— Nic mnie to nie obchodzi. Jesteś, kim jesteś, ale ja ciebie znam. Podtrzymuję to, co powiedziałam; przysięgłam, tę samą obietnicę złożyłabym Morgonowi, gdyby nie był taki uparty. To honor, a nie jego brak, powstrzymuje cię przed powrotem do An. A jeśli mnie nie obchodzi, skąd czerpiesz swoją moc, to czemu miałoby to obchodzić Morgona? Nie zapominaj, kto jest źródłem połowy jego mocy. A teraz zejdźmy pod pokład, bo zamarzniemy tutaj.
Dopłynęli do Kraal, kiedy nad morzem zaczynały się podnosić poranne mgły. Łodzie zacumowały u nabrzeża, pasażerki z ulgą zeszły na ląd i obserwowały stamtąd wyładunek, a tymczasem Bri udał się na poszukiwanie czekającego tu na nich statku Mathoma, na który mieli się przesiąść.
— Najchętniej nie postawiłabym już nogi na pokładzie żadnego statku — wymruczała Kia. — Co się zaś tyczy wody, to widok sadzawek rybnych morgoli w zupełności mi wystarcza…
Wrócił Bri z marynarzami i zaprowadził je na duży królewski statek kołyszący się u nabrzeża. Po ciasnocie, jaką musiały znosić na barkach i galarach, wydał się im przestronny i wygodny. Zadowolony Bri wywarkiwał z dziobu rozkazy, a marynarze wnosili na pokład zapasy, wprowadzali konie, przeładowywali z galar bagaże. W końcu podniesiono kotwicę, odcumowano i wiatr wydął niebiesko-purpurowe żagle An.
Po dziesięciu dniach byli już w Hlurle. Czekały tam na nich strażniczki morgoli.
Lyra, prowadząc za sobą pięć swoich strażniczek, zeszła po trapie i zatrzymała się na widok milczącego, zbrojnego oddziału.
— Lyro… — zaczęła jedna ze strażniczek, wysoka dziewczyna o szarych oczach.
Lyra pokręciła głową i podała jej na wyciągniętych rękach swoją włócznię.
— Czy zechcesz ponieść moją włócznię przez Herun, Triko — zapytała — i oddać ją w moim imieniu morgoli? Po dotarciu do Miasta Korony występuję ze straży.
— Nie mogę.
Lyra patrzyła przez chwilę na Trikę, a potem powiodła wzrokiem po nieruchomych twarzach czternastu towarzyszących jej strażniczek. Przestąpiła z nogi na nogę.
— Dlaczego? Czy morgola wydała ci inne rozkazy? Czego ode mnie oczekuje?
Trika dotknęła włóczni i szybko cofnęła rękę. Pięć strażniczek Lyry stało szeregiem przy trapie i słuchało.
— Lyro. — Trika zawiesiła głos, szukając odpowiednich słów. — Masz dwudziestu świadków na to, że kierując się honorem strażniczki morgoli, chciałaś wjechać do Herun nieuzbrojona. Sądzę jednak, że lepiej będzie, jeśli zatrzymasz na razie włócznię. Morgoli nie ma w Herun.
— A gdzie jest? Chyba nie bawi do tej pory w Caithnard?
— Nie. Z Caithnard wróciła ponad miesiąc temu, wybrała spośród nas sześć strażniczek i ruszyła z nimi do Miasta Korony. Reszcie kazała tu czekać na ciebie. Wczoraj wróciła Feya z wiadomością, że morgola… że nie ma jej już w Herun.
— Skoro nie ma jej w Herun, to dokąd się wybrała?
— Tego nikt nie wie. Po prostu wyjechała.
Lyra z cichym stuknięciem opuściła włócznię do nogi, uniosła głowę i poszukała wzrokiem smukłej, rudowłosej strażniczki.
— Feya, dokąd, twoim zdaniem ruszyła?
— Nie wiem, Lyro. Zjadła z nami wieczerzę, a rano już jej nie było.
— Musiała komuś powiedzieć, dokąd się wybiera. Nigdy czegoś takiego nie robi. Zabrała ze sobą służbę, jakieś bagaże, strażniczki?
— Wzięła tylko konia.
— Tylko konia? Nic więcej?
— Przesłuchałyśmy wszystkich domowników. Wzięła tylko wierzchowca. Nie zabrała nawet konia jucznego.
— Dlaczego nikt nie widział, jak odjeżdża? Co z was za strażniczki?
— Widzisz, Lyro — odezwała się któraś — ona zna godziny zmiany warty, a zresztą nikt nie śmiałby jej pytać, co robi we własnym domu.
Lyra zamilkła. Odsunęła się od trapu, schodząc z drogi zaciekawionym marynarzom, którzy zaczynali już wyładowywać ich bagaże. Obserwującej ją Raederle przypomniała się spokojna, piękna twarz morgoli wjeżdżającej na górę do uniwersytetu, spojrzenie jej złotych oczu, przesuwające się po twarzach zebranych wokół Mistrzów. Przyszło jej do głowy pewne pytanie; Lyra, jakby czytając w jej myślach, ściągnęła brwi i zadała je pierwsza:
— Czy spotkała się z Morgonem z Hed? Feya skinęła głową.
— Wślizgnął się do dworu tak niepostrzeżenie, że prócz morgoli nikt go nie widział; tak samo niepostrzeżenie odszedł, ale… po jego odejściu prysnął spokój Herun.
— Czy morgola zostawiła jakieś instrukcje? — spytała beznamiętnym tonem Lyra. Tristan usiadła ciężko przy trapie i ukryła twarz w dłoniach. Feya ponownie kiwnęła głową i przełknęła z trudem ślinę.
— Kazała strzec granic północnej i zachodniej, i nie wpuszczać do Herun harfisty Najwyższego. Nikomu nie wolno udzielić mu schronienia ani jakiejkolwiek pomocy; każdy, kto zobaczy go w Herun, ma o tym natychmiast donieść strażniczkom albo samej morgoli. Podała nam powód. Rozesłała gońców, żeby zapoznali z jej wolą wszystkich mieszkańców Herun. A potem opuściła Miasto Korony.
Lyra oderwała wzrok od jej twarzy i spojrzała ponad dachami skupiska szarych, obdrapanych magazynów na graniczne wzgórza, okryte kobiercem świeżej, jasnej zieleni i pławiące się w promieniach późnowiosennego słońca.
— Deth — szepnęła. Trika odchrząknęła.
— Pomyślałyśmy sobie, że pojechała go szukać. Lyro, nie rozumiem… żadna z nas nie rozumie, jak on mógł dopuścić się tego strasznego czynu, o który oskarża go Naznaczony Gwiazdkami; jak mógł okłamywać morgolę. To się w głowie nie mieści. Jak mógł… jak mógł nie kochać morgoli?
— Nie wiadomo, czy jej nie kochał — powiedziała powoli Lyra. Przechwyciła spojrzenie Raederle i dodała: — Morgola osądziła go tak jak Danan, jak Har: nie wysłuchawszy go uprzednio, odmawiając mu prawa do obrony, które przysługuje przecież każdemu szaraczkowi z bagiennych miasteczek Herun.
— Ja też nie rozumiem jego postępowania — odezwała się Raederle. — Ale w rozmowie ze mną przyznał się do winy. I nie bronił się. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie.
— Nie pojmuję — powiedziała Lyra — dlaczego nikt, nawet Morgon, nie pomyślał o tym, że Deth, podobnie jak czarodzieje, mógł się znajdować w mocy Ghisteslwchlohma, i ten zmusił go, by, zamiast do Najwyższego, przyprowadził Morgona do niego.
— Lyro, Ghisteslwchlohm jest… — Raederle urwała. Odniosła wrażenie, że chociaż stoją od siebie na wyciągnięcie ręki, to dzieli je ogromna odległość. Wyczuła wyczekiwanie strażniczek, podjęła więc z rezygnacją: — Sugerujesz, że Założyciel jest potężniejszy od Najwyższego, że wbrew woli Najwyższego zmusił jego harfistę do sprzeniewierzenia się swemu panu. A jeśli znam Detha, to nikt, może nawet sam Najwyższy, nie jest w stanie go zmusić do zrobienia czegoś, czego on zrobić nie chce.
— A więc i ty uważasz go za winnego — mruknęła Lyra.
— On sam siebie obwinia! Myślisz, że łatwo mi w to uwierzyć? Okłamywał wszystkich, zdradził Naznaczonego Gwiazdkami, morgolę i Najwyższego. A tamtej nocy na bezdrożach, widząc, że trzęsę się z zimna, oddał mi swoją opończę. Tyle tylko wiem. — Spojrzała bezradnie w ciemne, zamyślone oczy Lyry. — Spytaj go. Nie spoczniesz, póki tego nie zrobisz, prawda? Znajdź go i spytaj. Wiesz, gdzie jest: na bezdrożach i zmierza do Lungold. I wiesz, że również Morgon tam się kieruje.