— No więc było tak. — Raederle oparła się wygodnie o pień dębu, przymykając powieki i wystawiając twarz na słońce prześwitujące przez gałęzie. Zzute z nóg buty stały obok, po pasemku rozpuszczonych włosów wspinał się pracowicie mały pajączek. Strzepnęła go machinalnie. — To pierwsza zagadka, której rozwiązania się nauczyłam. Otóż ziemdziedzic Oena nie był jego rodzonym synem, lecz dzieckiem jakiegoś nieznanego morzowładcy, który pod postacią króla wślizgnął się kiedyś do małżeńskiego łoża Oena. Dziewięć miesięcy później żona Oena powiła Ylona, który skórę miał jak piana, a oczy zielone jak morskie wodorosty. Rozgniewany Oen wybudował nad morzem wieżę dla swojego morskiego dziecka i osadził je tam z zakazem jej opuszczania. Pewnej nocy, piętnaście lat po przyjściu na świat, Ylon usłyszał dziwne tony harfy nadlatujące od morza. Ich brzmienie tak go zachwyciło, że zapragnął odkryć źródło. Wyrwał wiec gołymi rękami kraty z okna swojej izdebki, skoczył w morze i przepadł. Dziesięć lat później Oen umarł i ku zaskoczeniu jego pozostałych synów ziemwładztwo przeszło na Ylona. Ylon powrócił, by objąć schedę. Ale nie rządził długo. Zdążył się tylko ożenić, spłodzić syna równie posępnego i praktycznego jak Oen, a potem udał się do wieży, którą Oen dla niego wybudował, i rzucił się z jej szczytu na skały. — Raederle poprawiła naroże splecionej z trawy siateczki. — To smutna legenda. — Ściągnęła brwi, jakby coś jej się przypominało, ale nie do końca. — Tak czy owak, nikt jemu podobny nie odziedziczył już nigdy potem ziemwładztwa. I bardzo dobrze.
— Tak. — Świniopaska spojrzała na fajeczkę, która tymczasem zgasła. Wytrząsnęła popiół, stukając o korzeń dębu. Raederle obserwowała olbrzymią czarną maciorę, która, dysząc, położyła się przed nimi w cieniu drzewa.
— Na Dis już chyba czas — zauważyła. Świniopaska kiwnęła głową.
— Wszystkie też będą czarne jak węgielki. Dark Noon ją pokrył.
Raederle popatrzyła na ryjącego wśród starych liści, odpowiedzialnego za stan Dis knura, wspaniałego potomka Hegdisa-Noona.
— Może urodzi choć jedno gadające prosiątko.
— Może. Wciąż na to czekam, ale magia ulotniła się widocznie z ich krwi, bo przychodzą teraz na świat nieme.
— Dobrze by było, gdyby niektórzy lordowie z An rodzili się niemi.
Brwi świniopaski uniosły się nagle.
— A więc o to chodzi. — O co?
Świniopaska spuściła wstydliwie wzrok.
— O wiosenną naradę. To nie mój interes, ale ty chyba nie po to siedzisz tu ze mną od trzech dni, żeby ustalać, jak bliskimi jesteśmy kuzynkami.
Raederle uśmiechnęła się.
— Nie. Uciekłam z domu.
— Uciekłaś… Czy twój ojciec wie, gdzie jesteś?
— On zawsze wie wszystko. — Raederle sięgnęła po kolejne źdźbło trawy. Znowu posmutniała. Podniosła nagle wzrok i spojrzała w szare oczy świniopaski. Przez chwilę wydawały jej się jakieś obce, zaciekawione, taksujące, pytające. Potem Świniopaska opuściła głowę, wydłubała spod korzenia żołądź i cisnęła go czarnej maciorze.
— Ylon… — powiedziała cicho Raederle.
— To po nim masz ten dar łatwego przyswajania sobie rozmaitych drobnych umiejętności. Po nim i po Madir. A rozum po ojcu.
— Być może. Ale… — Odpędziła od siebie tę myśl, oparła się znowu o pień i odetchnęła głęboko rześkim powietrzem. — Przed wzrokiem mojego ojca nic się nie ukryje, szkoda tylko, że jest taki skryty. Przyjemnie wyrwać się na jakiś czas z tego domu. W zimie było tam tak cicho, jakby każde wypowiadane słowo zamarzało w powietrzu. Myślałam, że ta zima nigdy się nie skończy…
— To była zła zima. Mój pan musiał posyłać do Aum po żywność i płacić za nią podwójną cenę, bo w samym Aum kończyły się zapasy ziarna. Straciliśmy część stada; jeden wspaniały knur, Aloil…
— Aloil? — żachnęła się Raederle.
— Usłyszałam gdzieś to imię. Spodobało mi się.
— Nazwałaś knura imieniem czarodzieja?
— To ten Aloil był czarodziejem? Nie wiedziałam. Zresztą knur zdechł, chociaż robiłam, co mogłam, żeby go ratować. Sam lord pomagał mi własnymi rękami.
Twarz Raederle trochę złagodniała.
— Tak. W tym Raith jest dobry.
— Ma to we krwi. Poruszyła go śmierć… Aloila. — Świniopaska zerknęła na robótkę Raederle. — Rób trochę większe oczka.
Raederle sięgnęła po następne źdźbło i dotykając dłonią ziemi, wyczuła, że ta drży pod tętentem kopyt. Zaniepokojona, spojrzała w kierunku linii drzew.
— Kto to? Czy Raith nie ruszył jeszcze do Anuin?
— Nie, wciąż tu jest. Nie wiedziałaś… — Swiniopaska urwała. Raederle, klnąc pod nosem, podniosła się z ziemi. Na polanę, płosząc świnie, wjechał ze swą świtą Raith, lord Hel.
Osadził wierzchowca przed Raederle; jego ludzie odziani w jasną zieleń i czerń również się zatrzymali. Raith patrzył na nią z dezaprobatą, ściągając swe złociste brwi.
— Spóźnisz się na naradę — powiedziała Raederle.
— Musiałem zaczekać na Elieu. Co, na Hel, robisz pośród moich świńskich stad? Gdzie twoja eskorta? Gdzie…
— Elieu! — zawołała Raederle do zsiadającego z konia rudobrodego mężczyzny i podbiegła, żeby go uściskać.
— Dostałaś flet, który ci wysłałem? — zapytał z uśmiechem Elieu.
Pokiwała głową.
— To ty mi go przysłałeś? Sam go zrobiłeś? Był taki piękny, że aż się przestraszyłam.
— Chciałem ci zrobić niespodziankę, a nie…
— Nie poznałam cię w pierwszej chwili z tą brodą. Od trzech lat nie ruszałeś się z Isig; najwyższy czas, żeby… — Urwała nagle. — Elieu, czy przywozisz jakieś wieści o księciu Hed?
— Niestety — odparł łagodnie. — Słuch o nim zaginął. Przypłynąłem z Kraal statkiem kupieckim; po drodze pięć razy przybijaliśmy do brzegu i dawno straciłem już rachubę, ilu ludziom musiałem to powtarzać. Ale mam coś do przekazania twemu ojcu. — Uśmiechnął się i dotknął jej policzka. — Piękna jak zawsze. Jak samo An. Ale co robisz wśród świń Raitha?
— Gawędzę ze świniopaską. To bardzo mądra i interesująca kobieta.
— Doprawdy? — Elieu spojrzał na świniopaskę, która z wbitym w ziemię wzrokiem siedziała pod dębem.
— Myślałem, że wyrosłaś już z takich wyskoków — odezwał się ponuro Raith. — Nieroztropnie postąpiłaś, przyjeżdżając tu sama z Anuin; dziwię się, że twój ojciec… Czy on wie, gdzie jesteś?
— Prawdopodobnie się domyśla.
— Chcesz przez to powiedzieć…
— Och, Raithu, nawet jeśli postąpiłam nieroztropnie, to moja sprawa.
— Spójrz tylko na siebie! Włosy masz jak wronie gniazdo.
Raederle uniosła odruchowo rękę, żeby poprawić fryzurę, ale zaraz ją opuściła.
— To też moja sprawa — powiedziała lodowatym tonem.
— To poniżej twojej godności zadawać się z moją świniopaską, jakby to była… jakby to była…
— Jesteśmy spokrewnione, Raithu. Z tego, co wiem, ona ma takie samo jak ja prawo przebywać na dworze w Anuin.
— Nie wiedziałem, że jesteście spokrewnione — wtrącił z zaciekawieniem Elieu. — W jaki sposób?
— Poprzez Madir. Miała powodzenie. Raith wciągnął przez nos powietrze.
— Męża ci trzeba — burknął i szarpnął wodze, zawracając konia; w jego prostych, szerokich plecach i sztywnych ruchach było coś, co zaniepokoiło Raederle. Poczuła na ramieniu dłoń Elieu.
— Nie przejmuj się — powiedział pocieszająco. — Wrócisz z nami do Anuin? Bardzo bym chciał posłuchać, jak grasz na tym flecie.