Выбрать главу

– Byli po prostu za słabi – stwierdził myśliwy. – Nie jest łatwo pokonać istotę, której doświadczenie liczy się w stuleciach. A już zwłaszcza trudno dokonać tego bronią, którą on włada lepiej. Mówiłem, gaz obezwładniający, strzelba z lotkami usypiającymi, to nie, musieli się upierać przy tradycji.

– Za drugim razem wzięli nowoczesną i poszli do piachu… – zaoponował Wilk. – Póki walczyli honorowo, darował im życie. Mimo wszystko, wydaje mu się, że w jakiś sposób złamaliśmy reguły gry. Więc on też je łamie. A przy okazji łamie nam karki.

– Capnęliśmy go niehonorowo, ale za to skutecznie. – Łowca Myśli uśmiechnął się. – A gdyby bracia od początku posłuchali mojej rady, żyliby do tej pory. Ale spokojnie, jest unieruchomiony, a do tego ranny i bardzo osłabiony. Już nam nie zagrozi.

– Wiem, ale nie mogę się otrząsnąć z dojmującego przeczucia zagłady – skrzywił się przywódca. – Czuję wręcz, że coś knuje i jeśli tylko będzie miał okazję, poprzegryza nam gardła.

– Zatem wystarczy nie dawać mu okazji. Pilnować się, ubezpieczać wzajemnie, unikać bezpośrednich kontaktów. I nie bać się. To tylko człowiek.

– Może masz rację. Ale naprawdę spokojnie będę mógł zasnąć dopiero, gdy jego ścierwo spocznie na wieki w wapnie.

Czekali w laboratorium. Kolejni zakapturzeni bracia meldowali się na miejscu i zasiadali na krzesłach. Wilk przeliczył ich wzrokiem i zagryzł wargi. Wiele siedzisk było pustych.

– Zostało nas niewielu – powiedział poważnie.

– Po co nas wezwałeś? – zapytał jeden, wsparty na kuli.

– Jesteśmy u celu – odezwał się Łowca Myśli. – Umysł Alchemika został spenetrowany. Dysponujemy przepisem, który umożliwi nam wyprodukowanie kamienia filozoficznego.

Mężczyźni popatrzyli po sobie zaskoczeni.

– Udało się?

– Tak. Oto przepis. – Telepata pokazał kartkę. – Niech brat laborant przystąpi do wielkiego dzieła…

Siedzieli w milczeniu, skupieni. Śledzili z uwagą każdy ruch technika. Kwas azotowy, kwas siarkowy, kilka gramów sproszkowanego miałko złota, dziesiątki innych składników… Wreszcie wszystko było gotowe. Laborant wlał mieszaninę do jaja filozoficznego i ostrożnie umieścił je w rozpalonym atanorze.

– Bracia! – Wilk przerwał milczenie. – Jesteśmy u progu chwili, na którą nasi poprzednicy czekali od pięciuset lat… Przez pół tysiąclecia walczyli o to, by wydrzeć alchemikom ich sekret. Dziś mamy w swoich rękach moc przemiany metali i będziemy żyć wiecznie, podczas gdy wrogowie sczezną…

– Ekstra – mruknął kulawy. – Ale może najpierw zobaczmy, co nam z tego wyszło?

– Za godzinę – wyjaśnił Łowca Myśli. – Tyle potrwa przemiana.

Wreszcie mogli rozbić jajo. W wypełniającym je gorącym szlamie tkwiły jakieś czerwonawe grudki.

– Jak się tego używa? – Laborant popatrzył na telepatę.

– Trzeba utrzeć na proszek. Po łyżeczce na osobę, popić wodą. Jedna dawka na pięćdziesiąt lat…

Szybko utłukł je w tyglu.

– Cztery dawki – ocenił zawartość. Bracia poderwali się z miejsc.

– Spokój! – zgromił ich Wilk. – Szykuj następną porcję. Trzech pierwszych wylosujemy, reszta dostanie za godzinę.

– Trzech? – warknął kulawy. – A czwarta, oczywiście, dla ciebie?

– Trzech. A czwartą wypróbujemy, trzeba zobaczyć, jak czyste złoto wychodzi w procesie transmutacji.

Rzucili losy. Myśliwy i dwaj bracia łyknęli po łyżeczce pyłu i popili wodą.

– U, gorzkie paskudztwo – splunął jeden z wybrańców. – Ale dla wieczności warto…

Technik stopił ołów w tygielku. Dosypał czwartą porcję proszku i zamieszał.

– No i jak? – Wilk podszedł bliżej i zajrzał mu przez ramię. – Działa czy nie?

– Coś jest nie tak. – Laborant patrzył w srebrzystą powierzchnię cieczy. – Chyba jeszcze poczekać trzeba… Czy pomieszać lepiej, żeby mogła zajść reakcja?

– Może dawka była za mała?

Z tyłu dobiegł dziwny charkot. Odwrócili się jak na komendę. Trzej kandydaci do wiecznego życia wyglądali cokolwiek nienajlepiej. Jeden rzęził, opuchnięty język nie mieścił mu się w ustach. Drugi, leżąc na podłodze, bił powietrze nogami. Telepata, przewieszony przez krzesło, toczył z ust krwawą pianę. Oczy poszły mu w słup. Nie minęły trzy minuty i wszyscy skonali.

– O, kurde – wyszeptał kulawy. – Co to było?

Rozdział 7

Katarzyna zaparkowała przy osiedlowej uliczce. Wysiadła z samochodu i zatrzasnęła drzwiczki. Torba z bronią przyjemnie zaciążyła jej na ramieniu. Przeszła przez boisko i łąkę. Minęła wąski pas zagajnika, przedarła się przez resztki po nieużywanej bocznicy kolejowej. Tu, koło płotu opuszczonej fabryki, rozciągały się kilkuhektarowe nieużytki. Wybrała spory pagórek gruzu, będzie służył jako kulochwyt. Rozstawiła sobie tarcze. Najpierw wywaliła dwa magazynki z beretty. Dobry dzień. No, teraz pora na grubszy kaliber.

Nabiła krócicę Alchemika, przybitka, kula, przybitka, dobiła stemplem. Sprawdziła, czy krzemienna skałka tkwi dobrze na miejscu. Złapała broń tak, jak pokazała jej Monika, i pociągnęła za spust. Huknęło zdrowo. No to trzeba zobaczyć, jakie są prawdziwe możliwości tej pukawki. Na kilku cegłach postawiła kupiony od rzeźnika świński łeb. Przyłożyła się i rąbnęła.

Broń mistrza była niezwykle celna. Trafiła precyzyjnie między oczy. Głowa wieprza, koziołkując, poleciała w tył. Katarzyna podeszła i zimno, spokojnie obejrzała skutki trafienia. Z przodu świńska czaszka jest mniej więcej trzykrotnie grubsza niż ludzka. Kula przeszła przez kość jak przez masło, grzybkowała w mózgu i wyrwała z tyłu praktycznie całą potylicę.

Skorzystała, że przyjaciółki nie usłyszą jej wypowiedzi:

– Urwie jaja przy samej szyi – mruknęła radośnie.

Wskoczyła do samochodu i wróciła na kwaterę. Zanim postrzela do członków Bractwa, musi ich odnaleźć. Bez reszty zagrzebała się w sieci. Internet to miliony danych. Jeśli się wie, jak je odnaleźć, można zdobyć naprawdę dużo informacji. Problem w tym, że na razie to, co zdobyła, to sieczka, która nie układa się w żadną sensowną całość. Alchemika porwano skradzionym samochodem. Pojazd odpowiadający z grubsza tym parametrom wychwyciły dwie kamery monitorujące ruch uliczny. Jechał wzdłuż Plant, minął zjazd w ulicę Lubicz i tu trop się urywa. O ile, oczywiście, to ten.

Bractwo pozbyło się swojej siedziby. Tylko czy aby na pewno się pozbyło? Parcelę sprzedała Agencja Mienia Wojskowego. Może po prostu, grzebiąc w ewidencji, trafili na dane o atrakcyjnej działce w centrum miasta i postanowili natychmiast ją spieniężyć? Próbowała ustalić, kto podjął decyzję, ale zabrakło potrzebnych informacji. Ziemię i budynek nabyła hurtownia owoców cytrusowych stanowiąca część dużej, zagranicznej grupy kapitałowej.

Tożsamości członków Bractwa, którzy zginęli wtedy w podwórzu, nie zdołała ustalić. Może udałoby się czegoś dowiedzieć, sprawdzając numery rejestracyjne samochodów, którymi przyjechali na „akcję"? Tylko skąd je wytrzasnąć? Policja zapewne je zabezpieczyła, sprzątając tę jatkę. Nie! Stały zaparkowane przy ulicy, więc trudno było odróżnić je od innych. Ci, którzy przeżyli, zabrali je zapewne potem. Czy mieli kluczyki? Niekoniecznie. Pogotowie zamkowe? A może…? Co się dzieje, jeśli samochód długo stoi w jednym miejscu?

Wywołała plan stref płatnego parkowania. Bingo! Parę samochodów, nawet jeśli „bracia" wykupili bilety, to po godzinie lub kilku ich ważność się skończyła. Przyjechała straż miejska, założyła blokady, a skoro to nie pomogło, zwiozła je na parking.