Выбрать главу

Stanisława przebierała się przy blasku świecy. Delikatne, jeszcze dziewczęce piersi, wysmukła kibić, rozkoszne dołeczki nad kolanami. Zdjęła spodnią szatę, rozpuściła włosy… Poruszała się z niezwykłym wdziękiem, nie był w stanie porzucić tego widowiska, ale w końcu zdołał opanować żądzę i oderwał się od szczeliny w ścianie. Po prawdzie, dokonał tego dopiero wtedy, gdy położyła się pod pierzyną i zdmuchnęła świecę Tak, trzeba jej to przyznać. Chodzi z gracją, jakby płynęła w powietrzu. Podchodzi do szafy, wyjmuje szklaną butlę z olejem witriolowym. Topi w tyglu żywicę szelakową…

Dość! Co się, u diabła, dzieje? Dlaczego, o czym by nie pomyślał, zawsze na końcu wypływają te wspomnienia? Teresa była wspaniałą, dojrzałą, bujną kobietą, o rozłożystych biodrach, piersiach jak dorodne, jesienne jabłka, urody mogły jej pozazdrościć księżniczki krwi. Poruszała się, jakby tańczyła. Czemu nie jest w stanie skoncentrować się na wspominaniu tego, co w jego życiu było najlepsze, dlaczego jego myśli kierują się ku tej wiejskiej gąsce?

Zrozumienie przyszło nagle. Stanisława to tylko klucz. Element, który w mózgu budzi inne wspomnienie. Cztery razy jego myśli zbaczały ku laboratorium. Cztery razy przypominał sobie dzień, w którym po raz pierwszy uwarzył kamień filozoficzny. Tak jakby coś kierowało go w tym kierunku. Delikatnie, ale przecież w stronę z góry upatrzonego celu. Hm… Spróbować raz jeszcze? Pomyślmy o czymś kompletnie niezwiązanym z dziewczyną. Na przykład o wojnie.

Poganiał konia, od wielu godzin przedzierając się na południe. Szwedzi wtargnęli na ten teren wczoraj. Błękitne, wiosenne niebo znaczyły dymy płonących wsi. Krył się w lasach, szybko przeskakiwał otwarte przestrzenie pól. Parokrotnie z daleka widział wroga. Raznatknął się na dwóch maruderów, zastrzelił pierwszego, zarąbał szablą jego towarzysza i wymienił zdrożonego konia na piękną, wypoczętą klacz.

Wyjechał na wzgórze i naraz zatrzymał się zdumiony. Pod nim, w dolinie, stało co najmniej trzydzieści szubienic. Z belek zwisały trupy szwedzkich oficerów. Ściągnięto im buty, od mundurów oderwano koronkowe kołnierze. Ciała chwiały się na lekkim wietrze, na twarzach zastygł grymas bólu, wybałuszone oczy patrzyły już w wieczność, ale pozostało w nich zdumienie. Przy drodze wbito słup opatrzony drewnianą tablicą. Podjechał do niego wolno, zaciekawiony. Napis wykonany czarną farbą nie zdążył jeszcze dobrze wyschnąć:

TU ZACZYNAJĄ SIĘ DOBRA RODZINY KRUSZEWSKICH.

TAK KOŃCZĄ CI, KTÓRZY WKRACZAJĄ NA TĘ ZIEMIĘ NIEPROSZENI.

Spojrzał na ciała dyndające na sznurach. Tylko niektórych wzięto żywcem. Rzut oka na rany powiedział mu wszystko. Grube, pospiesznie wykonane bełty kusz nie miały nawet stalowych grotów. Ich końce opalono tylko nad ogniem. Kruszewscy najwidoczniej wyszkolili w strzelaniu wszystkich swoich chłopów i wzięli Szwedów z zaskoczenia… Trzydziestu rajtarów, a przeciw nim może osiemdziesięciu kmiotków uzbrojonych w drągi i dzidy, kusze i łuki. Myślących tylko o tym, że przy każdym zabitym Szwedzie znajdą wypchaną sakiewkę, manierkę z wódką, srebrne guziki i skórzane buty, Pistolet wart kilkadziesiąt dukatów oraz masę innego cennego i pięknego dobra. Tak, łuki… Przypomniał sobie to lato, kiedy spotkał Stanisławę po raz pierwszy, trzynastoletnia szlachcianeczka, na bułanym koniku z tureckim łukiem wracała z porannego polowania wioząc trzy przytroczone do siodła zające. Rozmawiał z jej ojcem, gdy podjechała bliżej. Regał w pracowni był wysoki, a puszka z natrytem stała na najwyższej półce Szara, płócienna sukienka zadarła się lekko, gdy uczennica zeskoczyła z gracją z wysokiego stołka. Podeszła do wagi…

Dość! Mistrz szarpnął się, przerywając trans. Już wiedział. Coś lub ktoś kieruje jego myśli tam, gdzie chce. A po co? To jasne. Chce poznać sekret produkcji kamienia filozoficznego. Ktoś wdziera się do jego mózgu jak haker włamujący się do pamięci komputera!

Przez długie lata nabrał przekonania, że telepatia nie istnieje. Spotkanie z Arminiusem zachwiało jego pewność siebie. Stary łowca był w stanie odszukać wampiry dzięki temu, że ich myśli najczęściej obsesyjnie krążyły wokół picia krwi. I Sędziwój doszedł do wniosku, że to jest granica ludzkich możliwości. A tu proszę…

No i ma problem. Jak obronić się przed tego rodzaju atakiem? Nagle dziwny zamęt w myślach zniknął. Wróg wycofał się, mając nadzieję, że nie został wykryty…

* * *

Kruszewskie wykończone upałem poszły spać. Księżniczka poczytała sobie przez jakiś czas, ale oczy strasznie się jej kleiły, więc poszła w ich ślady. Ale, o dziwo, nie mogła zasnąć. Ledwie przyłożyła głowę do poduszki, przypomniała sobie poranne badanie. Twarde palce Katarzyny ugniatające jej ciało jak bryłę ciasta. Wtedy o tym nie pomyślała, ale teraz przeniknął ją słodki dreszcz. A gdyby tak zejść na parter i cicho wślizgnąć się agentce do łóżka? Zamknąć usta pocałunkiem. Rozewrzeć uda kolanem. Jest silna, ale przecież nie zdoła się wyrwać z uścisku wampirzycy. Trzeba ją tylko umiejętnie chwycić. A potem można wsunąć jej język do ucha…

Gdzieś daleko zagrzmiało. Monika usiadła na tapczanie i potrząsnęła głową. Oż, do diabła, co jej się ubzdurało? Jak żyje, nie popatrzyła na inną kobietę z pożądaniem! Sama myśl o takich igraszkach napawa ją obrzydzeniem… Jeździła po południu z odkrytą głową, musiała najwidoczniej przegrzać mózg na tym upale. Uchyliła okno, przez długą chwilę patrzyła w mrok rozświetlany tylko od czasu do czasu przez błyskawice. Burza krążyła, ale na razie chyba oddalała się od Kruszewic. Księżniczka zeszła na parter i otworzywszy drzwi wejściowe, stanęła na ganku. Nawałnica odeszła, deszcz nadal padał.

Na wpół świadomie ruszyła przed siebie. Noc była tak przyjemnie chłodna… Bose stopy zaklaskały po błocie, deszcz szybko przemoczył nocną koszulę na wylot. Szła powoli, właściwie spacerowała. Minęła sąg belek przygotowanych do budowy kurnika, w mroku zamajaczył samochód Ukraińców. Zrobiła krok w tamtą stronę i nagle poczuła, jak włosy stają jej dęba.

Ciało ogarnął dziwny paraliż, poczuła zawrót głowy, smak krwi w ustach, zatoczyła się i usiadła prosto w błoto. Co, do licha? Nadepnęła odizolowany kabel pod napięciem? Nie, niemożliwe. Tu nie ma prądu, jedynym jego źródłem jest generator w szopie, ale on przecież został na noc wyłączony…

Wstała i na próbę wyciągnęła rękę w kierunku samochodu. Nic. Ale gdy spróbowała postąpić krok -znowu to samo. Zlewne poty, ból głowy, nudności., Cofnęła się bardziej zdziwiona niż zła. To coś na ziemi. Magiczny krąg? Pole siły? Bzdury! Pochyliła się i korzystając ze swojego kociego wzroku, starannie zlustrowała błoto. I oczywiście znalazła. Na ścieżce ktoś położył kawałek konopnego sznurka zawiązany w siedem węzłów. Wyciągnęła po niego dłoń. Tym razem rąbnęło tak, że przez minutę nie mogła się pozbierać. Wreszcie, gdy była już prawie pewna, że wypaliło jej oczy, zielone plamy ustąpiły…

– Do licha – mruknęła. – A cóż to takiego?

– Obereh. - Pawło odezwał się zza sągu. – Po polsku chyba mówi się na to talizman. Położyliśmy sobie kilka wokoło samochodu, na wypadek gdyby się jakieś wampiry po nocy tłukły…

– Co to za magia? – Wytrzeszczyła oczy.

– Huculska – wyjaśnił z prostotą. – Może i ludowa, ale chyba działa…

Zapalił latarkę.

– Gorąco mi się zrobiło i wyszłam się tylko przewietrzyć – oświadczyła z godnością.

– Bardzo gorąco. – Uśmiechnął się z lekką kpiną, patrząc na jej cienki i przemoczony strój. – Wracaj do domu, cielaczku, i uważaj, bo następnym razem może ci się przytrafić coś dużo gorszego… – Dla podkreślenia swoich słów położył dłoń na sterczącej zza paska kolbie samopału.