Выбрать главу

Tristan milczała. Po chwili uniosła powoli głowę i oparła się o nadburcie.

— Nic mi się nie stanie. — Zerknęła na Raederle. — Wyszłabyś za Morgona? — spytała.

Raederle drgnął kącik ust.

— Dwa lata czekałam z nadzieją, że przybędzie do Anuin i poprosi o moją rękę.

— Szkoda, że tego nie uczynił. Nigdy nie grzeszył rozsądkiem. — Tristan podciągnęła kolana pod brodę i zamyśliła się. — Słyszałam od kupców, że potrafi teraz przemieniać się w zwierzę. Eliarda to przeraziło. A ty potrafisz?

— Zmieniać postać? Nie. — Raederle zacisnęła dłonie na flecie. — Nie potrafię.

— Kupcy mówili też… mówili, że zeszłej wiosny znalazł jakiś wysadzany gwiazdkami miecz i zabił nim kogoś. To do niego niepodobne.

— Nie.

— Ale Grim Oakland powiedział, że skoro ktoś próbował zabić jego, to on nie mógł stać spokojnie i dać się zarżnąć jak baran. Nawet się z nim zgodziłam; to było logiczne, tylko że… jeśli ktoś wykonał harfę i miecz, które wyraźnie były przeznaczone dla niego, bo ozdobiono je takimi samymi gwiazdkami, jakie on miał na czole, to on chyba nie należał już do Hed. Chyba nie mógłby już wrócić do domu i zająć się prostymi sprawami, którymi zawsze się zajmował — karmieniem świń, sprzeczkami z Eliardem, warzeniem piwa w piwniczce. On chyba już wcześniej na zawsze nas opuścił, bo my już go nie rozumieliśmy.

— Wiem — szepnęła Raederle. — Ja czułam to samo.

— I przez to łatwiej nam było… pogodzić się z jego śmiercią. Największy ból sprawiała nam świadomość… świadomość tego, co przeszedł, zanim umarł, i nie mógł… — Głos się jej załamał; zakryła usta przedramieniem. Raederle oparła głowę o nadburcie, na jej oczy padł cień rzucany przez bom.

— Tristan. Powiadają, że przekazanie ziemwładztwa to w An proces złożony i przyprawiający o wstrząs. Człowiek odnosi podobno wrażenie, że ma dodatkowe oko, żeby widział w ciemnościach, albo ucho, żeby słyszał, co się dzieje pod ziemią… Czy tak samo jest na Hed?

— Chyba nie — odparła z namysłem Tristan. Uspokajała się powoli. — Eliard był w polu, kiedy to się stało. Opowiadał mi, że nagle poczuł, jak wszystko — liście i zwierzęta, rzeki, wschodzące nasiona — wszystko nabiera sensu. Że ni z tego, ni z owego zrozumiał, czym są i dlaczego są tym, czym są. Próbował mi to wytłumaczyć. Mówił, że wszystko, w każdym razie większość, już wcześniej miało dla niego jakiś sens, ale to nie było to samo. Zaczął widzieć wszystko bardzo wyraźnie, a czego nie widział, czuł. Nie potrafił tego dobrze wyjaśnić.

— Czy czuł śmierć Morgona?

— Nie. Powiedział… — Głos uwiązł jej w krtani. Objęła rękoma kolana. — Eliard — podjęła szeptem — powiedział, że to znaczy, iż Morgon w chwili śmierci nie pamiętał pewnie, kim był.

Raederle wzdrygnęła się i położyła dłoń na napiętym ramieniu Tristan.

— Przepraszam. Nie chciałam być taka okrutna; byłam tylko…

— Ciekawa. Jak Morgon.

— Nie! — Ból przebijający z głosu Raederle sprawił, że Tristan uniosła głowę i spojrzała na nią zaskoczona. Przyglądała się Raederle bez słowa, zupełnie jakby widziała ją po raz pierwszy.

— Od chwili, kiedy o tobie usłyszałam — powiedziała — nie daje mi spokoju jedno pytanie. — Jakie?

— Kto jest najpiękniejszą kobietą w An? — Zarumieniła się, widząc uśmiech błąkający się po ustach Raederle, ale z jej oczu przebijała przekora. — Bardzo chciałabym wiedzieć.

— Najpiękniejszą kobietą w An jest Mara, siostra Mapa Hwilliona, żona lorda Cyna Croega z Aum. Zwą ją Kwiatem An.

— A jak nazywają ciebie?

— Po prostu drugą z najpiękniejszych kobiet.

— Nigdy nie widziałam piękniejszej od ciebie. Kiedy Morgon po raz pierwszy nam o tobie powiedział, przestraszyłam się. Nie wierzyłam, że zgodzisz się zamieszkać na Hed, w naszym domu. Ale teraz… Sama nie wiem. Szkoda… szkoda, że sprawy tak się potoczyły.

— Ja też żałuję — przyznała cicho Raederle. — Ale i ja mam do ciebie pytanie. Jak, u licha, udało ci się przesiąść niepostrzeżenie z okrętu wojennego na nasz statek?

Tristan uśmiechnęła się.

— Zwyczajnie. Weszłam na pokład okrętu za królem, a potem za nim zeszłam. Nikt nie spodziewał się mnie zobaczyć tam, gdzie nie powinno mnie być, to i nie zobaczył.

W nocy minęli Hlurle. Bri Corbett zamierzał zawinąć tam na krótko, by dokupić wina, ale kiedy Lyra przypomniała mu o czekających w Hlurle dwudziestu strażniczkach, które miały eskortować morgolę w drodze powrotnej do domu, szybko zarzucił ten pomysł i dobił do brzegu dalej na północ, u ujścia burzliwej rzeki Ose. Znajdowała się tam mała wioska pełna rybaków i traperów, którzy dwa razy do roku ściągali do niej ze zdobytymi na dzikich terenach futrami i sprzedawali je kupcom. Bri kupił wino, świeże jaja i uzupełnił zapas wody. Lyra, Raederle i Tristan zostawiły listy dla kupców zmierzających na południe. Nikt ich nie rozpoznał, ale tymi dziwnie zaadresowanymi listami wzbudziły ciekawość.

Trzy dni później przed południem byli już w Kraal.

Miasto leżące u ujścia Rzeki Zimowej wzniesione było z osterlandzkiego kamienia i drewna. Za nim rozpościerała się dzika, porośnięta sosnowymi lasami kraina, w oddali majaczył niebieskobiałą mgiełką masyw górski. W porcie stało mnóstwo statków kupieckich, barek z błyszczącymi rzędami wioseł i łodzi rzecznych.

Bri przejął ster od sternika i w skupieniu lawirował w tym tłumie.

— Ten prąd oczyści nam kadłub z pąkli — mruczał. — Nigdy jeszcze nie widziałem tak wysokiej wody. Zima na przełęczy musiała być w tym roku straszna…

Jakimś cudem znalazł w końcu wolne miejsce przy nabrzeżu. Widok niebiesko-purpurowych żagli króla An i dziwnych pasażerów statku wywołał żywe i głośne spekulacje wśród bystrookich kupców. Zanim statek przycumował do nabrzeża, rozpoznano już wszystkie kobiety stojące przy relingu. Tristan ze zdumieniem usłyszała, jak ktoś z sąsiedniego statku wykrzykuje jej imię i podaje w wątpliwość stan umysłu Bri Corbetta.

Bri puścił tę uwagę mimo uszu, ale jego opalona twarz jakby jeszcze bardziej ściemniała.

— Nie zaznasz w tym mieście spokoju, pani — mruknął do Raederle, kiedy przerzucano trap — twoje szczęście, że masz dobrą eskortę. Spróbuję wynająć barkę i wioślarzy; będzie powolna i droga. Ale gdybyśmy chcieli płynąć w górę rzeki tym statkiem, musielibyśmy zaczekać, aż spłynie woda z topniejących śniegów, i kto wie, czy morgola by nas tutaj nie dopadła. Oj, mieliby o czym opowiadać tutejsi pustogłowi plotkarze.

Z energią, której dodał mu chyba widok barwnych żagli ymriskiego okrętu wojennego na rzece, wyruszył na poszukiwania i pod wieczór mieli już barkę, załogę i prowiant. Po załadowaniu na tę płaską krypę koni i bagaży ledwie wystarczyło miejsca dla Lyry, Raederle, Tristan i strażniczek. Barka opuściła Kraal nad ranem, kiedy jeszcze spały.

Podróż w górę rzeki była długa, monotonna i niewesoła. Wysoka woda pozalewała wioski i osady. Cofała się powoli, zostawiając po sobie podmyte, przewrócone drzewa, ścierwa zwierząt, rozmiękłe pola. Bri musiał często zatrzymywać barkę, by przy akompaniamencie przekleństw usuwać z drogi pnie, gałęzie i połamane sprzęty. Pewnego razu jeden z wioślarzy, odpychając barkę od ciemnego, zarośniętego pagórka, wydłubał z niego drągiem coś, co spojrzało w słońce trupio bladą, napuchniętą twarzą i porwane przez prąd spłynęło ku morzu. Raederle żołądek podszedł do gardła. Tristan krzyknęła cicho. Sama rzeka wydawała się szara i martwa.