Coś ostrego dotknęło jej łopatki. Rzuciła łuk na ziemię, a potem nagle padła przed siebie, przetoczyła się na plecy i już wstawała na równe nogi z dziadkowym sztyletem w wyciągniętej dłoni. W pierwszej chwili sądziła, że ktoś przystawił jej ostrze dzirytu do pleców. Woj siedzący na nieskazitelnie białym rumaku? Nie! Na grzbiecie nie było jeźdźca.
Patrzyła na jarzącą się w ciemności srebrzystą sierść. Kopyta miał rozdwojone jak u sarny, ale sylwetką przypominał raczej konia niż jelenia. Grzywa zapleciona w potargane warkoczyki opadała prawie do ziemi. Błękitne jak niebo oczy patrzyły na nią spokojnie, ale przenikliwie. Był piękny.
Podeszła i dotknęła dłonią aksamitnego nosa. Pozwolił się objąć za szyję. Spędziła większą część nocy, siedząc na mchu. Nie czuła chłodu ani zmęczenia. Jednorożec leżał obok, trzymał głowę na jej kolanach. Kościanym grzebieniem rozczesała mu grzywę i zaplotła od nowa. Nie wiedziała, dlaczego przyszedł akurat do niej.
Niebo zaróżowiło się.
– Pora wracać do domu – odezwało się zwierzę. Nawet się nie zdziwiła.
– Chcę zostać – odparła.
Sama nie była pewna, czy ma na myśli ten las, czy swój kraj. I nie miało to większego znaczenia.
– Ścieżki waszego życia są splątane – powiedział. -Wy, ludzie, nigdy nie możecie robić tego, na co macie ochotę. – Zrozumiała, że to odmowa.
Świtało, gdy wślizgnęła się do palatium. Nikt nie zauważył jej nieobecności. Następnego dnia pojechała daleko na wschód. Zobaczyła wszystkie cuda cywilizacji. Nauczyła się myć codziennie i trefić włosy, wełniane szaty zamieniła na jedwabne. Poznała grekę i łacinę. Rok później jej ojciec zerwał rozejm. Poszedł z sąsiadami przeciw Bizancjum. Wtargnęli w granice imperium, by zdobywać miasta, rabować kosztowności i palić biblioteki. Myślała, że słudzy cesarza zabiją ją zgodnie z traktatem, ale okazano jej łaskę. Zamiast sznura z jedwabnej plecionki dostała polecenie osiedlenia się w dalekim, portowym mieście. I zamieszkała w pięknej willi nad ciepłym morzem…
Nie sądziła, że tak dobrze zapamiętała tamto wydarzenie. Przez te wszystkie lata zdołała sobie wmówić, że to był tylko sen. Ale teraz pamięć wróciła. To stało się naprawdę. Gdy była małą dziewczynką, spotkała stworzenie opisane po tylekroć w mitach różnych krajów i ludów… Kiedy w Bizancjum odbierała staranną, choć pospieszną edukację, wzmianki o nim znalazła w pismach mędrców. Sporo uwagi poświęcili mu Herodot, Elian, Ktezjasz, Pliniusz, Solinus, Cezar.
Podeszła do okna i popatrzyła. Serce skoczyło jej do gardła. Wielkie, srebrzyste zwierzę stało na szczycie wzgórza, patrząc prosto w jej okno.
To tylko koń, pomyślała. Księżyc go tak oświetla…
Ale wiedziała. To nie jest koń. Czekał tam. Po co? Zeszła na parter i, tak jak przed millenium, ruszyła na spotkanie uzbrojona w łuk i sztylet. Stał, patrząc swoimi błękitnymi oczyma. Podeszła i zatrzymała się o krok od niego. Wyciągnęła dłoń, tak jak wtedy, by dotknąć nosa zwierzęcia. Cofnął głowę i obnażył ostrzegawczo zęby. Jego róg lśnił w świetle księżyca. Wyglądało na to, że jest paskudnie ostry. Przypomniała sobie starą legendę. Tylko dziewica może okiełznać jednorożca.
– No tak, straciłam cnotę – mruknęła.
– Cnota to tylko płatek ciała, trochę krwi i kilka chwil bólu. – Zwierzę przemówiło jak wtedy, używając dialektu jej ludu. – Gorsza jest utrata niewinności… Naruszenie czystości ciała jest niczym w porównaniu ze zbrukaniem duszy.
Stawał się półprzejrzysty, nierealny. Przez jarzącego się srebrną poświatą jednorożca coraz wyraźniej prześwitywały drzewa. I nagle zrozumiała, że nadal śni. Ale zaintrygował ją.
– Czy to się stało wtedy, gdy po raz pierwszy popatrzyłam na mężczyznę z pożądaniem? – zapytała.
– To dzieje się teraz – odparł. – Strzeż się… – W błękitnych oczach odmalował się głęboki smutek i coś jeszcze. Strach.
Usiadła na łóżku. Szczękała zębami, lodowaty pot zwilżył jej skronie. Podeszła do okna, wyjrzała. Księżyc skrył się za chmurami i nigdzie nie było widać żadnych zwierząt. Ani mitycznych, ani normalnych. Wypiła łyk zimnej herbaty.
Nie mogła zasnąć, więc zapaliła nocną lampkę.
Przejrzała znów paczkę z bielizną. Przymierzyła pas do pończoch i stanęła przed lustrem. Głupia jest i tyle. Przecież ładnie w nim wygląda. Podwiązki dobrze się układają, pończochy uroczo podkreślają smukłość ud i łydek… I co z tego, że w obecnych czasach taki strój budzi niezdrowe raczej skojarzenia? Siedemdziesiąt lat temu nikogo by nie zdziwił! Przebrała się raz jeszcze przymierzyła koronkowe stringi. Przeciągnęła się zmysłowo i okręciła na pięcie, obserwując swoje odbicie w lustrze. O rany, nawet nie sądziła, że ma taki zgrabny tyłeczek. Laszlo będzie zachwycony. A może… Przypomniała sobie malarza. Jak miał na imię? Ach tak, Paweł. Ziewnęła rozdzierająco i położyła się spać.
Monika zeszła ze swojego strychu dopiero koło ósmej.
– Znowu zaspałam – usprawiedliwiała się, trąc zaczerwienione oczy.
– Nic nie szkodzi – powiedziała agentka. – Zjedz coś i mi pomożesz.
Szybko zgrały czynności. Informatyczka dzieliła glinę na odpowiednie kęsy, księżniczka modelowała na gipsowych formach.
– Nie wyglądasz ostatnio najlepiej. – Katarzyna przerwała milczenie. – Źle sypiasz?
– Trochę, i śnią mi się różne głupoty…
– Myślałam, że może jesteś chora. Bo chyba nie zaszłaś w ciążę? Choć Laszlo nie wygląda na takiego, który by świeżo poznaną dziewczynę wlókł od razu… Zresztą, ty też nie wyglądasz na, że się tak wyrażę, pierwszą lepszą.
Monika uśmiechnęła się lekko. Sto lat temu za taką sugestię obraziłaby się śmiertelnie.
– Nie wiem, czy w ogóle jestem płodna – odparła. – Zakładam, że nie. Ostatnio… Coś się ze mną porobiło sama nie wiem. Chciałabym gdzieś jechać, coś zrobić…
– Nudzisz się?
– Chyba nie. Lubię siedzieć z wami i patrzeć, jak realizujecie swoje pomysły. A jednocześnie wszystko mnie jakoś męczy i drażni.
– Młodzieńczy bunt związany z burzą hormonalną – zawyrokowała. – To normalne u nastolatek.
– Hm, mam, jeśli się nie mylę w obliczeniach, tysiąc dwieście szesnaście lat – mruknęła księżniczka. – Ale biologicznie… Piętnaście chyba. Miałam czternaście w chwili inicjacji, ale przez następny rok trochę jeszcze podrosłam, zanim, jak mi się wydaje, zegar ostatecznie wyhamował. Sądzisz, że mógł nagle ruszyć? – Spojrzała na agentkę. – Że nagle wraca normalny proces dojrzewania i starzenia się? Z burzą hormonów, trądzikiem i innymi przypadłościami?
– Nie wiem. Ale można sprawdzić – rzekła Katarzyna. – Zmierzymy cię dokładnie. Za miesiąc zobaczymy, czy nie podrosłaś na przykład o centymetr. Chyba że zmiany zachodzą bardzo powoli, na przykład centymetr na stulecie.
– To dobry pomysł – kiwnęła głową Monika. Przeniosły gotowe faski do szopki.
– Jutro zrobimy kolejną partię. – Agentka z zadowoleniem zatarła dłonie.
– Ile sztuk chcesz mieć?
– Może pięćset, może tysiąc, nie zastanawiałam się jeszcze. Trzeba będzie policzyć. Nie wiesz, ile smalcu wytapia się z jednej gęsi?
– Zależy, czy jest dobrze wypasiona, czy nie. Z piersi dorodnej sztuki można mieć około litra…
Weszły do dworu. Katarzyna zaprosiła przyjaciółkę do łazienki. Spuściła roletę.
– Zajęcia z antropologii miałam wedle dość okrojonego programu, ale to i owo jestem w stanie sprawdzić. Rasowo nie odbiegasz specjalnie od mieszkańców naszego kraju… Może najpierw wskocz na wagę.