– Siadaj, co tak będziemy stali. – Ihor wskazał belkę. – A cóż to takiego w tej flaszce?
– Woda mineralna – bąknął Heniek.
– Coś takiego, a przysiągłbym, że denaturat.
– Bo do takiej butelki przelałem.
– Wiesz, ja sportowcem nie jestem, więc sobie piwko strzelę, a ty pewnie po treningu zgrzany i zmęczony, to lepiej się wody napij… – W głosie cieśli krył się cały ocean życzliwości. – Zresztą, alkohol nie bardzo przystoi lekkoatletom.
– Ale mi się nie chce pić!
– No co ty? Ze mną się nie napijesz? – Ihor spojrzał na niego groźnie i odkorkował butelkę piwa.
Stuknęli się i Heniek, krztusząc się, zaczął sączyć ohydną ciecz z flaszki.
– Lubię tak sobie posiedzieć wieczorem i popatrzeć na gwiazdy – mówił przybysz ze Wschodu. – Zwłaszcza w tak miłym towarzystwie. Pij, pij. Musisz zbilansować utraconą ilość płynów w organizmie. Duszkiem najlepiej, bo jak tak przez zęby będziesz sączył, to od zimnej wody zabolą.
Pegeerowiec z ulgą odstawił pustą flaszkę i teraz z trudem łapał powietrze ustami.
– Popatrz, ile tam światów, obcych cywilizacji, komet. – Cieśla patrzył na nieboskłon. – Ileż tam się cudownych rzeczy dzieje. To co? Na drugą nogę? – Wyjął kolejną butelkę piwa.
– Ale ja już nie mam – zełgał jego kompan.
– Masz, masz, widziałem, w drugiej kieszeni siedzi. I słusznie, bo przy ostrym treningu to i litr wody się traci z potem. Napij się, to ci opowiem, jak ruskiego kosmonautę spotkałem…
Godzinę później Heniek, zataczając się, dobrnął do baraku. Po drodze kilkakrotnie chwytały go torsje. Wreszcie wyrżnął łbem o drzwi i z trudem pokonawszy próg, wtarabanił się do środka.
– Dlaczego dwór się nie pali? – zapytał Maciej, patrząc przez okno.
– Yyy ups! – Heniek czknął potężnie, rozsiewając wokoło intensywną woń „jagodzianki na kościach".
Józwa podszedł i wyrżnął go na odlew w mordę.
– Ty bydlaku! Wyżłopałeś denaturat zamiast ogień podłożyć! Złamałeś też nasze święte prawo, które mówi…
– …Ludzi dzielimy na przezroczystych i niebieskich – powiedziała Hanka. – Przezroczyści piją wszystko, co
jest białe lub żółte. Niebiescy piją błękitne i fioletowe… – I wyrżnęła młodego kułakiem, aż zęba wypluł.
– …Każdy niebieski będzie pobity i wygnany ze wsi – dokończył Maciej, zamierzając się do ciosu.
– Czekaj – warknął sołtys. Już się trochę opamiętał. – Coś mi się tu nie zgadza.
– Co takiego? – zdziwiła się brygadzistka.
– Butelek na wymianę nie przyniósł! Bo jakby tak zwyczajnie wypił, to by zabrał z powrotem. Gadaj, co się stało?
Młody z trudem zogniskował wzrok i nieskładnie zaczął opowiadać.
Zapłonęło światło. Drzwi celi skrzypnęły przeraźliwie i do wnętrza weszli trzej zakapturzeni mężczyźni. Michał, spoczywający na wiązce słomy, rozbudził się natychmiast. A potem uśmiechnął lekko pod wąsem. Kilka razy zdarzyło mu się siedzieć w więzieniach. Tylko raz wypuścili go z własnej woli. W pozostałych przypadkach… No cóż, pragnienie wolności to siła trudna do okiełznania. Kawałek porcelanowej miski ukrył pomiędzy palcami. Sprężył się w sobie. Bliżej, jeszcze bliżej… Usiadł i tarł oczy kułakami, udając głęboko zaspanego. Jeszcze krok, pół… Zaraz będzie odległość kontaktowa. Teraz! Pięści uderzyły niespodziewanie. Trafił bez pudła, dwaj „bracia" zarobili pięknie, prawy sierpowy i lewy prosty sięgnęły ich poniżej pasa. Może nie było to zbyt czyste zagranie, ale niestety, gdy chodzi o życie, nie pora na sentymenty. Dwa ciała zwaliły się na ziemię.
Mistrz poderwał się jak sprężyna i trafił trzeciego bykiem w splot słoneczny. Rozległo się głośne chrupnięcie. Trzasnęły żebra i mostek wroga, ten też wyeliminowany na dobre. Drzwi. Był pewien, że ktoś stoi na korytarzu i ubezpiecza tych trzech. I nie pomylił się. Ciął błyskawicznym ruchem, głęboko. Dłoń uzbrojona w odprysk miski zatoczyła łuk. Tętnica szyjna poszła, krew chlapnęła na ścianę. Piąty przeciwnik uchylił się. Alchemik skoczył ku niemu jak pantera.
Podwójny błysk prawie go oślepił. Obrzyn z dubeltówki? Wykonał unik, czując, że jest już za późno. Coś zatrzymało go w pół skoku. Zderzył się z niewidzialną przeszkodą, jakby między nimi nagle wyrosła ściana. Huk rozdarł ciszę lochów. W następnym ułamku sekundy mistrz runął ciężko na ceglaną posadzkę. Echo wystrzału długo odbijało się w piwnicznych korytarzach, aż wreszcie ucichło. Sędziwoja pochłonęły ciemność i cisza.
Przytomność odzyskał w jednej chwili. Jeszcze nie otwierał oczu. Co się z nim dzieje? Siedzi przywiązany, a może przykuty do twardego, drewnianego fotela z oparciami pod ręce. Strzelali do niego. Trafili. Gdzie? Ból lewego uda był tak silny, że prawie pozbawił go oddechu. Leciutko napiął mięśnie, analizując doznania. Kość chyba cała, mięso przerobili na siekane kotlety… Czucie w stopie ma, a zatem nerwy rdzeniowe zapewne ocalały. W łydce czuje chłód, a to oznacza, że wiele naczyń krwionośnych uległo zerwaniu. Fatalnie, to poważnie skomplikuje plany ucieczki.
Otworzył oczy. Pomieszczenie przypominało celę, w której wcześniej go więziono. Zasadnicza różnica polegała na tym, że najdłuższa ściana posiadała dużą strzelnicę. W otwór wprawiono okno, szyby oklejono od zewnątrz folią odblaskową. Kiedyś stało tu działo obecnie urządzono – no cóż, to było do przewidzenia – izbę tortur.
Zbadał, na ile się dało, skórzane pasy, którymi go unieruchomiono. Niestety, okazały się nad podziw solidne. Żadnej fuszerki, która umożliwiłaby mu przejście do kontrataku.
Postrzelona noga pulsowała silnie, więc skoncentrował się i zablokował w mózgu obszary odpowiedzialne za odbieranie bólu. Nic się nie da zrobić? Nic. A zatem trzeba się uzbroić w cierpliwość. Wcześniej czy później odczepią go od fotela, by zadać obiecane tortury. Działania większości ludzi cechuje kompletny chaos. Popełniają błędy, wystarczy wyczekać odpowiedniej chwili i wtedy spróbować coś zdziałać.
Mistrz obrzucił wzrokiem ściany. Cęgi, kleszcze, przecinaki, pochodzące chyba ze zlikwidowanej kuźni. Skalpele, noże, piły, trepany, spisane z wyposażenia jakiegoś szpitala. Piły, siekierki i dłuta. Ładny zbiór dawnej broni siecznej i obuchowej. Do tego kneble, pejcze i kajdany, gdyby nie brak różowego futerka, można by pomyśleć, że pochodzą z sex-shopu dla wielbicieli „boskiego markiza" de Sade.
– Imponująca kolekcja – zakpił.
Stojący koło okna zakapturzony typek odwrócił się na pięcie.
– Owszem, ciekawe zbiory – powiedział. – Będziesz miał zresztą okazję zapoznać się bliżej z niektórymi egzemplarzami.
Alchemik wyszczerzył zęby. Tak, to byłoby interesujące. Wziąć takie cęgi i zacisnąć temu palantowi na przykład na…
– Poraniłeś trzech naszych towarzyszy, a jednego zabiłeś – warknął Wilk.
– To oni zaczęli. – Michał wzruszył ramionami. – Gdyby nie włazili bez zaproszenia do mojej celi, cieszyliby się dobrym zdrowiem.
– Bracia chcieli cię natychmiast zgładzić. Tylko mojej interwencji zawdzięczasz, że…
– Wypuść mnie, to w podzięce kupię ci flachę najlepszego koniaku, jaki sprzedają w tym mieście – szydził Sędziwój. – Od czego zaczniemy? – Przesunął wzrokiem po ścianach.
– Czy ty się niczego nie boisz? – Przywódca Bractwa spojrzał na niego zaskoczony.
– Tylko duchów. Macie może jakiegoś na składzie? Jak go skłonicie do współpracy? – Poczucie humoru nie opuszczało go w zasadzie nigdy.
– Czeka cię śmierć wśród najstraszliwszych męczarni. Będziesz nas jeszcze błagał, żebyśmy zechcieli cię wysłuchać… I może nawet się na to zgodzimy. Przegrałeś.