Uświadomiwszy to sobie, jęła szukać po omacku drogi powrotu do prostszego chaosu An. Kiedy, niczym zmęczony wędrowiec, przycupnęła w sobie, by odpocząć, nad polami Hallarda snuły się już poranne mgły; świt koloru popiołu wisiał pośród drzew i nie witał go żaden dźwięk. Po jej nocnym ognisku pozostały tylko zwęglone resztki gałęzi. Przeciągnęła się sennie, by rozprostować kości, i kącikiem oka zauważyła rękę sięgającą po czaszkę.
Podpaliła ją iluzją ognia zaczerpniętą z umysłu; Farr odskoczył. Wzięła czaszkę w dłonie, podniosła się i stanęła przed nim.
— Ty jesteś z ognia… — wyszeptał.
Czuła ogień w palcach, pełgał jej pod skórą, płonął w cebulkach włosów.
— Powziąłeś decyzję? — spytała głosem ochrypłym ze zmęczenia. — Tutaj nigdy nie znajdziesz Oena; jego kości spoczywają na Królewskim Polu pod Anuin. Tylko tam możesz dopełnić zemsty, o ile przetrwasz podróż.
— Zdradzasz własną rodzinę?
— Odpowiesz mi czy nie?! — krzyknęła urażona. Milczał, walcząc sam ze sobą. Wyczuła, że ustępuje, zanim jeszcze się odezwał. — Przysięgnij na swoje imię — wyszeptała. — Przysięgnij na koronę królów Hel, że przed przestąpieniem progu Anuin ani ty, ani ktokolwiek inny nie tknie mnie ani tej czaszki.
— Przysięgam.
— Że podążając przez Hel, sformujesz z królów drużynę, która odszuka kształt obcego, wędrującego do Anuin, i będzie go chronić przed wszystkim, co żyje, i wszystkim, co umarło.
— Przysięgam.
— Że nikomu poza królami Hel nie powiesz, co przysiągłeś uczynić.
— Przysięgam. Na swoje imię, na królów Hel i na tę koronę.
Stojąc w szarówce świtu w uniżonej pozie obok swego konia, wyglądał prawie jak żywy. Raederle wzięła głęboki oddech.
— Dobrze. Przysięgam na imię mego ojca i na imię człowieka, którego będziesz eskortował, że skoro tylko ujrzę tego ostatniego na królewskim dworze w Anuin, oddam ci twą czaszkę, nie żądając od ciebie niczego więcej. Nasza umowa przestanie tym samym obowiązywać. Jedyne, o co jeszcze proszę, to żebyś dał mi znać, kiedy go znajdziesz.
Farr kiwnął bez słowa głową. Popatrzył w czarne, puste, kpiące oczodoły swojej czaszki, po czym odwrócił się i dosiadł konia. Na odjezdnym spojrzał jeszcze z góry na Raederle i ujrzała w jego oczach niedowierzanie. Potem odpłynął bezgłośnie niczym opadający z drzewa liść.
Wyjechawszy z lasu, Raederle natknęła się na Hallarda Blackdawna i jego ludzi liczących padłe bydło na pastwiskach. Hallard wybałuszył na nią oczy.
— Na prawe ramię Oena — wykrztusił. — To ty czy twój duch?
— Sama nie wiem. Czy byk Cyna Croega żyje?
— Zagonili go na śmierć… Chodźmy do dworu. — Hallard otrząsał się już z pierwszego szoku, ale jego oczy miały dziwny wyraz; malowało się w nich zatroskanie zmieszane z przestrachem. Uniósł niepewnie rękę i dotknął jej. — Chodźmy. Wyglądasz… wyglądasz…
— Wiem. Ale nie mogę. Ruszam do Anuin.
— Teraz? Zaczekaj; dam ci eskortę.
— Już ją mam.
Hallard przesunął wzrok z jej twarzy na czaszkę spoczywającą na łęku siodła; przełknął z trudem ślinę.
— A więc przyszedł po nią? Raederle uśmiechnęła się lekko.
— Przyszedł. Zawarliśmy pewien układ.
— Oen… — Hallard wzdrygnął się wyraźnie. — Nikt nigdy nie układał się z Farrem. Co z nim negocjowałaś? Bezpieczeństwo Anuin?
Odetchnęła głęboko.
— Nie. Niezupełnie. — Wyjęła z kieszeni naszyjnik z paciorków i oddała go Hallardowi. — Dziękuję. Uratował mi życie.
Odjeżdżając, obejrzała się jeszcze za siebie. Hallard stał nieruchomo przy martwym byczku i wpatrywał się w bezwartościową garść spękanych, okopconych paciorków.
Przemierzyła Hel aż do ziem Raitha, eskortowana przez coraz liczniejszy, niewidzialny zastęp królów. Wyczuwała wokół siebie ich obecność i dopóty sondowała po omacku ich umysły, dopóki nie wyjawili jej swoich imion: Acor, trzeci król Hel, który siłą i perswazją podporządkował sobie ostatniego z krnąbrnych lordów; Ohroe Przeklęty, który widział, jak w siedmiu kolejnych bitwach pomiędzy An i Hel ginie, jeden po drugim, siedmiu jego synów; Nemir od Świń, który znał mowę zarówno ludzi, jak i świń, i który wyhodował knura Hedgisa-Noona, a za świniopaskę miał czarodziejkę Madir; Evern Sokolnik, który szkolił jastrzębie do walki z ludźmi; i wielu, wielu innych królów, którzy odpowiedzieli na wezwanie Farra, ostatniego z królów, i przyłączyli się do jego wyprawy do twierdzy królów An. Rzadko ich widywała; czuła tylko, jak suną przed i za nią, czuła ich umysły połączone w sieć myśli, legend, intryg, wspomnień o Hel takim, jakim było za ich życia i po śmierci. Z ziemią Hel wiązały ich nadal najprzeróżniejsze kształty, nie tylko te, z którymi splecione były ich kości: korzenie, liście, owady, ciałka małych zwierząt. Właśnie dzięki tej głębokiej, intuicyjnej wiedzy o An wytropili Naznaczonego Gwiazdkami, człowieka, którego kształt nie miał w sobie nic z esencji An.
Znaleźli go szybko i otoczyli luźnym pierścieniem. Farr przerwał milczenie, by ją o tym powiadomić; nie pytała, jaką postać przybrał Morgon. Był może jeleniem, który, wyczuwając ich obecność, umyka przerażony przez zalane blaskiem księżyca pole; ptakiem wzbijającym się w powietrze; polną myszą umykającą do norki pod kopą skoszonego siana. Domyślała się, że dla bezpieczeństwa często zmienia postać i była pełna podziwu dla królów, że ani na moment nie zgubili jego tropu. Stanowili przynętę dla potężnego umysłu, który wyczuwała od czasu do czasu, jak przeczesuje tę niespokojną krainę. Żaden człowiek z An, a już na pewno żaden obcy, nie uszedł ich uwagi. Domyślała się, że czarodziej sprawdza każdego człowieka, którego spotkali. Dziwiło ją, że jej osoba zupełnie go nie interesuje; być może, widząc czaszkę, którą wiozła na siodle, obserwując, jak niepomna ogarniającego kraj zamętu nocuje po lasach, uznał ją za szaloną.
Unikała ludzi, nie miała więc najświeższych wiadomości o rozmiarach zamętu, raz po raz widywała jednak puste za dnia pola, zabarykadowane i strzeżone stodoły i stajnie, lordów ciągnących na czele zbrojnych pocztów w kierunku Anuin. Zdawała sobie sprawę, że życie w ciągłym napięciu musiało szarpać im nerwy; z czasem przekształcą pewnie swoje zameczki w małe twierdze, zamkną się w nich i nie wpuszczą tam nikogo, ni żywego, ni umarłego. Ta nieufność i gniew pod nieobecność aktualnego króla An doprowadzi w końcu do otwartej wojny, wielkiej próby sił pomiędzy żywymi i umarłymi, nad czym nie potrafi zapanować nawet sam Mathom. A ona, wprowadzając do An umarłych królów Hel, może to tylko przyśpieszyć.
Wiele o tym myślała podczas bezsennych nocy, za jedyną towarzyszkę mając czaszką Farra. Próbowała się do tego przygotować, badając swoją moc, ale przeszkadzał jej brak doświadczenia. Miała jakie takie pojęcie, na co ją stać, wiedziała, że drzemią w jej umyśle możliwości, których nie potrafi jeszcze w pełni wykorzystać. W Anuin zrobi wszystko co w jej mocy; pomoże jej Morgon, jeśli tylko skłonny będzie podjąć to ryzyko. A może wróci Mathom? Może umarli królowie, nie mając za sobą swoich armii, wycofają się wtedy z Anuin? Może zdoła ich jakoś udobruchać? Miała nadzieję, że Duac potrafi stanąć na wysokości zadania. Zbytnio jednak na to nie liczyła.