słysząc to, zamknęła usta.

Astrin popatrzył na Raederle z mieszaniną zakłopotania i podejrzliwości.

— No dobrze — zwrócił się do Heureu. — Dam ci znać, kiedy wrócę do Meremont.

— Dziękuję. — Heureu uścisnął rękę Astrina. — Uważaj na siebie.

Raederle weszła na pokład i skierowała się ku rufie. Za jej plecami Bri dziwnie przygaszonym głosem wydawał już komendy. Pierwszy z okrętów wojennych niczym ciemny ptak zaczął dryfować w stronę środka rzeki; nad spokojną szarą wodą wirowały postrzępione kłaki mgły, nad wysokimi murami królewskiego zamku zajaśniała jutrzenka.

Do Raederle podeszła Lyra. Nie odzywały się do siebie. Na pokładzie prowadzącego okrętu, który odwoził do domu Tristan, Raederle zobaczyła Astrina. Patrzył ze ściągniętą, widmowo bladą twarzą, jak reszta okrętów wojennych zajmuje za nim pozycje w szyku torowym. Powolniejszemu, cięższemu statkowi Bri Corbetta przypadło miejsce na szarym końcu. Za rufą wschodziło słońce, wypalając swoimi promieniami mgłę.

— Bądź gotów zmienić kurs w pół słowa — odezwał się Bri do sternika. — Jeśli te okręty zwolnią i otoczą nas na pełnym morzu, to lepiej, żebyśmy od razu ściągnęli buty, podwinęli nogawki i podrałowali do Kraal w bród. Mamy też nasz los, jeśli nas dogonią i zatrzymają. Astrin Ymris osmali mi swoimi wypominkami jedno ucho, a Heureu drugie, i będę mógł wracać do Anuin w dziurawych butach z tym, co zostanie z mojej reputacji.

— Nie martw się — mruknęła Raederle. Kamyk lśnił na jej dłoni niczym królewski klejnot. — Bri, to musi płynąć za nami, bo inaczej oślepi nas wszystkich. Masz kawałek drewna albo czegoś takiego?

— Znajdzie się. — Doleciał ich stłumiony poszum porannego odpływu. Bri odwrócił głowę. Pierwszy z okrętów wychodził już na otwarte morze. — Znajdzie się — powtórzył nerwowo, kiedy powiew wiatru wypełnił żagle. — Rób, co masz robić.

Raederle spuściła głowę i spojrzała na kamyk. Mienił się w słońcu niczym okruch lodu, lśnienia przeskakiwały ze ścianki na ściankę jego misternie ciętej powierzchni. Nie dawało jej spokoju pytanie, czym właściwie jest. Próbowała go sobie wyobrazić jako oczko pierścienia albo kamień osadzony w koronie, ewentualnie w rękojeści noża, i ciemniejący w chwilach niebezpieczeństwa. Ale czy Panowie Ziemi używali w ogóle takich amuletów? Należał do nich czy do jakiejś urodziwej damy z ymriskiego dworu, która zgubiła go podczas konnej przejażdżki, a może do kupca, który nabył go w Isig, a potem zgubił na Równinie Królewskich Ust? Wiedziała, że skoro pod wpływem słońca płonie na jej dłoni niczym maleńka gwiazda, to wywołana za jego pomocą iluzja rozpali morze i żaden statek nie odważy się wpłynąć w tę pożogę. Ale czym jest?