Выбрать главу

Zawróciła bez słowa. Wzięła szybki prysznic, żeby zmyć błoto, i wdrapała się na swoje poddasze. Deszcz otrzeźwił ją, przywrócił zdolność logicznego myślenia. Założyła grubą piżamę i położyła się do łóżka.

Nadal nie mogła zasnąć. Alchemik sądził, że jej wampiryzm to tylko poważna anomalia genetyczna. Jakiś czynnik w organizmie blokuje procesy starzenia. On sam dokonał niemożliwego, uzyskał kamień filozoficzny, przeprowadził transmutację metali. Zdaje sobie oczywiście sprawę, że magia działa, widział golema, bryłę gliny ożywioną zaklęciem. A jednak wszystko stara się racjonalizować…

Ona też. Była przekonana, że wampiryzm da się wyjaśnić na gruncie biologii. Owszem, srebro ją parzy, jego związki są dla niej bardzo toksyczne, ale u zwykłych ludzi też zdarzają się alergicy! Sądziła, że magia jej nie dotyczy. Była w stanie chodzić do kościoła czy cerkwi i nie działo się nic niepokojącego. Woda święcona nie wypalała jej dziur w skórze.

Dziś nauczyła się czegoś nowego. Aby ją zatrzymać i obezwładnić, wystarczy kawałek sznurka ozdobiony góralskimi supełkami… Zrozumiała, że są takie chwile, kiedy trzeba zadać sobie pytanie: kim jestem?

Rozdział 5

Po całonocnej ulewie przyjemnie się ochłodziło. Lekki wietrzyk szarpał obrusem, gdy jedli śniadanie na ganku. Pawło i Ihor sączyli herbatę, nie wspominając ani słowem o wieczornych przygodach. Agentka wzięła samochód i bladym świtem pojechała do Krakowa.

– Chyba dziś musicie zrobić sobie wolne. – Alchemiczka popatrzyła w niebo. – Znowu będzie lało.

– Z przyjemnością. – Pawło kiwnął głową. – Ale może są jakieś prace, które moglibyśmy wykonać?

– Pojedziecie do lasu, Monika znalazła resztki jakiejś kapliczki, pozbierajcie je i przywieźcie tutaj – zadysponowała. – Zobaczymy, co da się zrobić. Pewnie trzeba będzie oddać figurę do konserwacji, chyba że sami sobie poradzimy. A ty… – Popatrzyła na przyjaciółkę. -Nie ma chyba nic, czym mogłabyś się zająć.

– W takim razie, jeśli pozwolisz, pozwiedzam okolicę.

– Jasne. Czekaj, może pokażesz im, gdzie jest statua.

– Zaznaczyłam na mapie. – Księżniczka poszła po sztabówkę.

– Trafimy – uspokoił ją Ihor.

Monika popatrzyła na niebo. Będzie padać, to pewne jak że dwa razy dwa jest cztery… Koń tylko niepotrzebnie zmoknie. A zatem rower. Przypięła do bagażnika pelerynę przeciwdeszczową i nacisnęła na pedały. W pół godziny była na miejscu. Paweł siedział na ganku i skrobał coś w kajecie.

– Witaj. – Odłożył ołówek.

– Nauczysz mnie malować? – zagadnęła.

Kiwnął głową i zaprosił ją do wnętrza. W pracowni niewiele się zmieniło, tylko na sztalugach stał rozpoczęty obraz przedstawiający nagą dziewczynę leżącą pod jabłonką. Malarz zestawił go w kąt.

– To jest podkład. – Postawił na jego miejsce zagruntowane płótno naciągnięte na blejtram. Można bez problemu kupić gotowe, dawniej robiłem je sam, ale teraz szkoda mi czasu. Malowałaś kiedyś?

– Trochę szkicowałam. – Uśmiechnęła się z zażenowaniem.

– Więc zasady perspektywy nie powinny być ci obce. Co chciałabyś namalować?

– Może martwą naturę? Przesunął stolik.

– Mam tu trochę rekwizytów. – Otworzył starą skrzynię wyprawową. – Wybierz sobie, co ci pasuje.

Książka oprawiona w skórę, cynowy świecznik, kiść sztucznych winogron, patera i kilka plastikowych owoców – Ułożyła je w piramidkę.

Popatrzył krytycznie i poprawił ułożenie.

– Tak będą silniejsze kontrasty, a tym samym obraz stanie się bardziej wyrazisty – wyjaśnił. – To bardzo ważne, jeśli wejdziesz do pomieszczenia, powinien natychmiast przykuwać wzrok. Jeśli powiesi się go pośród innych, ma się wyróżniać na tyle, by zwrócić uwagę potencjalnego klienta.

– Jasne. – Choć nie zamierzała nigdy sprzedawać tego, co namaluje, rady chłopaka przypadły jej do gustu.

– Może jeszcze tło?

Zawiesił na gwoździkach wbitych w ścianę kawał tkaniny i udrapował ją wokół przedmiotów.

– Powinno być dobrze – ocenił. – Zaczynasz od szkicu węglem albo miękkim ołówkiem…

Ujęła pałeczkę prasowanego grafitu i zaczęła nanosić kontury na płótno. Kilka razy delikatnie brał ją za rękę i poprawiał niektóre linie.

– Brawo, masz talent – pochwalił.

Miał imponującą kolekcję pędzli. Pokazywał je po kolei, wyjaśniając, który do czego służy. Próbowała, ale efekty były raczej kiepskie.

– Nie przejmuj się – pocieszył ją. – Za pierwszym razem nikomu chyba nie wyjdzie. Tak słucham twojego akcentu… Skąd jesteś?

– Z Bośni – wyjaśniła, myśląc nad malowanym właśnie jabłkiem. – A ty?

– Można powiedzieć, że pochodzę z Ukrainy Zmrużył oczy. – Ale od dawna żyję w Polsce.

Skończyła owoc i zabrała się za kolejny. Gruszka wyszła znacznie lepiej.

– Jakoś to poprawię – mruknęła.

– Jak zaschnie, można wyskrobać farbę i namalować raz jeszcze – podpowiedział. – Ale ja bym tak zostawił. Nie jest złe.

– Trudno jest malować ludzi? – zapytała.

– Jeśli chodzi o portrety, owszem. Najtrudniej oddać myśli modela, jego stan ducha, charakter.

– To faktycznie brzmi skomplikowanie. – Garść wyświechtanych frazesów wydała jej się niezwykle głęboką myślą. – A akty?

Skrzywił wargi w kpiącym uśmieszku.

– Obowiązują podobne reguły, ale na aktach nie zawsze widać twarz, więc można sobie trochę ułatwić życie. Choć nagie ciało też dużo wyraża… Zależy, co się chce namalować. Łatwo przekroczyć tę trudno uchwytną granicę, która dzieli erotykę i pornografię.

Przytaknęła machinalnie. Był taki niezwykle mądry.

– A ja? – zapytała.

Popatrzył na nią, jakby nie rozumiał.

– O co ci chodzi? – zapytał.

– Nadawałabym się na modelkę? Chciałbyś mnie namalować?

– Bez ubrania? – Spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Dziecko, a komu potrzebne takie obrazy? Pedofilom mam sprzedać?

– Jestem starsza, niż na to wyglądam!

– Ale wyglądasz, na ile wyglądasz – odparł. Poczuła gwałtowne, piekące rozczarowanie. Nie chce nawet zobaczyć, jak prezentuje się nago? Głupek. Prychnęła ze złości. Spojrzał na nią życzliwie.

– Nie obrażaj się – poprosił. – Pokaż, co tam masz – dodał nieoczekiwanie.

Zawahała się na ułamek sekundy i pokręciła przecząco głową. Jeszcze przed chwilą gotowa była zedrzeć z siebie sukienkę, a teraz nagle zawstydziła się. Nie nalegał. Gestem poprosił ją, żeby malowała dalej. Gniew gdzieś uleciał. Stygła. Gdyby się odwróciła, dostrzegłaby dziwny, cyniczny uśmiech na wargach studenta, ale zbyt ją pochłonęło tworzenie.

– Zostaniesz na obiedzie? – zapytał.

– Ojej, to już tak późno? – zdumiała się. Spojrzała na zegarek. Dochodziła trzecia. Zagryzła wargi.

– Muszę lecieć. – Z żalem popatrzyła na niedokończony obraz.

– Rozumiem. – Kiwnął głową.

Nie zatrzymywał jej. Wsiadła na rower i pomknęła polną drogą. Student pomachał jej z oddali. Podjazd na przełęcz okazał się dziwnie stromy. Zsiadła i wprowadziła jednoślad na górę. Gdy dociągnęła wreszcie do Kruszewie, łydki paliły ją żywym ogniem. Zasapała się. Uuu… Trzeba było jednak wziąć konia.