— Tes! Tes! — krzyczał.
Holując za sobą zaczerwienioną, rozgniewaną Raederle, dopędził wreszcie studenta w czerwonej szacie. Tes spojrzał na niego z góry.
— Co ci się stało? Nurkowałeś w próżnej flaszy po winie?
— Odstąp mi swoje miejsce, Tesie, błagam! — zawołał Rood, chwytając konia studenta za cugle, ale Tes wyrwał mu je z dłoni.
— Przestań, Roodzie. Pijanyś?
— Nie. Przysięgam. Jestem trzeźwy jak świnia. Ona wiezie księgi Iffa; ty możesz je sobie przejrzeć, kiedy będziesz chciał, ale ja wracam dziś wieczorem do domu…
— Co takiego?
— Muszę wyjechać. Błagam cię.
— Roodzie — bąknął niezdecydowanie Tes — chętnie bym to uczynił, ale czy zdajesz sobie sprawę, jak wyglądasz?
— To zamieńmy się szatami, Tesie, błagam cię. Błagam.
Tes westchnął i ściągnął ostro wodze, zmuszając postępujących za nim jeźdźców do rozbicia szyku. Zsunął się szybko z wierzchowca i rozpiął swoją szatę. Rood jednym gorączkowym ruchem ściągnął przez głowę swoją i włożył szatę Tesa, nie zważając na cierpkie uwagi pozostałych jeźdźców, powątpiewających w jego trzeźwość. Wskoczył na konia Tesa i podał rękę Raederle.
— A mój koń, Roodzie… ?
— Tes go przyprowadzi. Przed gospodą został jej kasztan, Tesie; na derce są jej inicjały. Wskakuj… — Raederle postawiła stopę na tkwiącym już w strzemieniu bucie brata i podciągnęła się na siodło, siadając przed nim. Szybko dogonili oddalający się orszak morgoli i dołączyli do grupy towarzyszących jej studentów. — Dziękuję ci, Tesie! — krzyknął Rood do przyjaciela.
Raederle, zaciskając zęby, powstrzymywała się od komentarzy, do chwili kiedy grupa konnych studentów uformowała się z powrotem w uporządkowaną, posuwającą się statecznie procesję. Wtedy się odezwała:
— Zdajesz sobie sprawę, jak komicznie musiało to wyglądać?
— A wiesz, co wkrótce ujrzymy? Osobiste księgi czarodzieja Iffa. Otwarte! Morgola sama je otworzyła. Przekazuje je uniwersytetowi; Mistrzowie od tygodni o niczym innym nie rozmawiają. Poza tym zawsze interesowała mnie jej osoba. Powiadają, że wszystkie informacje przechodzą prędzej czy później przez dom morgoli i że kocha się w niej harfista Najwyższego.
— Deth? — zdziwiła się Raederle. — To może ona zna miejsce jego pobytu?
— Jeśli nie ona, to nikt.
Raederle zamilkła. Wróciła myślami do dziwnego błysku, jaki zauważyła w oczach morgoli. Zostawiali za sobą rojne, gwarne ulice miasta; droga poszerzała się i pięła ku ciemnemu, smaganemu wiatrami gmachowi uniwersytetu, wieńczącemu szczyt urwiska. W pewnej chwili morgola obejrzała się na mężczyzn dźwigających pod górę skrzynie i zwolniła. Raederle, spoglądając na ocean, wypatrzyła w dali Hed przesłanianą częściowo przez niebieskoszarą mgiełkę wiosennego sztormu. Zainteresowało ją nagle, co też takiego może kryć się w sercu tej małej, zwyczajnej z pozoru wysepki, że to właśnie ona wydała Naznaczonego Gwiazdkami. I naraz odniosła wrażenie, że poprzez kurtynę deszczu dostrzega młodego, oliwkowoskórego i silnego jak dąb, jasnowłosego mężczyznę, idącego z pochyloną głową przez podwórko ze stodoły do domu.
Drgnęła i wymruczała coś pod nosem; Rood przytrzymał ją, bo byłaby się ześlizgnęła z siodła.
— Co się stało?
— Nic. Nie wiem. Roodzie…
— Co?
— Nie, nic.
Jedna ze strażniczek morgoli odłączyła od oddziału i zaczekała na nich.
— Morgola, której przedstawiono w porcie studentów, chce wiedzieć, kto zajął w jej eskorcie miejsce Tesa — powiedziała, kiedy się z nią zrównali.
— Jestem Rood z An — przedstawił się Rood. — A to moja siostra, Raederle. I jestem… to znaczy byłem do wczoraj… Czeladnikiem na uniwersytecie.
— Dziękuję. — Strażniczka spojrzała na Raederle. W jej ciemnych, czujnych oczach pojawiło się coś w rodzaju zaskoczenia. — Nazywam się Lyraluthuin — dorzuciła. — Jestem córką morgoli.
Ponagliła konia i wróciła cwałem na czoło pochodu. Rood gwizdnął cicho, odprowadzając wzrokiem jej wysoką, szczupłą postać.
— Ciekawe, czy morgoli nie będzie potrzebna eskorta w drodze powrotnej do Herun.
— Ty wracasz do Anuin.
— Mógłbym wrócić do Anuin przez Herun… Znowu tu jedzie.
— Morgola — powiedziała Lyra, ponownie się z nimi zrównując — bardzo by chciała z wami porozmawiać.
Rood odłączył od studentów i ruszył za nią. Raederle, siedząca na siodle bokiem i trzymająca się kurczowo końskiej grzywy, czuła się trochę głupio. Ale morgola przywitała ich promiennym uśmiechem.
— A więc jesteście dziećmi Mathoma — zagaiła. — Zawsze chciałam poznać waszego ojca. Dosyć obcesowo dołączyliście do mojego orszaku i nie spodziewałam się zupełnie, że ujrzę w nim drugą z najpiękniejszych kobiet An.
— Przybyłam do Caithnard z wieściami dla Rooda — powiedziała Raederle. Uśmiech spełzł z twarzy morgoli; kiwnęła głową.
— Rozumiem. Usłyszeliśmy o tym dopiero dziś rano, schodząc ze statku. Zaskoczyła nas ta wiadomość. — Spojrzała na Rooda. — Wiem od Lyry, że nie jesteś już Czeladnikiem na uniwersytecie. Straciłeś serce do rozwiązywania zagadek?
— Nie. Tylko cierpliwość. — Głos Rooda zabrzmiał matowo; Raederle zerknęła na brata i po raz pierwszy w życiu ujrzała go zarumienionego.
— Tak — powiedziała cicho morgola. — Ja również. Przywiozłam w darze uniwersytetowi siedem ksiąg Iffa i dwadzieścia innych gromadzonych przez wieki w bibliotece Miasta Kręgów, oraz wieści, które, podobnie jak te docierające z Hed, powinny poruszyć nawet kurz w bibliotece Mistrzów.
— Siedem?! — wykrzyknął Rood. — Udało ci się otworzyć siedem ksiąg Iffa?
— Nie. Tylko dwie. Pozostałe pięć otworzył sam czarodziej, w dniu kiedy ruszaliśmy do Caithnard.
Rood ściągnął ostro wodze; Raederle zachwiała się w siodle. Jadące z tyłu strażniczki złamały gwałtownie szyk, żeby na niego nie wpaść; zatrzymali się mężczyźni dźwigający skrzynie, a studenci, którzy nie zorientowali się w porę, wpadali na siebie i klęli. Morgola zatrzymała konia.
— To Iff żyje? — Rood zdawał się nie zauważać zamieszania, jakie spowodował.
— Tak. Ukrywał się w szeregach mojej straży. Od siedmiu wieków przebywał pod taką czy inną postacią na heruńskim dworze, bo, jak powiedział, jest to od początku przybytek wiedzy. Powiedział… — Urwała. Kiedy znowu się odezwała, wszyscy usłyszeli w jej głosie nutkę niedowierzania. — Powiedział, że to on był tym starym uczonym, który pomógł mi otworzyć dwie pierwsze księgi. Kiedy uczony umarł, on stał się moim sokolnikiem, a potem strażnikiem. Powrócił do własnej postaci w tym samym dniu, w którym rzekomo umarł Morgon.
— Kto zdjął z niego klątwę? — wyszeptał Rood.
— Tego nie wie.
Raederle zakryła dłońmi usta. Nie widziała już twarzy morgoli, lecz wiekowe oblicze świniopaski z Hel i jej oczy, w których czaiły się pozostałości wielkiej, strasznej ciemności.
— Roodzie — szepnęła do brata. — Świniopaska Raitha, kiedy usłyszała wieści o Naznaczonym Gwiazdkami przyniesione z Isig przez Elieu, wydała krzyk, na dźwięk którego rozpierzchły się na cztery wiatry stada helskich świń. Potem zniknęła. Jednego… jednego ze swoich knurów nazywała Aloilem.
— Nun? — wykrztusił Rood.
— Może to Najwyższy ich uwolnił.
— Najwyższy. — Coś w głosie morgoli przypomniało Raederle Mathoma. — Nie rozumiem, dlaczego miałby pomagać czarodziejom, a nie Naznaczonemu Gwiazdkami, ale jeśli to robi, na pewno ma po temu swoje powody. — Zerknęła za siebie i widząc uporządkowany już orszak, ruszyła w dalszą drogę. Dojeżdżali do szczytu wzgórza; widać już było ocieniony dębami plac przed uniwersytetem.