Выбрать главу

— Roodzie — wyszeptała — nie daje mi spokoju jedna straszna myśl. Myśl, że kiedy czekałam, kiedy wszyscy czekaliśmy, myśląc, że Morgon jest u Najwyższego, on był sam z kimś, kto wyskubywał mu po trochu umysł, tak jak wyskubuje się płatki zamkniętego kwiatu. I Najwyższy nic nie uczynił.

— Wiem. Kiedy jeden z kupców przyniósł wczoraj wieści na uniwersytet, Mistrzowie byli wstrząśnięci. Morgon dokopał się do takiego wężowiska zagadek, a potem umarł w najmniej odpowiednim momencie, zanim zdążył znaleźć na nie odpowiedzi. I teraz oni muszą zająć się tym problemem, bo uniwersytet istnieje, by odpowiadać na to, na co nie ma odpowiedzi. Zaczynają się zastanawiać, na ile rzeczywiście interesuje ich prawda, bo to dosłownie zabójcza zagadka. — Pociągnął łyk wina i znów spojrzał na siostrę. — Wiesz, co się stało?

— Co?

— Ośmiu starych Mistrzów i dziewięciu Czeladników spierało się przez całą noc o to, kto uda się do góry Erlenstar, by porozmawiać z Najwyższym. Wszyscy chcieli jechać.

Raederle dotknęła wystrzępionego rękawa jego szaty.

— Ty też jesteś Czeladnikiem.

— Już nie. Powiedziałem wczoraj Mistrzowi Telowi, że odchodzę. Potem poszedłem na plażę i przesiedziałem tam bezczynnie, nie myśląc o niczym, całą noc. Nad ranem wróciłem do Caithnard i wstąpiłem do tego szynku, żeby coś przekąsić, i kiedy… kiedy jadłem, przypomniało mi się, jak na dzień przed jego wyjazdem na spotkanie z przeznaczeniem posprzeczałem się z Morgonem, zarzucając mu, że marnuje się, poświęcając czas tylko warzeniu piwa i czytaniu ksiąg. No i znalazł swoje przeznaczenie w jakimś odległym zakątku królestwa, zagnany tam moimi słowami, szalony jak Peven. Uświadomiwszy to sobie, postanowiłem roznieść szynk. Gwóźdź po gwoździu. A potem wyruszyć na poszukiwanie rozwiązań zagadek, na które on nie znalazł odpowiedzi.

Raederle kiwnęła głową.

— Tak myślałam. Ale ja mam dla ciebie jeszcze jedną wieść.

— Jaką? — zapytał ostrożnie, sięgając znowu po czarkę.

— Przed pięcioma dniami nasz ojciec opuścił w tym właśnie celu An. Powiedział… — Urwała i zmrużyła oczy, widząc, co się święci. Rood walnął obiema pięściami w stół z taką siłą, że siedzący na sąsiedniej ławie kupiec Zakrztusił się piwem.

— Opuścił An? Na jak długo?

— Nie powiedział… Przysiągł na starożytnych królów, że dowie się, jak umarł Morgon. Nie wiem, ile mu to zajmie. Tylko nie krzycz, Roodzie.

Rood opanował się z trudem. Przez chwilę nie mógł znaleźć słów.

— A to stary kruk — mruknął wreszcie.

— Właśnie… Zostawił w Anuin Duaca, żeby wyjaśnił sytuację lordom. Ciebie też chciał tam ściągnąć, ale nie powiedział po co, a Duac był na niego wściekły, krzyczał, że nie można od ciebie wymagać, byś rzucił studia.

— I Duac przysłał cię po mnie? Raederle pokręciła głową.

— Nie chciał nawet, żebym ci mówiła. Poprzysiągł, że prędzej widma Hel przekroczą próg Anuin, niż on po ciebie pośle.

— Doprawdy? — zdumiał się Rood. — A więc staje się tak samo irracjonalny jak nasz ojciec. Wydaje mu się, że będę siedział w Caithnard, kontynuując studia, które straciły nagle sens, kiedy on stara się utrzymać porządek między żywymi i umarłymi z An. Wolę wrócić do domu i zagrać w zagadki z umarłymi królami.

— Naprawdę?

— Co naprawdę?

— Wrócisz do domu? To… to dla ciebie łatwiejsze, niż wędrować do góry Erlenstar, i Duac na pewno będzie ciebie potrzebował. A nasz ojciec…

— Jest bardzo szczwanym i subtelnym starym krukiem… — Rood milczał przez chwilę, skubiąc bezwiednie paznokciem skazę na czarce. W końcu odchylił się na oparcie krzesła i westchnął głęboko. — Dobrze. Nie zostawię Duaca samego. Przydam się w Anuin choćby po to, by mu mówić, który umarły król jest który. Pod górą Erlenstar ojciec poradzi sobie lepiej ode mnie. Oddałbym Czarne Mistrzostwo za możliwość oglądania świata jego oczyma. Ale nie obiecuję, że nie wyruszę go szukać, jeśli wpadnie w tarapaty.

— Dobrze. Bo Duac zapowiedział, że tego nie uczyni.

Rood skrzywił się.

— Wygląda na to, że Duacowi puściły nerwy. Ale się mu nie dziwię.

— Roodzie… Czy widziałeś kiedy, żeby nasz ojciec zbłądził?

— Setki razy?

— Nie. Nie mam na myśli jego irytującego czasami, denerwującego, niezrozumiałego sposobu bycia. Chodzi mi o to, czy pamiętasz, by kiedykolwiek się pomylił?

— Czemu pytasz?

Raederle wzruszyła lekko ramionami.

— Bo kiedy usłyszał o śmierci Morgona, po raz pierwszy ujrzałam na jego twarzy zaskoczenie.

Rood nachylił się do niej.

— I co z tego?

— Bo widzisz, kiedy wcześniej dowiedział się, że to Morgon wygrał od Pevena koronę, wcale zaskoczenia nie okazał. Zupełnie, jakby, ślubując, że odda moją rękę zwycięzcy w tej grze, z góry wiedział, że to Morgon zostanie moim mężem. Intrygowało mnie od tamtego czasu, czy on aby nie ma daru jasnowidzenia.

Rood przełknął ślinę. Z oczu przypominał jej teraz Mathoma.

— Nie wiem. Zastanawiam się. Jeśli Morgon rzeczywiście ma zostać twoim mężem…

— To nie umarł.

— W takim razie, gdzie jest? Co się z nim dzieje? I dlaczego, na korzenie tego świata, Najwyższy mu nie pomoże? To największa ze wszystkich zagadka: wyziewy milczenia wydobywają się z tej góry.

— Jeśli nasz ojciec do niej dotrze, skończy się to milczenie. — Raederle pokręciła głową. — Sama nie wiem. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Wyobrażasz sobie, jaki wyobcowany musi się czuć Morgon, jeśli żyje? I pewnie… pewnie zastanawia się, czemu nikt z nas, którzy tak go kochaliśmy, nie próbuje śpieszyć mu z pomocą.

Rood otworzył usta, ale nic nie powiedział. Zakrył dłońmi oczy.

— Tak — mruknął po chwili. — Jestem zmęczony. Jeśli on żyje…

— To ojciec go znajdzie. A ty obiecałeś, że pomożesz Duacowi.

— Masz rację. Tylko… Nie. Masz rację. — Oderwał dłonie od oczu i zapatrzył się w swoje wino. Potem odsunął się z krzesłem od stołu. — Chodźmy już, muszę spakować książki.

Wyszli na zalaną słońcem, rojną ulicę. Raederle zatrzymała się i zamrugała. Wydało jej się, że przepływa przed nią cudowna, niepojęta rzeka barw. Rood położył jej rękę na ramieniu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że omal nie zastąpiła drogi małemu, strojnemu orszakowi. Prowadziła go piękna, wysoka kobieta w płaszczu z jakiejś zwiewnej jak mgiełka, zielonej tkaniny, dosiadająca czarnego rumaka. Czarne włosy miała splecione w przystrojony klejnotami warkocz, owinięty wokół głowy niczym korona. Za nią jechało w dwuszeregu sześć dziewcząt, które Raederle widziała wcześniej w porcie. Ich szaty, oraz derki i uprząż wierzchowców, mieniły się kolorami, włócznie były inkrustowane srebrem. Dziewczyna z pierwszej dwójki miała takie same, jak prowadząca, czarne włosy i szlachetne rysy twarzy. Dalej szło ośmiu mężczyzn niosących dwie malowane skrzynie z miedzianymi i złotymi okuciami; za nimi podążało konno ośmiu studentów uniwersytetu w różnobarwnych szatach — szkarłatnych, złotych, błękitnych i białych. Jadąca na przedzie kobieta zerknęła na Raederle. Było w tym spojrzeniu coś tak władczego i niesamowitego, że dziewczynę przeszedł dziwny dreszcz.

— To morgola Herun… — szepnął siostrze do ucha Rood i, ledwie orszak przesunął się przed nimi, chwycił ją za rękę i pociągnął tak gwałtownie, że straciła na moment równowagę.

— Roodzie! — wołała, wleczona przez tłum zaaferowanych gapiów w ślad za orszakiem, ale on nie zwracał uwagi na jej protesty.