Rozluźnił chwyt i z osobliwą delikatnością położył palce na jej nadgarstku. Spojrzała na niego; strach malujący się na twarzy Morgona zmroził jej serce. Objął ją znowu z tą samą delikatnością, jakby obawiał się, że uleci mu jak mgła i tylko ślepa nadzieja jest w stanie ją przytrzymać.
Zgrzyt metalu o kamienie kazał im się obejrzeć. Duac, który podniósł tymczasem z posadzki wysadzany gwiazdkami miecz, zwrócił się zaniepokojony do Morgona.
— O czym wy mówicie? Co ona ma na dłoni? Morgon pokręcił głową.
— Nie wiem. Wiem tylko, że Ghisteswchlohm, przeczesując przez rok mój umysł, analizował po wielokroć każdy fragment mych wspomnień, szukając w nich jakiejś konkretnej twarzy, jakiegoś imienia. Mogło mu chodzić właśnie o to.
— Czyjego imienia szukał? — spytał Duac. Przerażona Raederle ukryła twarz w ramieniu Morgona.
— Tego nie raczył mi powiedzieć.
— Jeśli tak im zależy na tym kamyku, to mogą go sobie znaleźć — odezwała się Raederle. Morgon nie odpowiedział Duacowi, ale jej odpowie, później. — Nikt… ten zmiennokształtny niczego się ode mnie nie dowiedział. A kamyk leży na dnie morza wraz z koroną Pevena… — Uniosła nagle głowę i zwróciła się do Duaca: — Podejrzewam, że nasz ojciec zna prawdę. O Najwyższym. I o… prawdopodobnie o mnie.
— Nie wątpię — przyznał Duac, a potem dodał z rezygnacją: — On chyba urodził się po to, by wiedzieć wszystko. Z wyjątkiem tego, jak znaleźć drogę do domu.
— Ma jakieś kłopoty? — spytał Morgon. Duac spojrzał na niego z zaskoczeniem, a potem pokręcił głową.
— Nie… nie sądzę. Niczego takiego nie wyczuwam.
— No to wiem, dokąd mógł się udać. Znajdę go. Rood podszedł do nich z drugiego końca sali. Twarz miał mokrą od łez; była znajomo surowa, taka sama jak na studiach i podczas bitew.
— Pomogę ci — zwrócił się cicho do Morgona.
— Roodzie…
— To mój ojciec. Jesteś największym Mistrzem królestwa. A ja tylko Czeladnikiem. I niech mnie pogrzebią w Hel obok Farra, jeśli pozwolę ci wyjść z tej sali tak, jak do niej wszedłeś: samemu.
— Nie wyjdzie stąd sam — wtrąciła Raederle.
— Nie zostawicie mnie chyba samego z tymi królami, Roodzie? — zaprotestował Duac, zniżając głos. — Nie znam nawet imion połowy z nich. Tych w sali można na jakiś czas udobruchać, ale na jak długo? Powstanie Aum i zachodnie Hel; w An mieszka może z pięcioro ludzi, którzy nie wpadną w panikę, między nimi ty i ja.
— Ja?
— Żaden upiór nie wejdzie już nigdy do tego domu — powiedział Morgon. Na oczach wszystkich zważył czaszkę w ręku, a potem cisnął ją Farrowi. Król złapał ją w powietrzu, trochę zaskoczony, jakby zapomniał, kim jest. Morgon potoczył wzrokiem po nieruchomym, upiornym zastępie. — Chcecie wojny? — spytał. — Dam wam taką. Rozpaczliwą wojnę o samą ziemię. Jeśli ją przegracie, będziecie się snuć jak smutek z jednego końca królestwa w drugi, nie znajdując miejsca na spoczynek. Co zyskaliście, zaganiając na śmierć byka Cyba Croega.
— To była zemsta — bąknął Farr.
— Tak. Powiedzmy. Ale jeśli zajdzie taka potrzeba, zamknę przed wami ten dom. Zrobię wszystko, do czego mnie zmusicie. I nie obchodzą mnie śluby umarłych z An.
— Nie masz takiej władzy nad umarłymi z An — odezwał się Oen. Coś twardego jak granit góry Erlenstar pojawiło się w oczach Morgona.
— Nauczyłem się tego od pewnego Mistrza — powiedział. — Możesz w nieskończoność prowadzić swoje prywatne, nie mające znaczenia wojny. Możesz też walczyć z tymi, którzy dali Oenowi jego ziemdziedzica i którzy, jeśli im na to pozwolisz, zniszczą Anuin, Hel i ziemię, z którą jesteś związany. I to — dodał — powinno wam obu przemówić do rozumu.
— Jaki mamy wybór? — spytał Evern Sokolnik.
— Nie wiem. Może żadnego. — I, zaciskając pięść, dorzucił szeptem: — Przysięgam na swoje imię, że jeśli będę w stanie, dam wam wybór.
Wśród żywych i umarłych znowu zaległa cisza. Morgon odwrócił się do Duaca i ten zrozumiał w lot pytanie w jego oczach.
— Rób na tej ziemi, co zechcesz — powiedział opryskliwie. — Proś mnie, o co zechcesz. Nie jestem Mistrzem, ale zdaję sobie sprawę, co powiedziałeś i zrobiłeś w tym domu. Nawet nie zaczynam jeszcze rozumieć. Nie wiem, skąd u ciebie władza nad prawem ziemi An. Podyskutujecie o tym późnej z moim ojcem, kiedy go odnajdziesz. Wiem tylko, że instynkt każe mi ufać ci ślepo. Bez oglądania się na rozsądek.
Podał Morgonowi miecz. Światło słoneczne zaigrało w gwiazdkach. Morgon nie poruszył się. Chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Odwrócił się nagle ku otwartym drzwiom; obserwującą go Raederle zastanowiło, co też widzi za dziedzińcem, za murami Anuin. Po chwili wyciągnął rękę i odebrał miecz od Duaca.
— Dziękuję. — Ujrzeli na jego twarzy lekkie zakłopotanie i wspomnienie, które raczej nie wiązało się z bólem. Dotknął wolną ręką policzka Raederle i ta uśmiechnęła się. — Nie mam ci nic do zaoferowania — powiedział. — Nawet korony Pevena. Nawet pokoju. Ale czy zgodzisz się zaczekać na mnie jeszcze czas jakiś? Nie wiem, niestety, jak długo. Muszę zajrzeć na Hed, a potem do Lungold. Spróbuję… spróbuję…
Uśmiech spełzł z jej twarzy.
— Morgonie z Hed — powiedziała spokojnie — jeśli wyjdziesz za ten próg beze mnie, rzucę klątwę na twój następny krok i na następny, i obojętne gdzie się skierujesz, droga zaprowadzi cię zawsze do mnie.
— Raederle…
— Potrafię to. Chcesz się przekonać?
Milczał, zmagając się ze swą tęsknotą i z lękiem przed nią.
— Nie — powiedział. — Dobrze. Czy zaczekasz na mnie na Hed? Sądzę, że zdołam dowieźć cię tam bezpiecznie.
— Nie.
— To może…
— Nie.
— Rozumiem. Czy więc…
— Nie.
— A czy pójdziesz ze mną? — wyszeptał. — Bo nie zniosę rozłąki.
Zarzuciła mu ręce na szyję, ciekawa, co za dziwną, niebezpieczną przyszłość właśnie sobie wytargowała.
— Tak już lepiej — powiedziała, kiedy ją objął i przyciągnął do siebie z ognistą determinacją. — Bo przysięgłam na imię Ylona, że nigdy się nie rozstaniemy.