Monika jednym ruchem rozerwała bluzkę. Koleś wybałuszył gały, patrząc na jej piersi, a ona spokojnie złapała rękojeść bułatowego sztyletu. Najpierw trzeba się uwolnić. Okręciła się i odcięła łapę wroga w nadgarstku. Palce kurczowo zacisnęły się jej we włosach, ale nie miało to większego znaczenia, potrząsnęła głową, pozbywając się „ozdoby". Pierwszy wyeliminowany. Niedoszły gwałciciel już zrozumiał, szarpał się w panice, usiłując podciągnąć spuszczone do kolan spodnie. Doskoczyła i pociągnęła nożem tylko raz. Cięcie eunusze ma opanowane do perfekcji, aczkolwiek brak czasu uniemożliwił jej sprawdzenie, czy na ziemię spadło wszystko, co tam miał, czy tylko „korzeń". Dwaj pozostali ruszyli na nią jednocześnie. Wykonała unik, wyprowadzając jeszcze jeden cios sztyletem. Nic tak skutecznie nie powstrzymuje napastnika, jak widok własnych jelit wyślizgujących się z rozciętych trzewi. Reszta dresiarzy uciekła. Szkoda.
Rozejrzała się szybko i spokojnie. Pociągnęła nosem, czując woń krwi, potu i uryny, któryś zlał się w gacie ze strachu albo z bólu… Co dalej? Dobić! Złapała za włosy tego, któremu uciachała dłoń, i przyłożyła mu nóż do szyi. Wystarczy jedno krótkie pociągnięcie… Nie. Zatrzymała się oszołomiona i skonsternowana. Co ona, u licha, wyrabia? Odrzuciła chłopaka jak łachman. I uciekła w ciemność. Odszukała rower.
Z tyłu głowy wymacała guz wielkości ziemniaka, ale na szczęście skóra draśnięta tylko w dwóch lub trzech miejscach. Założyła kurtkę i spodnie, zapięła się starannie. Wytarła bułatowe ostrze z krwi. Jeśli ktoś ją zechce ścigać, pomyśli, że uciekła szosą, a ona tymczasem wybrała polne drogi… Miarowo naciskając pedały, oddalała się z feralnego miejsca.
Chłód nocy szybko pozwolił jej dojść do siebie. Napięcie wywołane walką opadło i teraz poczuła, jak bardzo jest wyczerpana. Z daleka wiatr przyniósł odgłos syreny. Policja albo karetka. Ktoś mógł zobaczyć, w którą stronę pojechała, więc zatoczyła kilkunastokilometrowy łuk, nim obrała kurs na Kruszewice. Pęd owiewał czoło, pomagał zebrać myśli. Przeanalizowała walkę i zagryzła zęby. Co, u diabła, narobiła? Najpierw prowokowała tamtego byczka. Przymknęła oczy, by lepiej sobie przypomnieć. Podniosła wtedy ręce nad głowę, żeby podciągnąć piersi wyżej, bliżej dekoltu… Szlag, zachowywała się jak mewka z portowych dzielnic, a gdy chciał po nią sięgnąć, odepchnęła go z pogardą. Bezsens własnych działań zmroził krew w żyłach wampirzycy.
Zdarzało się jej zabijać. Na szlaku życia zostawiła wiele trupów. Jednak, jak dotąd, zawsze działała w obronie własnej lub kraju, który aktualnie uważała za swoją ojczyznę. Nigdy nie mordowała ani nie okaleczała dla zabawy. Aż do dzisiejszej nocy… Po co to wszystko? Dla kilku chwil zapomnienia w tańcu? Dla rozkosznego dreszczu, dla świadomości, że wzbudza w tych mięśniakach zwierzęce wręcz podniecenie?
Wiatr zachichotał. Mięśnie bolały ją jak diabli, ale wiedziała, że dociągnie do domu. Próbowała zanalizować swoje uczucia i trafiała na mur. Kochała kilka razy. Poznała uścisk męskich ramion, słodki dreszcz przenikający ciało… Dawno temu w górach Kaukazu oddała swoją cnotę przyjacielowi z partyzanckiego oddziału. Potem on poświęcił za nią życie. Kilka razy skosztowała owoców fizycznej miłości. Parokrotnie została zgwałcona, poznała też los niewolnicy. Raz oddała się za chleb, by nie umrzeć z głodu. Ale przecież nigdy nie pozwolić sobie na podobne prowokacje. Czemu zatem to zrobiła? Zwłaszcza wobec człowieka, który budził w niej tylko odrazę? Po co był cały ten rozlew krwi, po co ucięła rękę napastnikowi? Przecież mogła uwolnić się na tysiące innych sposobów.
Co ją opętało? A może? No cóż, wyjaśnienie jest dość proste, wręcz oczywiste. Piła piwo, widocznie już wtedy ktoś ją sobie upatrzył na ofiarę i dodał jakiegoś narkotyku lub, co bardziej prawdopodobne, afrodyzjaku. Wesoły kraj…
Trochę pobłądziła. Wzgórza i uśpione wioski były podobne do siebie niemal jak krople wody. Zeskoczyła ciężko z roweru i legła w wysokiej trawie. Popatrzmy… Konstelacje letniego nieba były niemal identyczne jak w jej ojczyźnie. Odszukała Gwiazdę Polarną. A więc tam jest północ. Odtworzyła w pamięci mapę okolicy. Jest chyba zbyt daleko na zachód. Wstała, otrząsnęła się z rosy i popedałowała drogą. Pół godziny później z wysokiego wzgórza dostrzegła uśpione Kruszewice. Zatrzymała się nad źródłem. Wciągnęła powietrze nosem. Była spocona, włosy przesiąkły jej tytoniowym dymem i krwią, bluzka podarta i też poplamiona… Rozebrała się i zanurkowała w ciemną, prawie czarną, cudownie lodowatą toń. Miała w kieszeni spodni dwie saszetki zszamponem, najwyższy czas powrócić do naturalnego koloru włosów. Woda zmyła wszystko, brud, kurz, posokę, zmęczenie, koloryzującą piankę… Mogłaby pływać tak bez końca, ale pora wreszcie iść spać. Trzeba regenerować siły.
Wspięła się po dachu, wślizgnęła bezszelestnie oknem, rozebrała i raz jeszcze przy świetle zbadała, czy nigdzie na ciele nie zostały jakieś kompromitujące ślady.
Nie, dobrze się umyła. Włosy odzyskały swój naturalm blask. Wyjęła szkła kontaktowe. Wsunęła się pod kołdrę. Ale jakoś nie mogła zasnąć.
Rozdział 4
Dyskoteka opustoszała, policja zdołała przesłuchać tylko kilku uczestników. Większość nic nie widziała, ale na szczęście na imprezie byli dwaj konfidenci. To i owo udało się ustalić. Pierwsi ranni pojechali już do szpitala, kolejni dwaj czekali na transport. Posterunkowy nadszedł swobodnym krokiem.
– No i co, Bejsbol? – zagadnął dresiarza, któremu lekarz właśnie opatrywał oderżniętego do połowy ptaka. – Może opowiesz, co tu się, kuźwa, stało?
– Nie wiem – wychrypiał tubylec. – Muszę do szpitala, może da się przyszyć… – Zerknął przerażony na swoje przyrodzenie.
– Nie wiesz? A ludzie gadają, że twoja banda próbowała zatłuc jakąś małolatę. I gdzie ona jest, co?
– Ucięła mi eh… – Obecność gliniarza w ostatniej chwili powstrzymała go przed użyciem wyrazu cisnącego się na usta. – Siurka mi upitoliła! – zawył i zalał się izami. – A Grucha łapę stracił.
– I gdzie jest?
– Wisi, jeszcze się trochę trzyma. – Spojrzał na genitalia i pociągnął nosem.
– Nie o to pytam.
– Grucha z Mielonym do szpitala pojechali. Mielonemu zrobiła kosą dziurę w brzuchu, aż flaki na wierzch wyszły.
– Nie o twoich kolesiów mi chodzi, tylko o dziewczynę! – huknął na niego policjant. – Porwaliście ją? Czterech oberwało, ale byliście tu pewnie całym gangiem?
– Nie! Pobiła nas, porznęła nożem i uciekła.
– Nie pierdol, Bejsbol, bo tylko sobie sytuację pogarszasz! – pogroził mu. – A jak już chcesz łgać, to się przynajmniej postaraj, żeby to prawdopodobnie brzmiało.
– Ale tak było! – wykrztusił chłopak.
– Dziewięciu wiejskich mięśniaków oberwało od jednej małolaty, w tym czterech tak, że trzeba ich szyć i wieźć na pogotowie? Może jeszcze powiesz, że to ona na was napadła.
– Napadła – potwierdził ranny.
– Przestań bredzić, bo naprawdę się wkurzę. Podjechała kolejna karetka. Pielęgniarz wsadził do niej Łysego. Osiłek trzymał się za połamaną szczękę i mimo zastrzyku wył z bólu.
– A wiesz, kutasku, co teraz zrobimy? – Posterunkowy stanął nad łobuzem i uśmiechnął się niemal czule. -Zamiast jechać do szpitala, posiedzisz, gnoju, w areszcie, aż dziewczyna się znajdzie. Wątpię, żeby to się samozrosło, więc zacznij się już uczyć sikania na siedząco.