Выбрать главу

– Nie, system kanalizacyjny składa się z kilku elementów – tłumaczyła cierpliwie Katarzyna. – Kanały burzowe, odprowadzające nadmiar wody po deszczu, i ściekowe biegną oddzielnie…

– A, dość tego – burknęła księżniczka. Wskoczyła po trzech schodkach do antykwariatu.

Zaskoczona Kruszewska pobiegła za nią.

– Co ty, u diabła, wyprawiasz? – wyjąkała, patrząc, jak jej przyjaciółka pęta właśnie paskiem rozciągniętą na podłodze sprzedawczynię.

– Ratun… – wykrztusiła dziewczyna i już była zakneblowana serwetą.

– Zgłupiałaś? – Agentka zatrzasnęła odruchowo drzwi i przekręciła klucz w zamku. – Tak nie wolno!

– Alchemik gdzieś tam, być może, umiera, a ty się przejmujesz dobrym wychowaniem! – parsknęła. – No i w porządku. Nie zrobimy ci krzywdy – zwróciła się do ofiary. – Musimy tylko coś sprawdzić.

Leżąca mamrotała coś przez knebel.

– To na straty przestojowe. – Księżniczka rzuciła banknot stuzłotowy obok kasy.

Odsunęła regał blokujący wejście do korytarza. Dalszą drogę zagrodził im świeżo otynkowany mur. Monika sięgnęła na wystawę i ujęła w dłoń ciężką kulę armatnią. A potem szybko i z nadludzką siłą zaczęła walie nią w ścianę. Zaprawa popękała, po paru minutach cegły zaczęły wypadać i ściana z łoskotem runęła w ciemność.

– Zgłupiałaś! – wykrztusiła Kruszewska.

– Wiem – odwarknęła. Przeszły szybko korytarz.

– Jeśli golem tam siedzi, pourywa nam głowy – ostrzegła agentka, repetując pistolet.

– Żebym ja mu nie urwała! – Monika jednym kopniakiem wywaliła solidne, okute żelaznymi płaskownikami drzwiczki. Weszła śmiało w ciemność i po chwili rozległo się pstryknięcie przełącznika. Agentka z bronią gotową do strzału postępowała za nią. Rozejrzała się wokoło i gwizdnęła przez zęby.

Regały były doskonale puste. Tam, gdzie wcześniej stały dziesiątki tysięcy starych woluminów, leżała tylko cieniutka jeszcze warstwa kurzu.

– O, jasna cholera. – Katarzyna rozejrzała się wokoło. – Biblioteka wyparowała…

– Raczej wyniesiono ją w skrzyniach. – Księżniczka przesunęła nogą zapomnianą w kącie drewnianą pakę.

– Ale gdzie jest strażnik?

Golem leżał na podeście schodów. Martwy, jeśli oczywiście można powiedzieć, że kiedykolwiek był naprawdę żywy. Pochyliły się nad ulepioną z gliny kukłą.

– Nie widać żadnych obrażeń – mruknęła Monika. – Zabił go prawdziwy fachowiec. Albo jego misja po prostu dobiegła końca. I co teraz? – Popatrzyła na przyjaciółkę bezradnie.

– Myślę, że trzeba po pierwsze, ustalić, kto to zrobił. – Wskazała puste półki. – Po drugie, dowiedzieć się, gdzie przeniesiono bibliotekę. Następnie dobrać się do księgozbioru i sprawdzić, jak zrobić sobie golema.

– Bardzo ambitnie – pochwaliła księżniczka. – Tylko jak? Masz jakiś trop?

– Zapytamy go.

– Jak?!

W oczach agentki błysnęło rozbawienie. Zadarła rękaw marynarki, odsłaniając wytoczone z gliny przedramię stwora.

– Uśmiercili go, wyskrobując ostatnią literę zaklęcia. – Pokazała ślad. – Dopiszemy ją. Gdy ożyje, powinien udzielić nam odpowiedzi…

– Świetny pomysł – prychnęła Monika. – Oczywiście wiesz, jaką literę dopisać?

– Z tego, co pamiętam, to alef. Tylko nie wiem, jak wygląda.

– Znam ten alfabet.

Ledwie księżniczka oderwała markera, glina nabrała kolorów, zamieniła się w żywe ciało. Starzec otworzył swoje dziwne, nieludzkie oczy i popatrzył na nie półprzytomnie.

– Kto mnie wyrywa z otchłani szeolu? – zapytał.

– To my, pamiętasz? Byłyśmy tu z Alchemikiem Sędziwojem – powiedziała Katarzyna.

Kiwnął głową na znak, że pamięta.

– Co tu się stało? – Zatoczyła ręką łuk, obejmując tym gestem całe pomieszczenie.

– Biblioteka uległa likwidacji – powiedział z namaszczeniem.

– A książki?

– Włączono je do innego księgozbioru. – Wzruszył ramionami. – Zresztą już wcześniej pozbawiono was

prawa korzystania z czytelni. To nasze sprawy, nie dla gojów.

– Alchemik zaginął – odezwała się Monika. – Musimy go odszukać. Planowałyśmy zbudować golema i puścić go jego tropem.

Starzec pokręcił głową.

– Nie uda wam się. Nawet jeśli poznacie zaklęcia, które nas ożywiają.

– Dlaczego? – zdziwiła się Kruszewska.

– Kobieta nie może rozkazywać golemowi. Odchodzę, mój czas dobiegł końca.

Wyjął z kieszeni mały nożyk i jednym ruchem zdarł całą inskrypcję z ręki.

I znowu leżała przed nimi tylko kupka gliny.

– Cholera! – zaklęła agentka. – Trudno, wynosimy się stąd.

Monika nachyliła się i uwolniła sprzedawczynię.

– Macie teraz niezłe zaplecze – mruknęła. – Możecie je zagospodarować, nikt nie powinien się przyczepić…

Wyszła na ulicę. Ochłonęła w ciągu kilku minut i omal nie złapała się za głowę. Co ona, u diabła, wyrabia!? Musi się opanować, ostatnio zbyt często pozwala się ponieść negatywnym emocjom…

* * *

Katarzyna, zmęczona poszukiwaniami, opadła ciężko w fotel.

– Mam dosyć – mruknęła. – Muszę wymyślić nowe kierunki natarcia.

– A ja bym się przeszła po mieście. Jakoś tak nudno siedzieć w czterech ścianach…

– Przecież dopiero co wróciłyśmy? – zdziwiła się agentka. – Ale jasne, idź się przewietrzyć. Albo wdepnij sobie do kina, telewizji nie oglądasz, jeszcze nam zdziczejesz.

– Uhum…

Monika wskoczyła w tramwaj, przejechała kilka przystanków. Zawróciła, wysiadła przy Plantach. Zamyśliła się. Nie bardzo wiedziała, dokąd ma iść. Ruszyła Floriańską, czuła dziwną potrzebę bycia między ludźmi. Przeszła przez Rynek, zajrzała archeologom do wykopów, podeszła pod Wawel, wspięła się na wzgórze i zeszła przez Smoczą Jamę. Pod murami zamku trwał festyn. Blaszana muzyczka dudniła z głośników, na rożnach pieczono kiełbaski. Strumieniami płynęło piwo.

I naraz poczuła, że z przyjemnością by się napiła. A tu figę. Spróbowała przy dwóch stoiskach, ale odprawili ją z kwitkiem jako nieletnią. Aż pokręciła głową ze zdumienia.

– Co ten naród się nagle taki praworządny zrobił? – westchnęła pod nosem.

– Kupię ci. – Natychmiast rozpoznała ten głos.

– Paweł? – Wytrzeszczyła oczy. – Skąd się tu wziąłeś?

– Mało się nie zanudziłem na śmierć, siedząc na wsi – wyjaśnił. – Wpadłem na pomysł, żeby się wyrwać na kilka dni do Krakowa. Spakowałem gotowe obrazy i przyjechałem.

– Miło od czasu do czasu spotkać dżentelmena. Po chwili wrócił z dwoma kuflami.

– Tu będziemy za bardzo na widoku. – Kiwnął nieznacznie w stronę przechadzających się opodal policjantów.

– Siądźmy na nabrzeżu – zaproponowała.

Usiedli na nagrzanych granitowych płytach. Upiła łyk piwa. Doskonałe, świeżutkie, prosto z browaru. Po Wiśle sunął statek wycieczkowy. Było jakoś tak sennie, ale przyjemnie.

– Zatańczymy? – zaproponował.

Dopiła kufel jednym haustem i pozwoliła, żeby pomógł jej wstać.

– Skąd wiesz, że umiem i lubię? – zapytała, gdy przeciskali się w stronę estrady.

– To widać – odpowiedział. – Masz w sobie wewnętrzny ogień, energię życiową płynącą jak wezbrany strumień.

Puściła do niego oko i uśmiechnęła się. Tańczył doskonale, dzielnie dotrzymywała mu kroku. Obserwowała go spod półprzymkniętych powiek. Przystojny, dobrze zbudowany, może tylko odrobinę zbyt szczupły. Twarz pociągła, oczy stalowoszare. Poruszał się z kocią gracją. Tańczyli do upadłego, prawie do dziewiątej wieczorem. Odprowadził ją do tramwaju. Szli i szli, księżniczce ze zmęczenia plątały się nogi.