Выбрать главу

— Przed świtem skończą ci się drwa — usłyszała w odpowiedzi. — Wtedy ją sobie odbiorę.

— Nigdy mi jej nie odbierzesz. — Głos dziewczyny, zabarwiony gniewem, pobrzmiewał prawie taką pewnością siebie, jaką rzeczywiście czuła. — Możesz mi wierzyć. Twoje kości gniją w ziemi człowieka, który przysiągł wierność An, i tylko ty jeszcze pamiętasz, która goleń i który przetrącony kręgosłup należą do ciebie. Mając tę koronę, odzyskałbyś może przywilej zachowania w pamięci pokoleń, ale nigdy mi jej siłą nie odbierzesz. Mogę ci ją oddać z własnej woli. Ale nie za darmo.

— Nie wdaję się w targi ze śmiertelnikami. Nie ulegnę żadnemu śmiertelnikowi. A już na pewno nie kobiecie, w której żyłach płynie krew królów An.

— W moich żyłach płynie krew kogoś gorszego. Oddam ci tę czaszkę za jedną tylko cenę. Jeśli na nią nie przystaniesz, zniszczę ją. Potrzebna mi eskorta królów, która towarzyszyć będzie pewnemu człowiekowi w drodze przez Hel i odprowadzi go aż do Anuin…

— Anuin?! — To słowo huknęło jej w głowie tak boleśnie, że skrzywiła się mimo woli. — Moja noga nigdy…

— Drugi raz prosić nie będę. Ten człowiek nie pochodzi z An, jest zmiennokształtnym. Wędruje przez An z narażeniem życia, a ja chcę go ukryć i chronić. Podąża za nim wielki czarodziej królestwa; ten czarodziej będzie próbował cię przechytrzyć, ale ty mu się nie dasz. Jeśli temu człowiekowi po drodze do Anuin stanie się za sprawą tego czarodzieja jakaś krzywda, możesz się pożegnać ze swoją ukoronowaną czaszką. — Zawiesiła na chwilę głos, a potem dodała płomiennie: — Nie obchodzi mnie, co będziesz robił w drodze przez An, bylebyś chronił tego człowieka. Oddam ci czaszkę w zamku króla An.

Farr milczał. Raederle uświadomiła sobie dopiero teraz, że zrobiło się bardzo cicho; nie słychać było nawet psów Hallarda Blackdawna. Ciekawe, pomyślała beznamiętnie, co powie Duac, widząc w swoim domu widma królów Hel. W jej umysł wsączył się głos Farra:

— A co po tym?

— Po czym?

— Po dotarciu do Anuin? Jakie żądania wysuniesz, jakie restrykcje nałożysz na nas w swoim domu?

Zaczerpnęła tchu, ale nie znalazła już w sobie odwagi do stawiania dalszych warunków.

— Jeśli ten człowiek dotrze tam cały i zdrowy, jeśli go uchronicie, żadnych. Ale w tej eskorcie mają być tylko królowie Hel, nie chcę jakiegoś pospolitego ruszenia przypadkowych umarłych.

Zaległo długie milczenie. Dorzucając do ogniska suchą gałąź, Raederle dostrzegła w oczach Farra błysk kalkulacji.

— Kim jest ten człowiek? — wyrzucił z siebie niespodziewanie.

— Jeśli nie będziesz znał jego imienia, nikt go z ciebie nie wydobędzie. Znasz kształty Hel, kształty tutejszych drzew, zwierząt, ziemi; z nich jesteś, w nich twoje korzenie. Znajdź człowieka, którego zewnętrzny kształt nie jest z An, którego wnętrze nie ma z An nic wspólnego.

— Skoro on nie ma nic wspólnego z An, to czym jest dla ciebie?

— A jak myślisz? — spytała ze znużeniem. — Dlaczego siedzę tu dla niego sama pośród niespokojnej nocy Hel, targując się z umarłym królem o jego czaszkę?

— Boś głupia.

— Być może. Ale ty też się targujesz.

— Ja się nie targuję. An pozbawiło mnie korony, An mi ją odda. W taki czy inny sposób. Dam ci odpowiedź o świcie. Jeśli twoje ognisko zgaśnie wcześniej, strzeż się. Potraktuję cię z taką samą bezwzględnością, jak niegdyś Oen mnie.

To powiedziawszy, Farr nastawił się na czekanie. Blask ognistych paciorków wyławiał z ciemności jego upiorną, nieruchomą twarz. Raederle chciała już krzyknąć, że nie ma nic wspólnego z krzywdami, jakich doznał, ani z jego śmiercią, że od jego ścięcia upłynęło już wiele stuleci i wobec natłoku wydarzeń, do jakich doszło w tym czasie poza granicami An, jego zemsta nie będzie już miała żadnego znaczenia. Ale zaraz uświadomiła sobie, że mózg Farra żył jedynie w przeszłości i wieki, jakie upłynęły, w jego przekonaniu były zapewne jedną i wciąż tą samą nocą nad Hel. Siedziała przy ognisku, czując suchość w ustach. Zastanawiała się, czy Farr zamierza ją z nadejściem świtu zabić, czy też wziąć jako zakładniczkę i targować się o nią z Duakiem, tak jak targował się o swoją czaszkę. Dwór Hallarda Blackdawna, w którego wszystkich oknach paliło się teraz światło, wydawał się odległy jak sen, choć dzieliły go od niej tylko dwa pola i rzeka. Na polach znowu narastał zgiełk. Tym razem był to szczęk broni. Na krowim pastwisku Hallarda wrzała nocna potyczka. Psy ochrypłym ujadaniem, przywodzącym na myśl granie bojowych rogów, ostrzegały przed zagrożeniem. Raederle spojrzała na króla i napotkała jego pewne siebie, nieubłagane spojrzenie. Spuściła szybko wzrok na ognisko i stwierdziła, że szklane paciorki, tworzące mały, płonący krąg, jądro iluzji, zaczynają pękać pod wpływem temperatury.

Bitewna wrzawa odpłynęła do podświadomości. Raederle słyszała teraz tylko trzask palącego się drewna, syczącą mowę ognia. Otworzyła dłoń, dotknęła języka płomieni i popatrzyła na jego odbicie w swoim umyśle. Trzymany myślą i dłonią płomień szukał po omacku jej kształtu; wyciszyła wszystkie myśli, żeby mu to ułatwić. Siedziała z wyciągniętą do ognia ręką, nieruchoma jak otaczające ją prastare drzewa, a płomień badał metodycznie dwunastoboczne znamię na jej otwartej dłoni. Wtem jakiś cień spłynął na jej umysł, tłumiąc obecny tam płomień: to sięgająca z oddali poprzez noc macka czyjegoś umysłu chłonęła wiedzę o żywych i umarłych z An. Cień przesunął się, przesłaniając księżyc, niczym wielkie, czarne skrzydła, i przywołał ją, drżącą i bezbronną, do rzeczywistości. Zamknęła szybko dłoń na małym płomyku i podniosła wzrok na Farra. Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach cień jakiejś emocji.

— Co to było? — zazgrzytał w umyśle Raederle jego głos. Wysondowała błyskawicznie jego umysł i stwierdziła, że zaczyna wzbudzać w nim szacunek.

— Właśnie przed tym masz chronić Naznaczonego… tego obcego.

— Przed tym?

— Przed tym — przytaknęła, a po chwili milczenia dodała: — On zdmuchnie twoje widmo jak świeczkę, jeśli odkryje, co robisz, i zostaną po tobie tylko kości i wspomnienie. No więc jak, dalej aż tak ci zależy na swojej czaszce?

— Zależy — odparł ponuro Farr. — Albo tu, albo w Anuin, wiedźmo. Wybieraj.

— Nie jestem wiedźmą.

— A czym, z tymi oczami pełnymi ognia?

— Jestem bezimienna — odparła z goryczą po chwili zastanowienia. Odwróciła się do ognia i podsycając go, śledziła tory strzelających w ciemność iskier. Po chwili wzięła płomień w obie dłonie i zaczęła go kształtować.

Podczas tej nie kończącej się nocy coś po wielokroć jej przerywało: a to skradzione stado bydła Hallarda Blackdawna, które, rycząc z przerażenia, pędziło przez pola pszenicy, a to zbrojni gromadzący się wokół czekającego Farra i jego ryk wściekłości, który rozbrzmiał w jej umyśle, kiedy zaczęli się z niego naśmiewać, a zaraz potem zacięta młócka na miecze. Raz, kiedy podniosła wzrok, zobaczyła poprzez płomienie tylko jego nagi szkielet na koniu. Kiedy spojrzała nań innym razem, trzymał głowę niczym hełm w zgięciu ramienia, a ta głowa patrzyła na nią beznamiętnie. Przed samym świtem, kiedy zaszedł księżyc, zapomniała o nim, zapomniała o wszystkim. Uformowała już płomienie w sto rozmaitych kształtów; dłonie, którymi je urabiała, zdawały się być jeszcze jednym z nich. Coś nieokreślonego, niewytłumaczalnego działo się z jej umysłem. Doświadczała nieuchwytnych jak ogień przebłysków mocy, wiedzy, zupełnie jakby budziła się w niej pamięć o dziedzictwie. Pod jej sondą formowały się i znikały jakieś twarze, jakieś cienie rozciągające się poza granice jej wiedzy; dziwne rośliny, języki morza, szepczące tuż poza zasięgiem jej słuchu. Pustki morskich głębin, a może serca świata, drążyły jej umysł; spoglądała w nie bez lęku, ciekawie, zbyt zaprzątnięta swoim zajęciem, by zastanawiać się, do kogo należą te czarne myśli. Nawet na tym nieurodzajnym gruncie udało jej się rozpalić odległą gwiazdkę ognia. I wtedy poczuła, że to wcale nie pustka, lecz splot wspomnień i mocy wymykającej się definicji.