— I trzymaj się z dala od Hel — dobiegł ją jeszcze głos Mathoma, kiedy zatrzaskiwała za sobą drzwi.
Znalazła Duaca w bibliotece. Wyglądał w zadumie przez okno. Podeszła do niego i spojrzała na miasto rozpościerające się na łagodnym stoku opadającym od królewskiego dworzyszcza ku portowi, do którego z porannym przypływem i łopoczącymi na wietrze barwnymi żaglami wychodziły statki kupieckie. Dostrzegła biel i zieleń statków Danana Isiga, przywożących niezrównane wyroby rzemieślników z góry Isig, i obudziła się w niej nadzieja, że z tego północnego królestwa nadchodzą wieści cenniejsze niż cały ten wspaniały ładunek. Duac przestąpił z nogi na nogę. Spokój starodawnej biblioteki, unoszący się w niej zapach skóry, wosku i żelaza starych tarcz, ukoiły jego wzburzenie.
— To najbardziej uparty, despotyczny i irytujący człowiek we wszystkich Trzech Prowincjach An — powiedział cicho.
— Wiem.
— Coś mu chodzi po głowie; coś kipi za tymi jego oczami, jak złe zaklęcie… Martwi mnie to. Bo gdybym miał do wyboru skoczyć z nim na ślepo w bezdenną przepaść, albo przejść przez sad owocowy z lordami An, zamknąłbym oczy i skoczył. Tylko co on knuje?
— Nie wiem. — Raederle oparła się łokciami o parapet i złożyła brodę na dłoniach. — Nie wiem, dlaczego, ni z tego, ni z owego, chce mieć nas wszystkich w domu. Nic z tego nie rozumiem. Kiedy zapytałam go po twoim wyjściu, dlaczego zabrania mi wyjechać, on zapytał mnie, dlaczego Thanet Ross grał na harfie bez strun.
— Kto taki? — Duac spojrzał na siostrę. — Jak mógł… No i dlaczego grał na tej harfie bez strun?
— Z tego samego powodu, dla którego chodził tyłem i golił sobie głowę zamiast brody. Bez żadnego powodu, chyba że za powód uznać brak powodu. Był biednym człowiekiem i umarł tyłem.
— Jak to?
— Szedł bez powodu tyłem i wpadł do rzeki. Nikt go więcej nie widział, ale przyjmuje się, że utonął, bo nie było powodu…
— Dobrze już, dobrze — zaprotestował łagodnie Duac. — Można by tak bez końca.
Raederle uśmiechnęła się.
— Widzisz, co tracisz, nie będąc przyrzeczonym mistrzowi zagadek. — Uśmiech spełzł z jej warg; pochyliła głowę i przesunęła palcem po pęknięciu na starym tynku. — Odnoszę wrażenie, że czekam na legendę, która ma spłynąć z wiosenną wodą z północy… Potem przypominam sobie kmiecego syna, który przykładał mi do ucha muszle, żebym posłuchała zamkniętego w nich szumu morza, i wtedy, Duacu, wtedy zaczynam się o niego bać. Tak długo już go nie ma; od roku nie było od niego wiadomości i tyle samo nikt nie słyszał gry harfisty Najwyższego. Najwyższy na pewno nie zatrzymywałby tak długo Morgona. Obawiam się, że coś im się przytrafiło na przełęczy Isig.
— Jak dotąd nikt nie słyszał, żeby Morgon przekazał ziemwładztwo — powiedział pocieszająco, ale zatroskanie nie Zniknęło z oczu Raederle.
— To czemu nie daje znaku życia? Mógłby się przynajmniej odezwać do swoich ziomków. Kupcy mówią, że ilekroć zawijają do Tol, Tristan z Eliardem czekają już na nabrzeżu i wypytują o brata. Napisał do nich nawet z Isig, choć powiadają, że miał tam ciężkie przejścia. Podobno ma na dłoniach blizny w kształcie rogów vesty i potrafi przemieniać się w drzewo…
Duac zerknął na własne dłonie, jakby spodziewał się zobaczyć na nich podobne znamiona.
— Wiem… Najprościej byłoby udać się do góry Erlenstar i zapytać Najwyższego, co się z nim stało. Jest wiosna; przełęcz już chyba przejezdna. Eliard powinien tak zrobić.
— Miałby opuścić Hed? Jest przecież ziemdziedzicem Morgona; nigdy go nie puszczą.
— Być może. Ale powiadają, że w ludziach z Hed tkwi skaza uporu długa jak nos czarownicy. — Duac wychylił się nagle przez parapet; patrzył w dal na podwójną kolumnę jeźdźców sunącą przez błonia.
— Nadjeżdżają. W pełnym rynsztunku. — Kto?
— Nie mogę… błękit. Orszak w błękicie i czerni; to pewnie Cyn Croeg. Najwyraźniej spotkał po drodze kogoś w zieleni…
— Hel.
— Nie. To barwy zielono-kremowe; niewielu ich.
— Map Hwillion — westchnęła Raederle.
Duac pobiegł do Mathoma z wieścią o nadciągających lordach, a ona stała przy oknie i patrzyła, jak jeźdźcy okrążają leszczynę, to kryjąc się, to znów wyłaniając w plątaninie czarnych, nagich gałęzi drzew. Pojawili się znowu przy załomie murów starego miasta i skręcili na główną drogę, która prowadziła na rynek, wijąc się między wiekowymi domami i sklepami, gdzie w otwartych szeroko oknach tłoczyli się już pewnie gapie. Kiedy jeźdźcy znikali ponownie w bramie miasta, Raederle wiedziała już, co zrobi.
Trzy dni później, w pogodne popołudnie, Raederle siedziała pod dębem obok świniopaski lorda Hel i splatała w siateczkę źdźbła trawy. Zewsząd dochodziło chóralne chrumkanie i pochrząkiwanie wielkiego stada świń z Hel, ryjącego w cieniach dębu. Świniopaska, której imienia nikt nie znał, pykała z fajeczki pogrążona w zadumie. Była wysoką, chudą, milkliwą kobietą o długich, zmierzwionych siwych włosach i szarych oczach; nikt już nie pamiętał od kiedy opiekowała się świniami. Okazało się, że jest spokrewniona z Raederle poprzez czarownicę Madir w jakiś zagmatwany sposób, który obie usiłowały teraz rozwikłać. Świniopaska miała wspaniałe podejście do świń; w stosunku do ludzi była raczej oschła i nieufna, ale piękna, ognista Cyone, która odziedziczyła po Madir upodobanie do świń, zdołała się z nią jakoś zaprzyjaźnić. Jednak nawet Cyone nie odkryła tego, co teraz Raederle: niesamowitego zasobu wiedzy, którą również odziedziczyła po Madir świniopaska.
Raederle wzięła kolejne mocne źdźbło trawy i wplotła je w matę.
— Dobrze to robię?
Świniopaska dotknęła napiętych pasemek i kiwnęła głową.
— Będziesz w tym mogła wodę nosić — burknęła. — A wracając do tematu, to chyba król Oen miał w Anuin świniopasa, w którym Madir się durzyła.
— Według mnie ona durzyła się również w Oenie. Świniopaska spojrzała na nią ze zdumieniem.
— Po tym, jak wybudował wieżę, żeby ją w niej uwięzić? Sama mi o tym opowiadałaś. Poza tym on miał żonę. — Machnięciem ręki odpędziła od siebie te słowa razem z fajkowym dymem. — Nie wydaje mi się.
— Nie słyszałam, żeby jakiś król poślubił Madir. — Raederle skrzywiła się. — A przecież jej krew przeniknęła jakoś do królewskiej. Zastanówmy się: żyła blisko dwieście lat i w tym okresie panowało siedmiu królów. Fenela możemy chyba wykluczyć; zbyt był zajęty wojowaniem, by spłodzić prawowitego ziemdziedzica, a co dopiero bękarta. Nie wiem, czy w ogóle trzymał świnie. Kto wie — dorzuciła — czy nie jesteś potomkiem dziecka, które Madir miała z którymś z pozostałych królów. Świniopaska zarechotała.
— O, w to wątpię. Ja, bosa, potomkiem króla? Nie zapominaj, że Madir miała słabość nie tylko do królów, ale i do świniopasów.
— To prawda. — Raederle przeplotła do końca źdźbło i ściągając brwi, ścieśniła splot. — Możliwe też, że Oen, kiedy zdał sobie sprawę, że Madir nie jest jego wrogiem, poczuł do niej sympatię. A skoro już o Oenie i wieżach mowa, to przypomina mi się legenda o tym, jak za jego panowania z królewską zmieszała się krew Ylona. Oen wielce nad tym bolał.
— Ylona?
— Nie znasz tej historii? Świniopaska pokręciła głową.
— Imię obiło mi się o uszy, ale legendy nie słyszałam.