Выбрать главу

— Czy tak będzie do samej góry Erlenstar? — szepnęła Lyra do Raederle. — Coś strasznego.

W rozwidleniu, w którym Rzeka Zimowa odłączała się od Ose, wody oczyściły się wreszcie i przybrały błękitną barwę. Bri rzucił tam kotwicę, bo dalej barką nie można już było płynąć. Po wyładowaniu koni i bagaży odprawili ją z prądem do Kraal.

— Z powrotem idę pieszo — mruknęła Tristan, odprowadzając wzrokiem znikającą między drzewami barkę. — Nie popłynę już tą rzeką. — Odwróciła się i spojrzała na zieloną górę Isig, wznoszącą się niczym strażnik strzegący dojścia do przełęczy. Zewsząd otaczały ich góry, ta wielka, w której korzeniach mieszkał król Osterlandu, oraz zimne, odległe szczyty za martwymi północnymi rubieżami. Nad górą Erlenstar połyskującą jeszcze nie stajałym śniegiem świeciło poranne słońce. Jego blask zdawał się formować cienie, doliny i granitowe szczyty przełęczy w ściany jakiegoś pięknego domu stojącego otworem dla świata.

Bri, sypiąc jak z rękawa nazwami i opowieściami, których nie snuł od lat, prowadził ich wzdłuż ostatniego przed przełęczą odcinka rzeki. Rześki ciepły wiatr od rubieży królestwa odpędzał wspomnienie podróży szarą, ponurą Rzeką Zimową.

Na nocleg zatrzymali się w maleńkim miasteczku leżącym w cieniu góry Isig. Po południu następnego dnia dotarli do Kyrth i ujrzeli wreszcie granitowe, omywane przez Ose kolumny stanowiące próg przełęczy Isig. Słońce zdawało się przeskakiwać niczym kozica ze szczytu na szczyt; w powietrzu unosił się zapach topniejącego lodu. Zatrzymali się na rozstajach. Jedna droga wiodła stąd do Kyrth, druga, przez most, do Isig. Raederle uniosła głowę. Jak okiem sięgnąć otaczały ich stare drzewa, wśród których ledwie było widać zamek o ciemnych, chropawych murach i wieżach. Jego okna mieniły się barwami jak klejnoty. Nad murami unosiły się wstęgi dymów; drogą nadjeżdżał wóz, który przed chwilą wyłonił się spomiędzy drzew. Masywna łukowa brama w murach prowadziła do wnętrza góry.

— Będzie wam potrzebny prowiant i ekwipunek — powiedział Bri Corbett i Raederle z wysiłkiem oderwała wzrok od ściany drzew.

— Po co? — spytała ze znużeniem. Bri odwrócił się w siodle i wskazał wymownie na przełęcz.

— On ma rację — odezwała się Lyra. — Możemy po drodze polować i łowić ryby, ale potrzeba nam trochę zapasów żywności, kocy, także konia dla Tristan. — Jej głos brzmiał w górskiej ciszy dziwnie głucho. — Aż do góry Erlenstar będziemy musiały nocować pod gołym niebem.

— Czy Najwyższy wie, że do niego idziemy? — spytała nagle Tristan i wszyscy odruchowo spojrzeli w kierunku przełęczy.

— Chyba wie — odparła po chwili Raederle. — Musi wiedzieć. Nie zastanawiałam się nad tym.

Bri odchrząknął nerwowo.

— Chcecie tak po prostu iść przez tę przełęcz?

— Nie przepłyniemy przez nią przecież ani nie przefruniemy; masz jakieś lepsze propozycje?

— Mam. Radzę powiedzieć komuś, co zamierzacie, zanim wjedziecie na ślepo w coś, co dla księcia Hed okazało się śmiertelną pułapką. Mogłybyście poinformować Danana Isiga, że jesteście w jego kraju i chcecie przeprawić się przez przełęcz. Jeśli nie wrócimy, ktoś w królestwie będzie przynajmniej wiedział, gdzie zniknęliśmy.

Raederle spojrzała znowu na olbrzymie, starożytne zamczysko króla rysujące się na tle błękitnego nieba.

— Nie mam zamiaru znikać — wymruczała. — Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jesteśmy. Oto wielki grobowiec dzieci Panów Ziemi, miejsce, gdzie na długo przed powstaniem królestwa oszlifowano gwiazdki, które symbolizują przeznaczenie… — Urwała, widząc, jak cień stojącej za nią Tristan kręci w milczeniu głową.

— To nie mogło mieć nic wspólnego z Morgonem! — wybuchnęła niespodziewanie dziewczyna. — On nic nie wiedział o istnieniu takiej krainy. Hed zginęłaby w niej jak guzik wrzucony do studni. Jak coś mogło sięgnąć ponad górami, rzekami i morzem aż do Hed i umieścić te gwiazdki na jego czole?

— Tego nikt nie wie — powiedziała łagodnie Lyra. — Dlatego właśnie tu jesteśmy. Żeby spytać Najwyższego. — Spojrzała na Raederle, unosząc pytająco brwi. — Powiadomimy Danana?

— Boję się, że zacząłby nam odradzać tę podróż. A ja nie jestem w nastroju do negocjacji. Ten zamek ma tylko jedną bramę, a nikt z nas nie wie, jaki jest Danan Isig. Zresztą po co zawracać mu głowę sprawami, w których on niewiele może nam pomóc? — Słysząc westchnienie Bri, dorzuciła: — Ty możesz zaczekać na nas w Kyrth. W ten sposób, jeśli nie wrócimy, przynajmniej ty będziesz wiedział. — Bri stanowczo odrzucił tę propozycję; Raederle uniosła brwi. — Cóż, jeśli taka twoja wola…

Lyra skierowała konia w stronę Kyrth.

— Zostawimy Dananowi list. Bri wyrzucił w górę ręce.

— List — prychnął. — W tym mieście roi się od kupców, plotka dotrze do niego szybciej niż jakikolwiek list.

Dotarłszy do miasteczka, przekonały się, że opinia Bri o sprawnie działającej kupieckiej poczcie pantoflowej ma swoje ugruntowane podstawy. Kyrth leżało na brzegu Ose. W porcie cumowały, czekając na przypływ, łodzie rzeczne i barki wyładowane po brzegi futrami, metalami, bronią oraz pięknymi wyrobami z zamku Danana. Lyra wysłała trzy strażniczki na poszukiwanie konia dla Tristan, a resztę po żywność i garnki. W cuchnącej uliczce garbarzy kupiła wyprawione skóry na posłania, a w kramie z materiałami podbite futrem koce. Wbrew przewidywaniom Bri mało kto je rozpoznawał, ale w mieście pełnym uwięzionych tu przez ostrą zimę, znudzonych kramarzy, kupców i rzemieślników nowe twarze wywoływały sporo wesołych komentarzy. Za to Bri rozpoznawano na każdym kroku. Kiedy Raederle płaciła za koce, on przeszedł przez ulicę i wdał się w pogawędkę z jakimś znajomym w drzwiach tawerny. Tymczasem Tristan popatrywała z zachwytem na belę bladozielonej wełny. Widząc to, Raederle kupiła jej kupon tego materiału, którego wystarczyłoby na trzy suknie. Obładowane sprawunkami wyszły na ulicę i rozejrzały się za Bri Corbettem.

— Pewnie wszedł do tawerny — orzekła Raederle. Nie widząc go nigdzie, i trochę urażonym tonem, bo bolały ją nogi i sama napiłaby się chętnie wina, dorzuciła: — Mógł na nas zaczekać.

Za małą tawerną wznosiło się ku niebu ciemne granitowe urwisko, a sama oblodzona przełęcz skrzyła się w promieniach zachodzącego słońca. Raederle odetchnęła głęboko krystalicznie czystym powietrzem. Ten wspaniały widok przyprawiał ją o dreszcz lęku. Po raz pierwszy od opuszczenia An zwątpiła, czy będzie miała odwagę stanąć oko w oko z Najwyższym.

Zapadał zmierzch, na przełęcz nasuwały się purpurowe i szare cienie. Tylko jedna widoczna w oddali góra płonęła wciąż bielą. Słońce skryło się w końcu za krawędzią świata i strome zbocza i wierzchołki tej odległej góry przygasły. Barwą przypominała teraz księżyc. Lyra przestąpiła z nogi na nogę i Raederle przypomniała sobie o niej.

— To góra Erlenstar? — wyszeptała Lyra.

— Nie wiem.

Bri Corbett wyszedł z tawerny i przeciął ulicę. Był dziwnie zafrasowany, nie odzywał się. Pomimo chłodu na czoło wystąpiły mu kropelki potu; zdjął czapkę, przeczesał palcami włosy i znowu ją włożył.

Potem zwrócił się nie wiedzieć czemu do Tristan:

— Idziemy teraz na górę Isig porozmawiać z Dananem Isigiem.