– Chodźmy stąd – powiedział. – Dzień jest zbyt piękny, by spędzać go w tej trupiarni.
Wyszli na Planty.
– Pójdziemy do ciebie? – zapytała. – Powinnam dokończyć pozować…
– Nie dzisiaj. – Uśmiechnął się lekko. – Zresztą ten akt prawie już skończyłem.
– Beze mnie? – zdziwiła się.
– Potrafię, jeśli trzeba, malować z pamięci. Zwłaszcza że pewnych rzeczy nie zapomina się tak łatwo. – Jego spojrzenie jakby od niechcenia prześlizgnęło się po zgrabnej łydce księżniczki.
Usiedli na ławce. Otworzył blok i zabrał się za szkicowanie. Ponura komora grobowa, zarzucona sprzętami zniszczonymi przez rabusiów. Pośrodku otwarty antropoidalny sarkofag. W nim – leżąca, naga dziewczyna. Twarz zaznaczył kilkoma zaledwie kreskami, ale Monika bez trudu rozpoznała siebie.
– Egipcjanie byli dziwnym narodem – powiedział, patrząc gdzieś w przestrzeń. – Chyba nigdzie indziej, w żadnej cywilizacji, nie splatało się tak ściśle to, co żywe, i to, co martwe… Uaaa… nie mogę myśleć w tym upale. Wpadniesz po południu?
– Jasne! – zgodziła się natychmiast. – O której mam być?
– Może o piętnastej?
Powlokła się do domu. Student ma rację, jest taki skwar, że trudno oddychać. Katarzyna siedziała przy stole i czyściła rozłożony pistolet. Części poukładała na gazecie, przecierała bawełnianą szmatką jakiś detal.
– Coś się szykuje? – zaciekawiła się księżniczka.
– Nie, ale czasem przeczyścić trzeba – mruknęła agentka. – Zrobisz obiad?
Omal się nie spóźniła. Dostała zadyszki, gnając przez miasto, ale wpadła do pracowni Pawła za minutę trzecia. Okno było otwarte na oścież, w powietrzu unosił się jeszcze ślad jakiejś paskudnej woni. Chłopak na powitanie musnął delikatnie wargami jej policzek.
– Wybacz – powiedział. – Już wietrzę.
– Coś się…? – Pociągnęła nosem.
– Słonina mi się zaśmiardła w kuchni – wyjaśnił. – Zostawiłem rano na stole, a na tym poddaszu robi się gorąco jak w piekarniku. Wystarczy kilka godzin i katastrofa gotowa.
– Wszystko się psuje w taki upał. – Kiwnęła głową. Przysunęła sobie krzesło i zaczęła się rozbierać. Popatrzył na nią zdezorientowany.
– Co robisz? – zdziwił się.
– Muszę dokończyć pozowanie…
– Mówiłem ci już, że nie trzeba.
– Ale ja…
Wziął z patery owoc i podrzucił go na dłoni.
– Są ludzie, którym wystarczają mandarynki. Ja wolę pomarańcze – powiedział z kpiącym uśmiechem.
Po raz drugi wybiegła od niego, trzaskając drzwiami. Wróciła do domu.
Po drodze nieco ochłonęła. Nie chce – to nie! Katarzyna siedziała przy komputerze.
– Masz coś nowego? – zaciekawiła się Monika.
– Ustaliłam, że Świntex i Herberto mają tego samego właściciela, małą firmę z Luksemburga. Ale niewiele z tego wynika. Wszystkie adresy zastrzeżone. Jeszcze poszukam…
– Chcę wracać do Kruszewic. O ile nie jestem ci potrzebna?
– Chyba nie. Tam w każdym razie przydasz się bardziej. Zaraz sprawdzę ci autobusy. – Otworzyła na ekranie nowe okno. – Hm, za czterdzieści minut. I będziesz musiała dojść sześć kilometrów pieszo.
– Żaden problem. W takim razie lecę. – Pożegnała się i pobiegła.
Trzy godziny później, stojąc na przełęczy, patrzyła w dolinę. Dwór był już ukończony. Obok na dawnych fundamentach wyrosły nowe budynki gospodarcze. Zabudowania PGR-u na ich tle wyglądały jeszcze fatalniej. Stanisława zagoniła jednak tubylców do roboty. Barak mieszczący kiedyś chlewnię został częściowo rozebrany, gruzem wypełniono największe dziury w szosie. Dziedziczka wyszła na ganek i widząc Monikę, pomachała dłonią.
Księżniczka wymknęła się z dworu o świcie. Po całonocnej ulewie grzybów powinno być w bród… Zastanawiała się, czy osiodłać sobie konia, ale doszła do wniosku, że nie ma sensu. Ruszyła pieszo. Pierwsze, drobne,
żółte kurki ukryte w mchu znalazła już na skraju lasu pomiędzy drzewami. Nieco dalej, ale jeszcze przy ścieżce, rosło kilka maślaków. Zagłębiła się w chaszcze. Koszyk szybko napełnił się grzybami do połowy. Gdzieś tu powinna być polana… Wyszła na otwartą przestrzeń. Dopiero po chwili spostrzegła namiot. Stał pod rozłożystym świerkiem, oliwkowozielony tropik zlewał się z otoczeniem.
Już wiedziała. Paweł siedział na składanym krzesełku koło wejścia. Uśmiechnął się, jakby nie było wczorajszej kłótni.
– Witaj – szepnął, wstając. – Przyjechałem…
– Ja… – wykrztusiła.
– Pomyślałem, że może jednak warto od czasu do czasu skosztować i jagnięcego mięska…
Bez słowa padła mu w ramiona. Ich usta odnalazły się, wsunął dłonie pod jej bluzkę. Zadrżała, ale przywarła mocniej.
– Czekałem tu na ciebie – wymruczał, całując ją w szyję.
Poczuła ogień w żyłach, w jej ciele przebudziły się dawne pragnienia. Nawet nie wiedziała, jak znalazła się wewnątrz, pod płóciennym dachem, na szerokim, dmuchanym materacu. Leżeli obok siebie przytuleni, spleceni tak mocno, jak na to pozwalały ubrania. Wsunął udo między jej kolana, zacisnęła je, ale uścisk zaraz osłabł. Znowu ją całował.
Na co czeka? – przemknęło jej przez głowę.
Była gotowa natychmiast mu się oddać, ale on nawet o tym nie myślał. Nadal gładził ją zmysłowo, jakby badał ciało. Nie mogła już wytrzymać, zdarła bluzkę przez głowę. Sięgnęła na plecy, odnalazła zapięcie stanika. Złapał jej dłoń.
– Za wcześnie – szepnął. – Poczekajmy z tym jeszcze kilka dni.
Szarpnęła się w uścisku. Paweł był nadspodziewanie silny, bez wysiłku oderwał jej dłoń od haftki. Przez chwilę całował jej piersi, dochodząc do linii koronek, po czym z uśmiechem puścił.
– Nie róbmy nic pochopnie. Zobaczymy się jutro – powiedział. – Jeśli nadal będziesz chciała, pozbawię cię cnoty…
– Nie jestem dziewicą.
– Cielaczku, co innego zabawy z niedojrzałymi jak ty rówieśnikami, a co innego zaloty dojrzałego i doświadczonego w sztuce miłosnej mężczyzny.
– Chcę teraz.
– Pal diabli, wpadnę po ciebie dziś wieczorem – syknął. – Idź już, muszę popracować.
Prychnęła jak kotka i wyczołgała się z namiotu. Świeże powietrze oszołomiło ją na moment. Naciągnęła bluzkę i podniosła koszyk z miejsca, gdzie upadł. Ruszyła szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Co sobie myśli gnojek, że będzie go prosić? Niedoczekanie. Wzgardził darem jej ciała. Eunuch i palant na dodatek… Znowu poczuła się obrażona, zraniona, odrzucona. Na szczycie wzgórza trochę ochłonęła. Usiadła na kamieniu. Nadal czuła dotyk jego rąk błądzących po plecach. Lekko podrażnione pocałunkami wargi drżały. Przesunęła dłońmi po piersiach. Nie spodobały mu się? Może to przez ten cholerny tatuaż? Wreszcie wstała i powlokła się do dworu.
Ihor stał w lekkim rozkroku i z niezwykłą wprawą pracując ciosłem, wycinał z grubej kłody koryto do karmienia gęsi.
– Coś ty taka przygaszona? – Spojrzał na nią z niepokojem.
– Pilnuj swojego nosa – burknęła. Odprowadził ją wzrokiem i zamyślił się tak, że omal nie trafił siekierką we własną nogę.
Powrót do przytomności był tym razem szczególnie trudny. Mistrz Michał długo leżał, walcząc z zawrotami głowy. Fotel? Nie, wrzucili go z powrotem do celi. Uniósł z wysiłkiem ciężką, jakby obcą rękę i dotknął czoła. Uuu… Jak nic, czterdzieści stopni gorączki. W zranionej nodze prawie już nie miał czucia. Ból szarpał mięśniami na wysokości pachwiny. A zatem wywiązała się sepsa, ogólne zakażenie. Liznął w życiu nieco medycyny. Umie ocenić swój stan.