Stanisława krzątała się przy garnkach.
– Szkoda, że cię nie było – powiedziała. – Laszlo dzwonił.
– Aha – zainteresowała się księżniczka. – Co tam u niego?
– Nie bardzo chciał mówić przez telefon, ale zdaje się, są na tropie jakiegoś architekta. Żałował, że cię niezastał.
– Aha… – powtórzyła. – Może następnym razem się uda.
Była bardzo zmęczona, widać skoki ciśnienia zwiastujące kolejną burzę tak ją wykończyły. Wdrapała się na swoje poddasze, opłukała twarz zimną wodą z miski. Zmieniła przepoconą koszulę. Laszlo… Trochę zawstydziła się, że przez ostatnie dni niewiele myślała o swoim przyjacielu. Z drugiej strony… No cóż, był fajny, ale to góral z Siedmiogrodu, wychowany na wsi. Żaden intelektualista. Coś tam niby przez dwa lata studiował, ale co to jest? A tymczasem Paweł tak mądrze umie mówić o malowaniu. Prawdziwy erudyta. I diabelnie przy tym przystojny. Taki męski, podczas gdy Laszlo… Ech. Ciągle jeszcze ma chłopięcą sylwetkę.
Alchemiczka zawołała ją na obiad. Katarzyna wróciła koło czwartej. Rzuciła przelotne spojrzenie na kawałki statuy porozkładane koło warsztatu i dosiadła się do jedzących przyjaciółek. Minę miała dziwnie markotną.
– Co się stało? – Stanisława, podsuwając półmisek z pieczenia, obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.
– Udało mi się włamać do baz danych polskich służb granicznych – powiedziała informatyczka. – Wynika z nich, że Alchemik w ogóle nie przekroczył granicy naszego kraju.
– Co?!
– Miał lecieć do Frankfurtu, a tam złapać połączenie na Tajwan. Problem w tym, że na Balicach nie odnotowano nikogo takiego. Bilet nie został ani wykorzystany, ani zwrócony. Samolot poleciał bez mistrza na pokładzie.
– O, do diabła. Może został z jakiegoś powodu aresztowany na lotnisku?
– Nie. Sprawdziłam. Nie miałam wprawdzie dostępu do danych wszystkich służb, ale ściągnęłam filmy z hali odlotów. W ogóle nie dotarł na lotnisko.
– Może zmienił plany w ostatniej chwili, ale to do niego zupełnie niepodobne… Do licha. Możesz namierzyć jego telefon komórkowy?
– Dałoby się, gdyby był włączony.
– Nie podoba mi się to. – Monika pojawiła się jak spod ziemi.
– Mi też nie – westchnęła Katarzyna. – Teraz pomyślmy, co mu się mogło przytrafić?
– Wypadek samochodowy? Albo… – rozważała Stanisława. – Choć nie wyobrażam sobie tego…
– To sprawdziłam. Dane policji, pogotowia, szpitali. Ustaliłam coś jeszcze. Zamówił taksówkę, ale jak przyjechała, nie zszedł do niej. Telefon już wtedy nie odpowiadał.
– Do diaska!
– Myślę, że istnieje sensowne wyjaśnienie tej zagadki. Miał tylko jednych wrogów.
– Bractwo… – Dziedziczka domyśliła się natychmiast. – Ale przecież… – Zadumała się głęboko. – Nie wybiliśmy wszystkich do nogi?
– W tym właśnie problem, że chyba nie. Mistrz wspomniał, że razem z Laszlo starli się z kilkuosobową grupką i niektórych poranili. Tymczasem ci, którzy dopadli jego i Monikę w kamienicy i na podwórzu…
– Wszyscy byli zdrowi jak byki – potwierdziła wampirzyca. – Jakiego rodzaju obrażenia odnieśli ci z zaułka?
– Trzeba zapytać Laszlo i Arminiusa. Zaraz do nich zadzwonię…
– W tej sytuacji chyba musimy wracać do Krakowa. – Alchemiczka zagryzła wargi. – Stąd nie da się przeprowadzić śledztwa. Z drugiej strony…
– Kontynuuj budowę. – Agentka znalazła rozwiązanie. – Masz przecież niezłych cieśli. Z odszukaniem Sędziwoja powinnam sobie poradzić.
– Weź ze sobą Monikę. Przyda ci się ochrona.
– No nie wiem… – zaniepokoiła się Katarzyna. – Tu jest przecież masa roboty…
– Poradzę sobie sama – uspokoiła ją Stanisława. -A ona, biedactwo, dusi się tutaj i wariuje z nudów. Niech polata dla odmiany po mieście. Może znajdzie jakiś trop, na który my nie zwróciłybyśmy uwagi?
Księżniczka wahała się. Z jednej strony, znajomość z malarzem rozwijała się bardzo ciekawie. Z drugiej, lojalność wobec przyjaciół… Nie, do diabła. Musi jechać.
– A jak tamci? – Agentka spojrzała w stronę baraków. – Czuję przez skórę, że coś knują.
– Furda. Niech spróbują coś wyciąć. Ruski miesiąc popamiętają. Musicie na siebie bardzo uważać. Mistrz zawsze świetnie sobie radził. Jeśli zdołali go pojmać, muszą być naprawdę zręczni i niebezpieczni.
– Będziemy miały to na uwadze…
Zapakowały się do samochodu i po chwili mknęły już przez wioskę. Stanisława odprowadziła je spojrzeniem pełnym troski. I co tu dalej robić? Przeszła się na plac budowy, udzieliła wskazówek Ukraińcom, a potem zawróciła do dworu. Pora postudiować trochę historię swojego rodu… Rozłożyła na stole wyblakłe karty kroniki i wzięła do reki silne szkło powiększające. Zapisy poczynione ręką jeszcze jej pradziada:
Anno Domini 1519 September. Do wioski znowu meteor przyszedł i dwie dziewki zmarnował.
Dalszy ciąg tonął w plamach atramentu. Tylko w dwóch miejscach majaczyły poszczególne wyrazy: plaga, zaraza kainowa, kara za grzech nieczystości. Na samym końcu zachował się większy urywek: czego i z Bożą pomocą dokonalim.
– Ciekawe – mruknęła.
A zatem sześćdziesiąt lat przed jej narodzeniem upadek meteorytu zabił we wsi dwie kobiety. Wyobraziła sobie ukraiński step drzemiący w dusznym upale. Chłopi machają sierpami, kobiety wiążą snopy. I nagle, jak grom z jasnego nieba, grad rozpalonych do czerwoności kosmicznych kamieni. Straszna śmierć. I niezwykła. Tak niecodzienna, że uznana za rodzaj szczególnej kary za grzechy, jakby sam Bóg się rozgniewał. Nieczystość? Kilka chwil obłapianek na sianie. Ciekawe, swoją drogą, że na mężczyzn, którzy tę nieczystość na dziewczyny sprowadzili, jakoś nic z nieba nie spadło. Westchnęła. Meteoryty… Mistrz Sędziwój wspominał, że obecnie kolekcjonerzy dają za nie niezły grosz.
Przyjrzała się śladom liter i plamom. Co to za słowo. Zakopali na… Tu znowu rozmyte.
– A jeśli? – powiedziała na głos. – Jeśli moi przesądni przodkowie pozbierali wszystkie kawałki innej planety i pogrzebali w jednym miejscu?
Zginęły dwie kobiety. Zatem spaść musiało co najmniej kilka sztuk, a kto wie, może i kilkadziesiąt albo kilkaset! Dla kolekcjonerów to skarb o niewyobrażalni wartości, a i naukowcy będą wniebowzięci. Można by obdarować kilka muzeów, resztę sprzedać, pieniądze wpompować w majątek… Trzeba odczytać te zapiski, wydedukować miejsce ukrycia, potem jechać na Ukrainę, wykopać, przemycić…
Nie. Zaraz. Zapiski wykonał jej pradziad. Tymczasem Kruszewice Nowe założył jego młodszy syn, a jej dziadek. Urodziła się tam jakieś trzydzieści lat po założeniu osady… A zatem meteoryty spoczywają gdzieś tutaj. Zerwała się na równe nogi i nie mogąc usiedzieć z podniecenia, zaczęła chodzić po pokoju. Zaklęła pod nosem. Jak je odnaleźć? Sędziwój lubił się bawić, dotykając kamieni z kosmosu magnesikiem na nitce. Jeśli magnes je bierze, to przecież… To znaczy, że i wykrywacz metali powinien sygnalizować ich obecność w ziemi!
W szafie jej kuzynka zgromadziła imponującą kolekcję dziwacznego sprzętu, widać potrzebnego w pracy agenta CBŚ lub zgromadzonego na wszelki wypadek. No i jest. Kartonowe pudło, na nim napisy metaldetector i coś tam jeszcze. Odłożyła sprzęt na miejsce i wróciła do studiowania zapisków. Minuta po minucie, kwadrans po kwadransie. Tak, na pewno zakopali. Tylko gdzie? I nagle wpadł jej do głowy pomysł. Podświetlana rysownica. Położyła na niej zetlały papier. Nic z tego, tekst napisany na odwrocie skutecznie zamazuje cały obraz. Pod kr…m…