Выбрать главу

– O, do licha… – mruknęła.

– O jedno piwo za dużo – zauważył. – Zmęczona byłaś po całym dniu, to i ścięło…

– Żeby tylko siąść. – Patrzyła półprzytomnie na kulbakę.

– Podsadzę cię.

Objął ją delikatnie w pasie. Odbiła się od ziemi i tym razem bez trudu spoczęła w siodle. Zawroty głowy minęły. Pomachała nowemu znajomemu na pożegnanie pojechała ścieżkami w stronę majątku, w gęstniejącym mroku, ziewając od czasu do czasu. Do diaska. Ostatnie dni były dość intensywne…

Raz prawie przydrzemała, ale zdołała się otrząsnąć. Wkrótce zobaczyła ze szczytu wzgórza układające się

już do snu Kruszewice. W oknach dworu jaśniała łagodna poświata płonących świec. Widać agregat już wyłączony na noc. Słusznie, po co marnować paliwo?

* * *

Stanisława poszła spać. Katarzyna siedziała przy oknie pogrążona w dziwnej melancholii. Położyła dłonie na parapecie i oparła na nich brodę. Jej profil ostro rysował się w blasku woskowej świecy.

Jakoś nie może się ostatnio pozbierać – pomyślała Monika leniwie. Weszła po schodach na poddasze i zamknęła drzwi do swojego pokoju. Przez ostatnie tysiąc lat wiele razy widywała podobny wyraz twarzy. Raz nawet widziała go w tafli zwierciadła. Doskonale wie, co oznacza taka tęsknota. Alchemik wyjechał, a tu został ktoś, kto czeka na jego powrót…

Księżniczka starannie zasłoniła okno. Ona też musi się kłaść, ledwo stoi na nogach. Otworzyła starą, skrzypiącą szafę. Wiekowe lustro odrobinę zmętniało, ale uznała, że do jej celów wystarczy. Zapaliła trzy świece. Zdjęła sukienkę, rozpuściła włosy. Rozpięła stanik, po chwili wahania zsunęła majtki. Pozwoliła, by opadły na podłogę. Ujęła lichtarz w dłoń i długo, w zadumie taksowała swoje odbicie w lustrzanej tafli. Krągłe ramiona uznała za całkiem ładne, ale obojczyki za bardzo się uwidaczniają. Skóra gładka, w dotyku przypomina aksamit.

I tylko ten cholerny tatuaż! Prychnęła ze złością. Wszystkie uszkodzenia ciała znikają bez śladu po najdalej kilkudziesięciu latach, a draństwo trzyma się jak przymurowane. Kiedyś zdarła sobie cały płat skóry z herbem, wyszarpała do mięsa, ale odrosło. Diabli nadali. Widocznie symbol dawno wymarłej dynastii Stiepankoviców zostanie jej aż do końca życia. Zmrużyła lekko oczy, oceniła sylwetkę. Nie ma garba, obie połowy ciała są symetryczne i harmonijnie zbudowane, jak z podręcznika anatomii dla studentów ASP. Żadnych większych defektów. Jedynie oczy stanowią skazę. Jedno jest ciemnobłękitne, drugie brązowe.

Przypomniała sobie Laszlo. Jego spojrzenie pełne smutku, gdy stał wtedy z osikowym kołkiem w ręce. Wiedziała, że mu się spodobała, ale poczucie obowiązku przeważyło. Westchnęła. Szkoda, że wyjechał. Obiecał wrócić, gdy z Arminiusem załatwią kilka spraw. Ale czy w ogóle ma zamiar wrócić? Nie była pewna… Może mówił tak tylko po to, żeby ją uspokoić? A może już się nie zobaczą?

Musnęła palcami piersi. Niewielkie, niezwykle kształtne, przypominają rozmiarami połówki pomarańczy, ale są raczej dziewczęce niż kobiece. W zasadzie może być z nich zadowolona, nie przeszkadzają, gdy naciąga cięciwę łuku. A jednak chyba wolałaby coś bardziej efektownego…

Przeciągnęła się kusząco, mięśnie zagrały pod jej skórą. Nogi o silnych, nieco zbyt twardych łydkach i odrobinę za grubych, dziecięcych kolanach, na udzie stara, rozmyta blizna po postrzale. Ładne, nieduże stopy, odcięte palce szczęśliwie odrosły, ale długością odrobinę się jeszcze różnią. Ciągle jest zbyt chuda, kości miednicy zanadto wystają, choć biodra są ładnie zaokrąglone.

Musnęła swawolną kępkę między udami, delikatne aksamitne kędziorki owinęły się wokół palców. Nagle drgnęła przestraszona. Znowu poczuła, że jest śledzona. Omiotła pokój spojrzeniem. Pusto, cicho, wprawdzie w kątach zaległy cienie, ale przecież nie na tyle głębokie, by mogła się w nich skryć choćby mysz. Ukryta kamera? A skąd, u licha, by się tu wzięła?!

Przez stulecia spędzone na Bałkanach księżniczka nasłuchała się legend o lustrach. Zwierciadło to brama innego świata. Gdy ktoś godzinami się w nie wpatruje, musi liczyć się z tym, że i z tamtej strony coś może na niego popatrzeć… Zamknęła drzwi szafy. Jednak uczucie niepokoju nie mijało. Zdmuchnęła świece i naciągnąwszy koszulę nocną, wsunęła się w gładką, chłodną pościel. Po chwili już spała.

* * *

Katarzyna przerwała rysowanie. Spojrzała na projekt. Nawet niczego sobie… Podeszła do piecyka ceramicznego. Rzut oka na zegarek powiedział jej, że może już wyjmować faski. Na wszelki wypadek założyła grube, skórzane rękawice. Pierwsze cztery kubki były pęknięte. A zatem trzeba stosować mniej domieszki schudzającej glinę albo zmienić temperaturę wypalania. Obejrzała kolejne. Szkliwo na pierwszych nie wyglądało najlepiej, pokryło się harysem – siateczką cieniutkich pęknięć – Katarzyna westchnęła i otworzyła drugi piec. Miseczki zrobione z majoliki wyglądały zdecydowanie lepiej. Obejrzała je uważnie. Postukała końcem noża. Jedna dała głuchy odgłos, pęknięta. Pozostałe były dobre.

Stanisława siedziała w swoim pokoju i siedemnastowiecznym pismem kaligraficznym projektowała etykietki.

– Co o tym sądzisz? – Kuzynka wręczyła jej gotowe naczyńko.

Stanisława obejrzała je uważnie, potem rąbnęła znienacka o ścianę i pozbierawszy kawałki, zlustrowała przełom.

– Znakomite – powiedziała. – Przypominają jakością dzbany świętego Jakuba… No, takie flamandzkie, kamionkowe. Trzymaliśmy w nich wino – dodała, widząc pytający wzrok kuzynki. – Jak je zrobiłaś?

– Metodą prób i błędów. Odciskane z formy niczym rzymskie naczyńka terra sigilata…

– Aha – zgodziła się kuzynka, choć nie miała zielonego pojęcia o archeologii. – To znaczy wszystkie będą identyczne?

– Zgadza się. – Podała jej kolejną faskę i pokrywkę.

– Hmmm…

Alchemiczka obejrzała wytłoczony herb Habdank i napis.

– Majątek ziemski Kruszewice – odczytała. – Ładnie wygląda, ale gdyby tak zmienić trochę krój literek…?

– Co proponujesz?

Zaskrzypiały schody. Księżniczka, rozczochrana, w szlafroku i kapciach, zajrzała do pokoju.

– Już wstałyście? – zdziwiła się.

– Już? Prawie jedenasta. – W głosie Katarzyny nie było nagany. – Źle się czujesz?

– Jestem trochę senna – mruknęła Monika. Obejrzała faskę.

– A gdyby tak dodać do gliny ciut kobaltu? – zaproponowała. – Zrobi się lekko błękitne.

– Będzie ładniejsze – przyznała Katarzyna. – Tylko skąd wytrzasnąć kobalt? I czy nie jest czasem toksyczny?

– Używano go właśnie do malowania naczyń – wyjaśniła wampirzyca i poczłapała do kuchni.

– Chyba mała urwała się w nocy na potańcówkę. -Stanisława uśmiechnęła się do swoich wspomnień.

– Nie wydaje mi się. – Agentka pokręciła głową. – Jak etykietki?

Dziedziczki zabrały się do roboty.

* * *

Monika niepewnie popatrzyła na kabinę prysznicową. Ciepła woda? Agregat buczy, więc terma powinna działać. Nie, lepiej popływać w źródle. Zjadła pospiesznie pajdę chleba z kawałkiem kiełbasy i osiodłała swoją klacz. Przemknęła przez wieś jak powiew wiatru.

Słońce stało wysoko, na niebie ani jednej chmurki. Dziś znowu będzie dziki upał. Wjechała w cień drzew, zatrzymała się nad stawem, zeskoczyła z konia i zamarła ze zdumienia, widząc swoje odbicie w wodzie. O, do licha…