— Dobrze. — Przygarbiła się lekko. — Dobrze. Jeśli i ty się tam wybierasz. Ale zdradź mi wpierw, co takiego ważnego masz do powiedzenia mojemu ojcu, że fatygowałeś się aż z Isig.
— Och… — Raederle wyczuła w jego głosie wahanie. — Chodzi o księcia… o Naznaczonego Gwiazdkami.
Raederle przełknęła z trudem ślinę. Świnie rozchrząkały się, jakby i im to imię nie było obce. Świniopaska podniosła wzrok.
— Co to za wiadomość? — spytała Raederle.
— Chcę mu powtórzyć, czego dowiedziałem się od Berego, wnuka Danana. Z pewnością słyszałaś już, jak pewnej nocy Morgon znalazł w tajemnych zakamarkach pod górą Isig miecz i zabił nim trzech zmiennokształtnych, ratując życie sobie i Beremu. Pracowałem razem z Berem i Bere zapytał mnie kiedyś, czym byli Panowie Ziemi. Powiedziałem mu, co wiedziałem, i zapytałem, czemu go to interesuje. Odparł, że słyszał, jak Morgon opowiada Dananowi i Dethowi, że w Grocie Zgubionych, do której nie wchodził nikt prócz Yrtha, znalazł miecz z gwiazdkami i że ten miecz wręczyły mu martwe dzieci Panów Ziemi.
Świniopaska wypuściła z ręki fajeczkę. Podniosła się z ziemi zwinnym, płynnym ruchem. Obojętność opadła z jej twarzy jak maska. Zastąpiły ją zdecydowanie i smutek, wyżłobione przez wiedzę wykraczającą daleko poza doświadczenie w doglądaniu świńskich stad Raitha. Wzięła głęboki oddech i krzyknęła:
— Co?!!!
Ten krzyk zabrzmiał jak grom z jasnego nieba. Raederle zatkała sobie dłońmi uszy, ale i tak słyszała kwik przerażonych, stających dęba koni i pohukiwania usiłujących je okiełznać ludzi. A potem rozległ się dźwięk tak samo nieoczekiwany i straszny jak krzyk świniopaski: pełen udręki i wzburzenia protest całego świńskiego stada Hel.
Raederle otworzyła oczy. Świniopaska zniknęła, jakby zmieciona własnym krzykiem. Ociężałe, olbrzymie stado świń, kwicząc z bólu i strachu, dźwigało się na nogi i zbite w jedną masę kotłowało niczym wielka fala, zmarszczki paniki rozpływały się po same jego krańce. Wielkie knury kręciły się w kółko z zamkniętymi oczami, młode świnie niknęły niemal w morzu szczeciniastych grzbietów, ciężarne maciory kołysały się na boki. Konie wystraszone tumultem i naporem świń szalały. Jeden, cofając się, nastąpił na prosiaka. Podwójny kwik przerażenia wydany przez oba zwierzęta poniósł się po polanie niczym sygnał rogu bojowego. Z tupotem racic, z chrumkaniem, kwikiem i pochrząkiwaniem dziewiećsetletnia duma Hel rzuciła się do panicznej ucieczki, porywając ze sobą ludzi i konie. Raederle, która ratowała się ucieczką na drzewo, dostrzegła z konaru dębu Raitha, próbującego rozpaczliwie zawrócić konia i przedrzeć się do niej. Ale bez powodzenia. Świński potop uniósł go w siną dal wraz z całym orszakiem. Na końcu, zanosząc się śmiechem, pędził Elieu. Stado odpłynęło i zniknęło między drzewami. Raederle, siedzącą okrakiem na konarze, zaczynała boleć głowa; kiedy jednak wyobraziła sobie lorda Hel, wpadającego do królewskiej sali narad w Anuin w asyście wszystkich swoich świń, popłakała się ze śmiechu. Trzy dni później, wjeżdżając o zmierzchu na dziedziniec zamku ojca, stwierdziła, że część świń rzeczywiście dotarła aż tutaj. Mury od wewnątrz udekorowane były proporcami przybyłych lordów; pod proporcem Hel zwisającym luźno w nieruchomym wieczornym powietrzu wylegiwało się siedem wyczerpanych knurów. Zatrzymała się i znowu parsknęła śmiechem, ale już nie tak serdecznym, bo humor psuła jej świadomość, że za chwilę stanie przed obliczem Mathoma. Kiedy stajenny odbierał od niej konia, zastanowiło ją, jak to możliwe, że pomimo obecności tylu przyjezdnych panuje tu taka cisza. Weszła po schodach i otworzyła drzwi sali narad; pośród długich rzędów pustych stołów zobaczyła tylko trzy osoby: Elieu, Duaca i króla.
— Gdzie są wszyscy? — spytała niepewnie, kiedy na nią spojrzeli.
— Pojechali cię szukać — odparł zwięźle Mathom. — Cała twoja rada?
— Cała moja rada. Wyruszyli przed pięcioma dniami; prawdopodobnie rozproszyli się, jak stado Raitha, po wszystkich Trzech Prowincjach An. Samego Raitha widziano ostatnio w Aum, jak próbował spędzić w jedno miejsce swoje stado. — Głos miał zirytowany, ale w jego oczach nie widać było gniewu, tylko roztargnienie, tak jakby myślał o czymś innym. — Nie przyszło ci do głowy, że możemy się o ciebie niepokoić?
— Mnie — mruknął Duac, unosząc do ust czarkę wina — wyglądało to bardziej na wyprawę łowiecką niż poszukiwawczą. Kto wróci z trofeum. — Z wyrazu jego twarzy Raederle zorientowała się, że znowu spierał się o coś z Mathomem. Podniósł wzrok na ojca. — Pozwoliłeś się im rozpierzchnąć jak stadu wypuszczonych z klatki wróbli. Myślałem, że masz większą władzę nad swoimi lordami. Nie widziałem jeszcze takiego bezhołowia na naradzie, a tak ci przecież na niej zależało. Czemu do tego dopuściłeś?
Raederle usiadła obok Elieu. Uśmiechnął się do niej i podsunął czarkę z winem. Mathom stał; skwitował słowa Duaca niecierpliwym machnięciem ręki.
— Nie przyszło ci do głowy, że ja mogę się o ciebie niepokoić?
— Nie okazałeś zaskoczenia, kiedy doniesiono ci, że jej nie ma. Nie kazałeś mi za nią jechać, prawda? Nie. Bardziej absorbuje cię wypychanie mnie do Caithnard. A co ty chcesz w tym czasie robić?
— Duacu! — warknął ostrzegawczo Mathom i Duac poprawił się niespokojnie na krześle. Król przeniósł ponure spojrzenie na Raederle. — Powiedziałem ci, że masz trzymać się z dala od Hel. W zadziwiający sposób wpłynęłaś zarówno na świnie Raitha, jak i na moją radę.
— Przepraszam. Ale mówiłam ci przecież, że muszę odpocząć od tego domu.
— Tak ci tu źle? Tak bardzo chciałaś się stąd wyrwać, że nieroztropnie odbyłaś podróż do Hel i z powrotem bez eskorty?
— Tak.
Mathom westchnął ciężko.
— Jak mogę wymagać posłuszeństwa od mieszkańców mojego kraju, skoro nie potrafię utrzymać dyscypliny we własnym domu? — Było to pytanie retoryczne, bo miał pełną kontrolę zarówno nad krajem, jak i swoim domem.
— Gdybyś choć raz w życiu postarał się wyjaśnić motywy swojego postępowania — odezwał się ze znużeniem Duac — od razu byłoby inaczej. Nawet ja bym cię słuchał. Spróbuj powiedzieć mi w prostych słowach, dlaczego tak ci zależy na sprowadzeniu Rooda do domu? Wytłumacz mi to. Wtedy pojadę.
— Wciąż się o to spieracie? — spytała Raederle. Popatrzyła z zaciekawieniem na ojca. — Dlaczego chcesz, żeby Duac sprowadził Rooda? Dlaczego każesz mi trzymać się z dala od Hel, chociaż dobrze wiesz, że w kraju Raitha jestem tak samo bezpieczna jak w swoim ogrodzie?
— Albo sam pojedziesz po Rooda do Caithnard, Duacu — powiedział Mathom — albo wyślę po niego statek z prostym poleceniem. Jak myślisz, co by mu bardziej odpowiadało?
— Ale dlaczego…
— Niech już on łamie sobie nad tym głowę. Uczy się rozwiązywania zagadek, będzie więc miał zajęcie.
Duac złożył dłonie jak do modlitwy.
— Dobrze — powiedział. — Dobrze. Ale ja nie zajmuję się zagadkami i lubię jasne sytuacje. Przysięgam na kości Madir, że dopóki nie wytłumaczysz mi dokładnie, po co ci ten, który stanie się moim ziemdziedzicem, jeśli ty mi tu umrzesz, to prędzej widma Hel przestąpią próg tego domu, niż ja przywiozę Rooda do Anuin.
Oczy Mathoma zapałały gniewem. Twarz Duaca nie straciła nic z malującej się na niej stanowczości, ale Raederle zauważyła, że brat przełyka z trudem ślinę. Rozłączył dłonie i zacisnął je na krawędzi stołu.
— Ty opuszczasz An — wyszeptał.
W ciszy, jaka zaległa, słychać było stłumione przez odległość wrzaski morskich mew. Raederle poczuła, jak taje w niej coś twardego, jakieś słowo pozostałe po długiej zimie. Do jej oczu napłynęły łzy i dziewczyna, spoglądając na Mathoma, zobaczyła tylko jego rozmytą sylwetkę.