– Spotkamy się jutro? – zagadnął.
– Nie wiem, czy będę się mogła wieczorem wyrwać, ale spróbuję. Może pod Empikiem na Rynku o osiemnastej?
Skinął głową, akceptując propozycję. Nadjechał tramwaj. Student popatrzył w oczy Moniki. Szybko musnęła wargami jego policzek i wskoczyła do pojazdu.
Potknęła się na schodkach wagonu, omal nie wybiła sobie zębów. Za dużo piwa? Gdzie tam, wszystko przecież wypociła w tańcu. Zmęczona jest po prostu i tyle. Opadła ciężko na wolne siedzenie. Teraz dopiero poczuła prawdziwe znużenie. Tytanicznym wysiłkiem uniknęła zaśnięcia. Wdrapanie się po schodach na drugie piętro zapamiętała jak przez mgłę. Agentka drzemała na wersalce. Księżniczka wzięła szybki prysznic i powlokła się do łóżka. Uaaa… To był wyczerpujący dzień.
Sympatyczny facet – pomyślała. I jaki zabójczo przystojny. A jak tańczy! A ten dzikus, Laszlo, z pewnością nie umie. Bo i gdzie niby miałby się nauczyć? W szałasie na hali z owieczkami?
Zasnęła momentalnie, jakby runęła w czarną studnię.
Rozdział 6
Podczas gdy właścicielka dworu kładła się spać, w jednym z opuszczonych baraków trwało zebranie kolektywu pracowniczego. Wokół aparatury bimbrowniczej zebrali się wszyscy tubylcy i obserwując kapiące do blaszanego kubka krople, naradzali się gorączkowo.
– Musimy coś wymyślić, bo ta robota nas wykończy – powiedział Józwa, masując obolałe ramiona.
– Tak, tak – mruknął Maciej. – Nie od dziś wiadomo, że wysiłek fizyczny wpływa upośledzająco na pracę mózgu.
– Co? – zdziwił się Heniek.
– Znaczy, od machania łopatą się głupieje – wyjaśniła Hanka. – Im więcej machasz, tym gorzej myślisz.
– O, kuźwa, one chcą, żebyśmy głupi byli! – Młody poderwał się na równe nogi.
– A coś ty myślał! – burknęła brygadzistka. – Wiadomo, że durniami łatwiej rządzić.
– Nie pozwolę – jęknął.
– Co racja, to racja – rzekł były sołtys. – Trzeba coś pomyśleć i znaleźćsposób, żeby się tych choler pozbyć na dobre.
– Drewno na dwór pewnikiem pierońsko kosztowało – zauważył Maciej. – Wykupiły też pegeer. To musi jeszcze drożej wyniosło.
– Forsy mają jak lodu. – Hanka plunęła w palenisko.
– Niekoniecznie. – Pokręcił głową. – Mają tylko jeden samochód, i to raczej byle jaki. Nawet telewizora sobie nie kupiły, że o antenie satelitarnej nie wspomnę.
– I plastikowych krasnali w ogrodzie nie mają! -wykrzyknął sołtys. – Znaczy, z forsą u nich faktycznie krucho… Dobrze tak zołzom. Tylko co z tego? – zafrasował się.
– Ano to, że gdyby im się tak dwór spalił, to już go nie odbudują, bo nie będą miały za co. – W oczach starego zabłysły ogniki. – Tak to trzeba robić. Wygnać dziedzica, spalić dwór, a w pogorzelisko osikowy kołek wbić. Wtedy nie wrócą.
– Czerwonego kura im, znaczy, zapuścimy. – Oczy Hanki zabłysły złowrogo. – Ty to masz jednak łeb jak szafa – rzuciła z uznaniem.
– No, nie sam to wymyśliłem. – Uśmiechnął się skromnie. – Słyszałem, że w Mońkach Górnych jakiemuś miastowemu malarzowi chałupę spalili.
– O – zdziwiła się Hanka. – A za co?
– Jakąś dziouchę, zdaje się, wziął do łóżka i pewnikiem do miasta sobie zabrał, bo jej chłopak nigdzie ich nie może znaleźć. To i podpalił. Sprawiedliwie, po naszemu… – Maciej pokiwał głową zachwycony wymierzoną karą. – Tedy pomyślałem, że i my możemy tak samo, a jakby co, to gliny będą jednego podpalacza szukać i jak tamtego złapią, to na niego i ten dwór pomyślą.
– Dobry plan – pochwaliła Hanka.
– Jak w czterdziestym ósmym – rozmarzył się Józwa. – Wygnać dziedzica, podzielić się ziemią…
– A po cholerę nam ta ziemia? – zdumiał się Heniek. – Co ty, chcesz w polu tyrać jak jakiś wół roboczy?
– W zasadzie na grzyba. Ale sprawiedliwość dziejowa musi być. Tak teraz, jak i wtedy.
– A co, pamiętasz? – Brygadzistka popatrzyła na niego zaskoczona. – Na świecie cię jeszcze nie było!
– Może i nie było, ale ojciec tak pięknie o tym opowiadał…
Maciej uznał, że nakapało dość, i polał bimbru do fajansowych kubków. Wychylili po łyku, zagryźli kradzionymi w sąsiedniej wsi ogórkami.
– Puścić kura to dobry pomysł – mruknął. – Ale jest problem z tym cholernym wampirem.
– Wampirka i ta młoda wzięły samochód i gdzieś pojechały – doniósł Heniek. – Dziedziczka została sama. Czeczeńcy też już swoje zrobili i się wynieśli. Jeśli mamy coś zdziałać, to teraz jest dobra okazja.
– Są jeszcze ci dwaj, Ruskie czy coś takiego – zauważyła Hanka. – Śpią w samochodzie.
– To spoko, ominę ich. Nic nie zauważą. – Heniek Poderwał się z miejsca.
Bimber dodał mu szalonego animuszu, a za to odebrał resztę rozwagi.
– Czekaj – warknął Józwa. – Co nagle, to po diable. Trza pomyśleć, co i jak. Dziedziczka śpi tam, gdzie światło w oknie. Lepiej, żeby się nie wykończyła przy okazji, zabijać nie chcemy, tylko przegnać.
– To podpalę dom od drugiego końca. Ciepnę butelkę nafty do pokoju na prawo od sieni. – Młody z podniecenia nie mógł usiedzieć na miejscu.
– Dobra. Obudzić się obudzi. Albo cieśle usłyszą i ją obudzą. Ale nafta śmierdzi nawet po spaleniu. Tu trzeba czegoś, co nie zostawia śladów.
– Mamy denaturat, ten od rozpalania – zasugerowała brygadzistka. – Jeszcze tak z pół butelki i drugą, całkiem pełną… A może nawet i więcej w szopie stoi? – Usiłowała sobie przypomnieć. – Kiedyś do mycia stołów w świetlicy całą skrzynkę kupili.
– Dobra! – Były sołtys klasnął w dłonie. – Polejesz ścianę koło gniazdka i podhajcujesz, niby że zwarcie instalacji było. Podejrzewać nas mogą, ale nie udowodnią nic i nawet przed sądem w razie czego nie postawią.
Czarna chmura zasłoniła księżyc. Heniek wystawił głowę zza płotu. Teraz! Pokłusował w stronę dworu. Wpadł w ciemności na sąg drewna i omal nie stłukł butelek. Znowu zrobiło się jaśniej. Podpalacz skulił się i przyczajony w głębokim cieniu czekał na kolejną chmurę.
Wreszcie nadciągnęła. Poderwał się, by przebiec ostatni odcinek dzielący go od ściany dworu, i omal nie wpadł na Ihora. Ostre światło latarki prawie go oślepiło.
– Cześć, Heniek! – przywitał go cieśla.
– Ty skąd wiesz, jak się nazywam? – zdumiał się pegeerowiec.
– A któż by nie znał chluby naszej wsi? – zażartował obcy. – Co tak biegasz po nocy? Sadełko chcesz zgubić? Czy może tylko dla kondycji?
– Dla kondycji. Sport to ja cholernie lubię…
– Zaskakujące. Ja też w dzieciństwie piłkę kopałem każdego ranka.
– No, futbol to jest fajna rzecz.
– Popatrz, popatrz, myślałem, zwykły obszczymurek, a tu takie zainteresowania – ucieszył się Ukrainiec. -I nawet brakiem dresu się nie przejmujesz, tylko zasuwasz… O, widzę, że i flaszeczkę z jakimś płynem regeneracyjnym wziąłeś. – Utkwił wzrok na butelce denaturatu sterczącej z kieszeni drelicha.
– A tak, to po treningu…