– Fajne miejsce. Wszędzie blisko…
– To chyba taka tradycja, że malarze i studenci mieszkają na strychach – zażartował i otworzył drzwi. – Powinni też być ubodzy i cierpieć na suchoty…
Zapalił światło, rozbłysła naga żarówka wisząca pod sufitem. Pracownia była nieduża. Jedno długie pomieszczenie z mansardowymi oknami. Pod połacią dachową na podłodze leżał materac zasłany kocem. Drzwi w głębi prowadziły do małej łazienki i kuchni.
– Ciasne, ale własne. – Uśmiechnął się. – I z roku na rok jego wartość rośnie. Masa snobów ma ochotę zamieszkać na Starym Mieście. A nie dla wszystkich wystarcza miejsca.
Kilkadziesiąt obrazów stało opartych o ściany. Był także ten jej – niedokończona martwa natura.
– Zabrałem go trochę z rozpędu. No i proszę, w sam raz może się przydać. Bo pewnie chcesz go dokończyć? Tylko kompozycja została na wsi.
– Ale są linie szkicu, czyli wystarczy dać kolor…
– Nie bardzo. – Potrząsnął głową z lekkim rozbawieniem.
– Spróbuję, nie musi to być przecież dzieło sztuki. – Zacisnęła wargi. – Mogę obejrzeć? – Wskazała prace.
Kiwnął głową. Zapalił trzy świece w lichtarzu. Wnętrze zrobiło się jakby bardziej przytulne. Odwracała je po kolei, oglądała. Dziesiątki widoczków, bukietów w wazonach, sielskich pejzażyków, starych młynów i wiatraków…
– To na handel. Partanina, malowałem ot tak, żeby kilka groszy zarobić. Te ciekawsze są dalej – powiedział.
Cykl grafik mogących być ilustracjami do książek fantasy i horrorów. Niektóre już widziała. Nagie lub skąpo odziane kobiety z zakrwawionymi mieczami, smoki i rycerze, mumie, szkielety, cmentarze… I wreszcie kilka aktów, ładnie namalowane, naturalistycznie. Spojrzała na Pawła spod oka. Dociskał klamkę okna smaganego deszczem. Widać bał się, żeby przez jakąś nieszczelność nie nalało mu się do pracowni. Na sztaludze stał zagruntowany podkład, ołówki leżały, jakby czekały tylko na odpowiednią okazję.
Podjęła decyzję. Obraz, na którym ją kiedyś uwieczniono, wisi dziś w muzeum w Sofii. Jednym ruchem ściągnęła sukienkę. Od razu zrobiło jej się przyjemniej. W mokrym ubraniu nie należy siedzieć, to przecież grozi zapaleniem płuc! Odwiesiła ją na oparcie krzesła. Wysunęła stopy z sandałów, ściągnęła mokre skarpetki. Gdy wreszcie oderwał wzrok od szyby i popatrzył w jej stronę, właśnie zdejmowała stanik.
– Więc jednak – jakby westchnął. – Naprawdę tego chcesz? Nie wiem, czy umiem namalować cię tak dobrze, jak na to zasługujesz. A jeśli mi nie wyjdzie?
Ujął w dłoń węgiel i podszedł do sztalugi. Zsunęła figi i stanęła przed nim całkiem naga. Popatrzył spokojnie i badawczo.
– Kształty masz ciągle jeszcze raczej dziewczęce niż kobiece – mruknął. – Za taki obraz to prokurator może mnie potem ścigać. Ale jesteś piękna.
Stała bez ruchu. Czuła dziwną tremę, od bardzo dawna żaden mężczyzna nie widział jej bez ubrania… Paweł uśmiechnął się ciepło.
– Wyglądasz uroczo – powiedział. – Tak świeżo i niewinnie zarazem. Hmmm… Może usiądź na tamtym krześle. Dobrze, teraz podwiń jedną nogę, opleć ją dłońmi i oprzyj brodę na kolanie.
Wykonała jego polecenie.
– Nie, do niczego. – Pokręcił głową. – Wyszło strasznie nienaturalnie…
Odwróciła krzesło tyłem, usiadła na nim okrakiem. Ażurowe szczebelki niewiele zasłaniały.
– A może tak? – zaproponowała. – Mogę jeszcze postawić stopy na…
– Chyba tak jest dobrze – ocenił po namyśle. – Usiądź wygodnie, to potrwa dość długo.
Podszedł, minął ją, zawiesił na ścianie długą, ciemnobłękitną kotarę.
– Będzie ładne tło – wyjaśnił.
Sięgnął po blok, rysownicę i kawałek miękkiego ołówka. Szkicował szybko, z pasją i wprawą. Potem odłożył papier i zaczął nanosić linie na podkład.
– Tatuażu nie malujemy? – zapytał. -Nie.
– Ciekawy, swoją drogą. Herb dynastii, która wymarła… No, będzie z pięćset lat.
Przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy nie powiedzieć prawdy, jednak w ostatniej chwili podjęła inną decyzję.
– Dziadek interesował się historią – skłamała gładko. – Miał trochę tego… – Wkręciła sobie niewidzialną śrubkę w skroń. – No i zostawił mi pamiątkę na całe życie.
Paweł nie odpowiedział, całkowicie pogrążył się w pracy.
Żółte światło świec rzucało refleksy na jej skórę. Pożałowała, że ramiona i łydki ma znacznie bardziej opalone niż resztę ciała. Trzeba było poleżeć na słoneczku nago.
Ale przecież nie będzie jej fotografował, a malując w kolorze, z pewnością ujednolici barwę – uspokoiła się.
Wreszcie przerwał. Stał, oglądając swoje dzieło. W kuchni zaszumiał czajnik. Nawet nie pamiętała, kiedy wstawił wodę.
– Sukienka już wyschła. Ubierz się, bo zmarzniesz – polecił. – A ja zrobię nam dobrej herbaty. Słodzisz?
– Nie…
– I słusznie, moim zdaniem cukier zabija połowę smaku. Wolisz zwykłą czy z mango? Mam też yerba matę.
– Zwykłą – wykrztusiła.
– Kapnę ci naparstek rumu, bo coś mi się wydaje, że jesteś na najlepszej drodze do zaziębienia. – Jego troska tylko ją rozjuszyła.
Minął ją, idąc do kuchni. I znowu poczuła dziwne upokorzenie. Nie dostrzegł w niej kobiety.
A może jest gejem? – Myśl błysnęła jej w głowie i zgasła.
Nie, to chyba niemożliwe. Wprawdzie słyszała, że artyści lubią takie dziwactwa, ale zupełnie na to nie wyglądał.
Wrócił z dwiema parującymi szklankami. Stała ciągle naga i przechyliwszy głowę, patrzyła na niego zalotnie. Odstawił herbatę na stolik, podszedł do niej. Serce zabiło jej szybciej, ale znowu się rozczarowała. Uprzejmie podał jej stanik. Fuknęła wściekle i zrobiła krok do przodu. Nareszcie. Objął ją, poczuła jego dłonie na plecach. Zadrżała i naraz zorientowała się, co robi. Zapinał jej biustonosz!
– Cielaczku – powiedział łagodnie. – Jeśli ktoś lubi jabłka, nie będzie przecież jadł zielonych…
Porwała sukienkę, naciągnęła ją w biegu i wypadła z pracowni, trzaskając drzwiami. Złość aż z niej buchała. Nikt w życiu tak jej nie zlekceważył! Wyszła z kamienicy tak rozwścieczona, że nie zauważyła rozciągniętego między słupkami łańcucha. Ani się obejrzała, a runęła jak długa. Medalion brzęknął i potoczył się prosto pod koła przejeżdżającej taksówki. Poderwała się na równe nogi i podniosła go z bruku. Odetchnęła z ulgą. Kamień ocalał, tylko zapięcie łańcuszka trochę się zgniotło. Do licha. Zaraz, przecież koło Empiku jest jubiler. Może uda się na poczekaniu naprawić? Schowała amulet do torebki, łańcuszek wpuściła w kieszeń. Na szczęście to tylko kilka kroków.
Złotnik obejrzał w skupieniu uszkodzony element.
– Od ręki tego pani nie zrobię – powiedział. – Będzie gotów jutro rano. – Wypisał jej kwitek.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Dotarła do Rynku i usiadła na ławce. Znowu była jakaś zmęczona. I wściekła. Co powiedział ten palant? Zielonych jabłek nie lubi? Ale do malowania jakoś się przekonał?
Złość powoli jej mijała. W sumie to zachowała się jak idiotka. Zagryzła wargi. No, nieźle ją poniosło. Rozebrała się przed prawie obcym mężczyzną! Ładnie, ładnie. A potem… Uuu… Do diabła. Seksu jej się zachciało? Wzdrygnęła się. Tak z pierwszym lepszym? Miała nieprawdopodobne szczęście, że okazał się porządnym facetem i nie wykorzystał sytuacji. Tylko pytanie, co jej odbiło? Może to zmęczenie, nuda, gdzieś w podświadomości włączyła się potrzeba rozrywki? Wstała i noga za nogą powlokła się do domu.