Выбрать главу

Księżniczka posłusznie wypełniła polecenie.

– Czterdzieści osiem kilogramów. W normie. Zobaczymy, czy nie będzie fluktuacji masy. Dziewczęta w tym wieku, jeśli prawidłowo się rozwijają, czasem trochę tyją lub chudną, niezależnie od stosowania diety. Zęby nam dużo nie powiedzą, ale…

Otworzyła buzię dziewczyny.

– Aż mi się przypomniał targ niewolników – mruknęła Monika trochę zażenowana, gdy przyjaciółka zakończyła oględziny.

– Przepraszam.

– I co wyczytałaś?

– Siekacze i kły starte nie jak u młodej dziewczyny, ale jak u osiemdziesięcioletniej staruszki. Zębów mądrości ani śladu. Ale poza tym wszystko w normie. A raczej, hmmm… Masz nienormalnie doskonałe uzębienie. Nigdy ci się nie psuły?

– Nigdy. A starły się trochę widać jeszcze od chleba mielonego na żarnach… Jadłam taki przez większą część życia.

– Rozbierz się.

Monika zdjęła bluzkę i spódnicę. Rozpięła stanik. Szare figi delikatnie kontrastowały z jasną skórą. Nawet bordowej barwy nitki tatuaży wydawały się do nich pasować.

– Ładny sobie komplecik kupiłaś. – Katarzyna pokręciła głową z uznaniem.

Obejrzała dokładnie jej sylwetkę, na koniec obmacała łokcie i kolana.

– Tu też nie ma żadnych anomalii.

– A czego się spodziewałaś?

– Te zaczepy przy chrząstkach są mocniej wyrośnięte, gdy kończy się siedemnaście do dziewiętnastu lat. No i piersi masz jeszcze, na dobrą sprawę, dziewczęce. – Musnęła je spojrzeniem. – Zmierzymy cię w kilku miejscach. – Wzięła z półki centymetr krawiecki. – I za miesiąc zgłosisz się na kontrolę – zażartowała. – Myślę, że jeśli nastąpią jakieś zmiany, zdołamy je wychwycić.

– Tak jest, pani doktor.

Katarzyna zanotowała starannie wszystkie wymiary. Wzrost jest kluczowy, ale i kości długie potrafią wyczyniać różne rzeczy… Monika ubrała się, ochlapała twarz przy zlewie.

– Zrobię obiad – zaofiarowała się i poszła do kuchni.

Siadły we trójkę przy stole wystawionym na ganek. Księżniczka przyniosła wazę z leczo i postawiła ją pośrodku. Nad doliną zaległ ciężki upał, ale tu, na wzgórzu, lekkie powiewy wiatru łagodziły żar.

– Nie mogę się skontaktować z Alchemikiem – powiedziała Stanisława. – Nie odpowiada na maile, komórka milczy.

– Jeszcze nie minął tydzień – zauważyła agentka. – Może po prostu dotarł na miejsce i jest zbyt zajęty? A może pojechał w góry Tajwanu do świątyń ukrytych w lasach i nie ma dostępu do sieci?

Jej głos dziwnie zadrżał.

Tęskni, pomyślała Monika. Tęskni i boi się, a jednocześnie nie dopuszcza do siebie myśli, że się zakochała.

Alchemiczka nie zwróciła uwagi na zachowanie kuzynki.

– Możliwe – westchnęła. – Ale niepokoi mnie to. I to… – Spojrzała na medalion połyskujący w dekolcie księżniczki. – Mam jakieś niedobre przeczucia. Jak posuwają się prace?

– Mamy gotowe trzysta fasek na smalec – zaraportowała Katarzyna. – To znaczy zrobionych i odstawionych do suszenia. Trzeba je jeszcze wypalić, zanurzyć w szkliwie i wypalić jeszcze raz. Zastanawiam się, czy nie kupić dużego pieca ceramicznego. Bo w tym małym można robić partie próbne po kilka naczyń…

– Pomyślimy.

– Gęsi będą dopiero za tydzień. Okólnik zrobimy na lewo od dworu. Ihor obiecał postawić niewielką szopkę na fundamentach, które tam są.

– To był lamus – uściśliła Stanisława.

– Kukurydza, otręby owsiane i inne takie do ich karmienia też już zamówione. Jeśli chcemy mieć miód, trzeba się rozejrzeć za pszczołami i może nająć jakiegoś fachowca, żeby co jakiś czas ich doglądnął. Na ile się orientuję, w gminie nie ma ani jednego ula…

– To ciekawe – zdumiała się alchemiczka. – Bo pszczół tu istne zatrzęsienie. – Przed chwilą odpędziła jedną, latającą nad wazą. – Skąd one mogą przylatywać?

– Nie wiem. Ile kilometrów może przelecieć pszczoła? – zastanawiała się agentka.

– Nawet kilkanaście – powiedziała Monika. – W majątku była pasieka?

– Zawsze mieliśmy, czasem nawet kilkadziesiąt uli.

– No to gdzieś siedzą.

– Co masz na myśli? – zapytała Katarzyna.

– Nikt nie doglądał pszczół w PGR-ze, więc się parę razy wyroiły i uciekły. Żyją w lesie, jak dzikie. Porobiły sobie barcie w dziuplach i wypróchniałych kłodach. Może nawet kilkadziesiąt rojów…

– Ty to masz głowę. – Stanisława zerknęła na podopieczną z podziwem. – No, to teraz wystarczy wyśledzić, gdzie mieszkają, wypiłować razem z dziuplami i przenieść tutaj, a wiosną przesiedlić do nowych uli.

– Mogę spróbować je znaleźć – zaofiarowała się wampirzyca, tęsknie patrząc na swoją klacz pasącą się na łące.

– Mamy jakieś plany na popołudnie? – Agentka popatrzyła na kuzynkę.

Ta wzruszyła ramionami.

– Myślę, że możemy oddać się słodkiemu nieróbstwu.

Osiodłanie klaczy to pięć minut. Ani się obejrzały a ich przyjaciółka znikała w lesie.

Wzgórza, parowy, ścieżki wydeptane przez sarny. Las pachnie inaczej niż tamten w Bośni, jest mniej dziki, co i rusz natrafia się na ślady działalności człowieka. Na rozstaju dróg w zamierzchłej przeszłości postawiono kamienną kolumnę i figurę jakiegoś świętego. Musiało minąć wiele lat, od kiedy wszystko runęło. Szary piaskowiec porośnięty jest grubą warstwą mchu. Ale pewnie da się doczyścić. Zaznaczyła sobie to miejsce na sztabówce.

Pszczoły nie lubią nadmiaru wilgoci, nie ma sensu szukać ich w głębokich parowach. Za to na dobrze nasłonecznionych stokach wzgórz… Pierwsze gniazdo zlokalizowała niedaleko od przewróconej statuy. Owady zagospodarowały dziuplę potężnego dębu. Kilkadziesiąt metrów dalej odkryła kolejną barć. Upał wykończył ją kompletnie.

A, do diabła z pszczołami. Odgoniła kilka owadów krążących jej nad głową. Skoro już wyrwała się z domu, trzeba oddać rurę na rysunki malarzowi.

Pawłowi – poprawiła się w myślach. Ma na imię Paweł.

Postawiła na mapie jedenastą czerwoną kropkę. Jeśli Kruszewskie chcą założyć pasiekę, to mają pszczół do wypęku.

Złożyła sztabówkę i wskoczyła na siodło. Zmusiła klacz do kłusa, pęd powietrza owiewał czoło, ciało parowało. Popełniła błąd, zakładając kuse szorty. Wewnętrzne powierzchnie ud mogą się odparzyć od stykania z siodłem i końską sierścią…

Odnalazła właściwą wioskę. Zatrzymała się na krawędzi doliny i dłuższą chwilę lustrowała stoki. Nigdzie nie wypatrzyła znajomego ani jego sztalug. A zatem Pewnie jest na kwaterze.

Malarz siedział na ganku. Rysownicę położył na kolanach. W zadumie ostrzył ołówek. Nałożył francuski beret. Było mu w nim szalenie do twarzy. Na jej widok odłożył szkicownik i podniósł się z uśmiechem.

Wyglądał na nieco przygaszonego, ale teraz wyraźnie się ożywił.

– Tak czułem, że dziś wpadniesz – powiedział z uśmiechem.

Zmieszała się. Naciągnęła ze studni wiadro wody, napoiła konia i przywiązała go do płotu.

– Wejdź, proszę, pokażę ci obrazy…

Usłuchała. Ostatecznie, czego miała się bać? Gdyby miał złe zamiary, załatwi go bez problemu. Ale chyba nie ma. Wewnątrz chaty panował przyjemny chłód. Niewielka sionka dzieliła dom na dwie części. Po lewej kuchnia, po prawej coś na kształt pracowni. Obrazów było sporo, po kątach rozstawiono zagruntowane blejtramy, na nich czerniły się pierwsze szkice.