Выбрать главу

— Morgon zamknie przede mną królestwo. Nawet Herun. Chociaż ja i tak za nic bym tam nie poszedł. Trzy noce temu przepędzono mnie już z Osterlandu za Ose. Król wilk wydał polecenie swoim wilkom… Wataha znalazła mnie, kiedy biwakowałem w odległym zakątku jego ziem. Nie tknęły mnie, ale dały do zrozumienia, że jestem niepożądanym gościem. W Ymris będzie to samo, kiedy dotrze tam opowieść Morgona. I w An… Naznaczony Gwiazdkami zapędzi mnie tam, gdzie chce, bym się znalazł. Widziałem, co zrobił z domu Najwyższego, kiedy się w końcu uwolnił — wyglądało to tak, jakby sama góra Erlenstar była za mała, by go zatrzymać. Powyrywał struny z mojej harfy. Nie kwestionuję opinii, jaką o mnie ma, ale… ale to była jedna rzecz, jaką w życiu robiłem dobrze.

— Nie — szepnęła Raederle. — Wiele rzeczy robiłeś dobrze. Niebezpiecznie dobrze. Nie było w królestwie nikogo — mężczyzny, kobiety ani dziecka — kto by ci nie ufał; dobrze to robiłeś. Tak dobrze, że siedzę teraz obok ciebie i rozmawiamy, choć skrzywdziłeś kogoś, kogo ponad wszystko kochałam. Nie wiem, dlaczego to robię.

— Nie wiesz? Po prostu dlatego, że na tym odludziu, pod niebem czarnym jak oczodół martwego króla, raźniej mieć kogoś do towarzystwa. Mamy tu tylko siebie i nasze imiona. W twoim zawarte jest wielkie bogactwo — dorzucił niemal beztrosko — za to w moim nie ma nawet nadziei.

Niedługo potem Raederle zasnęła przy ognisku, on zaś siedział dalej milczący i, sącząc wino, podsycał ogień. Kiedy obudziła się rano, jego już nie było. Ktoś przedzierał się przez zarośla, słyszała głosy. Odrzuciła skórę, usiadła i spojrzała na dłoń, na której poprzedniej nocy, niczym przedłużenie jej samej, płonął ogień. Widniał tam pociągnięty delikatnymi białymi liniami rysunek dwunastościennego kamyka, który na Równinie Królewskich Ust dał jej Astrin.

7

W chwilę potem spomiędzy drzew na polankę, na której siedziała Raederle, wyjechały konno Lyra, Tristan i strażniczki. Na widok Raederle Lyra ściągnęła gwałtownie wodze i bez słowa zeskoczyła z wierzchowca na ziemię. Podeszła do dziewczyny i uklękła obok. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. W milczeniu rozwarła dłoń i upuściła na ziemię trzy splątane kawałki brudnej nici. Raederle spojrzała na nie.

— A więc to wy za mną jechałyście — wyszeptała. Wyprostowała się i odgarnęła włosy z oczu. Strażniczki zsiadały z koni. Tristan, która do tej pory siedziała w siodle i gapiła się na Raederle szeroko rozwartymi, wystraszonymi oczyma, ześlizgnęła się na ziemię i podbiegła do dziewczyny.

— Nic ci nie jest? — zapytała z troską w głosie. — Nic ci nie jest? — Zaczęła wydłubywać delikatnie z włosów Raederle sosnowe igiełki i odpryski kory. — Nikt ci nic nie zrobił?

— Przed kim uciekałaś? — spytała Lyra. — Przed jakimś zmiennokształtnym? — Tak.

— Co się stało? Miałam izbę po drugiej stronie korytarza; nie mogłam zasnąć. Nie słyszałam nawet, jak wyszłaś. Nie słyszałam… — Urwała nagle, jakby coś jej się przypomniało. Raederle zsunęła powoli z ramion ciepłą opończę, podciągnęła kolana i wsparła się o nie czołem. Obolałe kości protestowały przy najmniejszym ruchu. W milczeniu, jakie zapadło na polance, wyczuła wyczekiwanie, powiedziała wiec, zacinając się lekko:

— To była… do mojej izby przyszła zmiennokształtna, rozmawiała ze mną. Kiedy odeszła, zapragnęłam… gorąco zapragnęłam odnaleźć Morgona. Byłam jak w transie. Opuściłam zamek Danana i szłam pośród nocy aż do zachodu księżyca. Potem położyłam się spać i rankiem ruszyłam w dalszą drogę, i tak… tak dotarłam aż tutaj. Przepraszam za pułapki, które za sobą zostawiałam.

— Co ona ci powiedziała? Cóż takiego mogła powiedzieć, że uciekłaś bez słowa?

Raederle uniosła głowę.

— Nie umiem teraz o tym rozmawiać, Lyro — wyszeptała. — Powiem ci, ale nie teraz.

— No dobrze. — Lyra z trudem przełknęła ślinę. — Dobrze. Możesz wstać?

— Tak. — Raederle, podtrzymywana przez Lyrę, podniosła się z ziemi; Tristan schyliła się po jej opończę, zwinęła ją w kłębek i rozejrzała się niespokojnie.

Raederle też potoczyła wkoło wzrokiem. Po Dethu nie było śladu. Rozpłynął się wraz z nocą, jak sen, ale Goh, jedna ze strażniczek, zbadawszy metodycznie zdeptaną trawę przy wygasłym ognisku, orzekła:

— Był tu jakiś jeździec. — Spojrzała na południe, jakby go odprowadzała wzrokiem. — Tam pojechał. Sądząc po wielkości kopyt, koń pochodził z hodowli w An. To nie był zwyczajny koń pociągowy ani rumak bojowy z Ymris.

— Spotkałaś się tu z ojcem? — spytała z niedowierzaniem Lyra. Raederle pokręciła głową i dopiero teraz zobaczyła w rękach Tristan grubą, bogato zdobioną, granatową opończę. Zacisnęła zęby, wyrwała dziewczynie opończę z rąk i rzuciła ją w popiół wygasłego ogniska; przed oczyma stała jej twarz harfisty, zmieniająca się wraz z falowaniem płomieni. Objęła się ramionami.

— To był Deth — powiedziała już spokojnym głosem.

— Deth — powtórzyła Lyra, i Raederle dostrzegła w jej oczach cień tęsknoty. — Był tu? Rozmawiałaś z nim?

— Tak. Podzielił się ze mną posiłkiem. Nie rozumiem go. Przyznał, że wszystko, co opowiadał o nim Morgon, to prawda. Wszystko. Nie rozumiem go. Odszedł bez pożegnania, kiedy spałam. Zostawił mi swoją opończę.

Lyra odwróciła się na pięcie i schyliła, by obejrzeć ślady znalezione przez Goh. Po chwili stanęła prosto, spoglądając na południe.

— Jak dawno stąd odszedł?

— Lyro — powiedziała cicho Imer, ściągając na siebie wzrok Lyry. — Jeśli zamierzasz tropić tego harfistę po bezdrożach królestwa, to sama. My wracamy do Herun i tobie też to radzę. Jeśli ruszymy od razu, dotrzemy tam może przed Morgonem i będziesz go mogła o wszystko wypytać. Sama jego opowieść będzie tam pewnie przed nami i morgola może nas potrzebować.

— Do czego? Do pilnowania granic Herun przed Dethem.

— A może — odezwała się uspokajającym tonem Goh — on ma na swoje usprawiedliwienie coś, co chce wyznać tylko morgoli.

— Nie — mruknęła Raederle. — Powiedział, że nie pójdzie do Herun.

Zapadło milczenie. Zerwał się lekki, pachnący słodko wietrzyk, skradający się na południe jak myśliwy. Lyra wpatrywała się w leżącą w popiele opończę.

— W to, że zdradził Naznaczonego Gwiazdkami, potrafię jeszcze uwierzyć — odezwała się cicho — ale nigdy nie uwierzę, że zdradził również morgolę. On ją kochał.

— Ruszajmy — ponagliła łagodnie Kia. — Wracajmy do Herun. Żadna z nas nie wie już, co dalej robić. Dziko tu i niebezpiecznie; nie jesteśmy u siebie.

— Skoro Morgon zmierza do Herun, to ja też tam jadę — powiedziała Tristan. — Gdziekolwiek to jest.

— Płynąc morzem, mogłybyśmy dotrzeć tam przed nim — zauważyła Raederle. — Czy Bri… Gdzie jest Bri Corbett? Puścił was za mną same?

— Nie pytałyśmy go o pozwolenie — odparła Lyra. Strażniczki dosiadały już wierzchowców. — Przyprowadziłam twojego konia. A Bri Corbetta widziałam ostatni raz, kiedy wybierał się z Dananem i górnikami na przeszukiwanie kopalni.

Raederle ujęła w dłoń cugle i sztywno dosiadła konia.

— Mnie tam chcieli szukać? Skąd im przyszło do głowy, że zeszłam do kopalni?

— Stąd, że Morgon, bawiąc w gościnie u Danana, też tam zszedł — wyjaśniła Tristan. Wskoczyła zwinnie na małego, kosmatego kucyka, którego jej kupiły strażniczki. Na twarzy dziewczyny wciąż malowało się zatroskanie; nawet na wspaniały profil Isig spoglądała niechętnym okiem. — Tak powiedział Danan. Wstałam dzisiaj wcześnie rano, żeby z tobą porozmawiać, bo miałam zły sen. Ale ciebie nie było. Palił się tylko ogień biały jak rzepa. Tak się przestraszyłam, że obudziłam Lyrę. A ona obudziła króla. Danan kazał nam zostać w zamku, a sam poszedł cię szukać w kopalniach. Obawiał się też, że ktoś mógł cię uprowadzić. Ale Lyra w to nie wierzyła.