Usiadł i ścisnął skronie dłońmi. Niełatwo robić tak skomplikowane obliczenia w pamięci. Był zły na siebie. Rozleniwił się przez ostatnie dziesięciolecia. Ale czy to jego wina? Kalkulator jest tak łatwy w obsłudze… Zacisnął zęby. Dość użalania się nad własnym zgnuśnieniem. Policzy to nie „na piechotę", ale urządzeniem, którego nie ma! Wyobraził sobie suwak logarytmiczny. Obrócił w myślach w powietrzu. Wysunął środkową część i sprawdził, czy jest w stanie przenieść w myślach cyferki o odpowiednią odległość. Da się.
Myśli płonęły jasno. Czuł straszliwą determinację. Możliwości mózgu są prawie nieograniczone, trzeba go tylko zmusić do pracy. Dziesięć minut później miał dwa wyniki. Średnice zewnętrznego i wewnętrznego okręgu, których częścią składową są dłuższy i krótszy bok celi. Wymiary powiedziały mu nieomal wszystko. Okno jest zamurowaną strzelnicą. Pomieszczenie znajduje się przy zewnętrznej ścianie fortu artyleryjskiego. Sądząc po tym, że mury są dość suche, a prześladowcy mają tu elektryczność, kompleks musi być jakoś wykorzystywany. Hurtownia wina na Nowym Kleparzu? Chyba pasuje… Z drugiej strony, nie wie, ile czasu był nieprzytomny. Mogli go zawieźć i do Przemyśla. A trudno, nieważne. Tak czy siak, to zamurowane okno nie prowadzi na zewnątrz umocnień, tylko na majdan fortu.
Ujął miskę w dłoń i wypił kilka łyków wody. Obmacał krawędzie. Puknął i wsłuchał się w dźwięk. Porcelit, może nawet porcelana. Kawałek suchego jak wiór chleba leżący w misce obok… Zjadł pieczywo, a potem rozdeptał naczynie. Wilk może się wkurzyć, ale cóż, nie udowodni, że zostało zniszczone celowo. Alchemik przegrzebał dłonią okruchy i wybrawszy dwa najodpowiedniejsze, wrzucił je do kieszeni. Mało prawdopodobne, by jego prześladowca zechciał dopasować wszystkie elementy. A zatem do roboty. Odnalazł w ciemności drzwi. Znajdują się w idealnym miejscu, kamera wisi nad nimi. Gdyby prześladowcy zechcieli zapalić światło, nie zdołają zobaczyć, co robi.
Oczywiście lepiej byłoby zaatakować zamurowane okno – ale znajduje się w paskudnym miejscu, jeden rzut oka do celi i po sprawie. A zatem drzwi. Kiedyś, dawno temu, siedział w celi X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej. Razem z nim osadzono niejakiego Feliksa Kona, wyjątkowo zagorzałego wielbiciela socjalizmu. Kon, choć intelektualnie nie dorastał Alchemikowi do pięt, zadziwił go rozmachem, z jakim planował swoją ucieczkę. Jego plan mimo pozorów szaleństwa wyglądał dość realnie. Do więzienia przemycono kilkadziesiąt sztuk „żydowskich włosów" – specjalnie hartowanych złodziejskich piłek. Były podobne do brzeszczotów od laubzegi. Włamywacze cięli nimi kraty sklepowe, Feliks planował podpiłować płyciny drzwi. Nie tylko tych od swojej celi. Piłki chciał przekazać wszystkim socjalistom uwięzionym na tym piętrze.
O oznaczonej godzinie jego towarzysze w jednej z cel mieli wszcząć harmider. Gdy przybiegną strażnicy, pozostali osadzeni wyłamią podpiłowane drzwi, rzucą się na nich na korytarzu, rozbroją, wezmą jako zakładników, zdobędą broń i siłą przedrą się przez mur twierdzy. Alchemik, wysłuchawszy szczegółów planu, zasugerował pewne modyfikacje. Wizja więźniów gołymi rękami walczących z uzbrojonym żołdactwem wydała mu się absurdalna. Doradził więc, między innymi, by po podcięciu desek wykorzystać piły do oderżnięcia metalowych nóg łóżek, a te z kolei przerobić na pały. Niestety, Kona przeniesiono do innej celi i Alchemik musiał uciekać sam…
Podszedł do drzwi. W ciemności niewiele widać, więc wywołał obraz z pamięci. Solidne, dębowe dranice. Wokoło rama z nitowanego ceownika. Przez środek wzmocnione zardzewiałymi płaskownikami. Drewno? – pociągnął opuszkami palców. Coś twardego, źle obrobionego. Buk albo dębina. Wycięcie dziury wystarczającej, by wydostać się na zewnątrz, zajmie całe lata. Za duże ryzyko. Obmacał framugę. Kamień. Nie wypiłuje jej ze ściany. Zostają zawiasy. Solidne, żelazne, kowalskiej roboty. Ciężka sprawa, ale przecież się da. Uśmiechnął się pod nosem. Po powstaniu styczniowymzesłano go na Sybir. Używając stalowych igieł do robótek ręcznych, przepiłował kajdany, którymi przykuto go do taczek. Fakt, zajęło mu to cztery miesiące…
Silnie spieczona i twarda porcelana jest użytecznym materiałem. Powinno pójść szybciej. Przyłożył ułamek miski do zardzewiałego zawiasu i wykonał pierwsze delikatne pociągnięcie. Zgrzyt był prawie niesłyszalny. Dobra nasza! Odłożył narzędzie na podłogę. Alchemik lubi grać w szachy. Umie planować kilka ruchów naprzód. Podstawowym problemem jest przeciwnik. Nie zawsze robi to, co zaplanowaliśmy, by zwabić go w pułapkę. A zatem optymalnym wyjściem jest zastawienie kilku pułapek. Plan podstawowy ucieczki został opracowany, ale jeśli się nie powiedzie, trzeba mieć w zapasie plan rezerwowy…
Po całym dniu pracy przyjemnie było stanąć pod ciepłym prysznicem. Pluskała się przez kilka chwil, potem, owinięta grubym szlafrokiem, pobiegła do swojego pokoju. Rozpakowała paczkę z bielizną i zasłoniła okno. Otworzyła drzwi szafy. Dawno nie nosiła gorsetu. Patrząc na swoje odbicie, zagryzła lekko wargi. O, do licha. Wygląda w nim, jakby się wybierała prosto pod latarnię. Przebrała się pospiesznie. Nie, to też zbyt nieprzyzwoite. Przeglądała zakupy z rosnącym rozczarowaniem. Wszystko śliczne, białe koronki, kokardki, a jednak po założeniu przestaje się jej podobać. Frywolny nastrój, który ogarnął ją podczas zakupów, prysł bez sladu. Naprawdę poszalała, ale na szczęście, co nieco normalnych ciuszków też kupiła…
Założyła na rozgrzane jeszcze od kąpieli ciało cienką, haftowaną halkę. Przeczesała włosy i wsunęła się pod chłodną, miękką kołdrę. Teraz dopiero poczuła jak bardzo jest zmęczona. Chciała jeszcze pomodlić się przed snem, ale powieki opadły ciężko i odpłynęła…
Sen przyszedł szybko.
Miała jedenaście, może dwanaście lat. Wymknęła się z palatium ojca, by zapolować. W wysokich, skórzanych butach, z lekkim łukiem w ręce, bezszelestnie przemykała się przez las wysrebrzony nierealnym blaskiem księżyca. Jej ojciec podpisuje traktat pokojowy z wysłannikami cesarza. Nie ma syna, więc gwarancją umowy będzie ona. Pojedzie jako zakładniczka do Konstantynopola. Zobaczy ten wielki i wspaniały świat. Będzie traktowana jak księżniczka krwi, ale jeśli jej lud złamie pakt, słudzy Bazylego uduszą ją kawałkiem jedwabnego sznura…
Tak czy inaczej, w mieście nie ma jeleni. Nie wiadomo, kiedy zdarzy się jej ponownie zapolować, więc należy wykorzystać ostatnią okazję…
Biegła bezszelestnie ścieżką. Jesienny las nie budził w niej strachu. Jeśli spotka wilki lub dziki – wejdzie na drzewo, jeśli natknie się na niedźwiedzia – zdoła mu uciec. Jeśli na plecy skoczy jej ryś – zrzuci go i zabije sztyletem. Oczywiście, w lesie podczas pełni natknąć może się na wilkołaka lub upiora. Ale przed nimi ochroni ją wytatuowana na piersiach litania do jej patronki, świętej Moniki z Ostii. A ludzie? Nie, ludzie o tej porze śpią…
Wybiegła na skraj wielkiej polany. Daleko przed sobą zobaczyła jasny punkt. Strażnik na wieży zapalił pochodnię. Gdzieś tam, kilkaset kroków dalej, leży wioska, skupisko kilku półziemianek obwiedzionych palisadą. Zboża to przysmak saren i jeleni. Ostrożnie wciągnęła nosem powietrze. Rozpoznała zapachy. Coś tu jest… Blisko. Stojąc między grubymi pniami, wyjęła z kołczanu strzałę i napięła cięciwę.