Jeszcze najwyżej minuta, dwie, i się wykrwawi, pomyślała Katarzyna.
Stwór spojrzał z stronę łóżka. Monika szarpnęła się potężnie w więzach.
– Durnie! – zawył.
Agentka poczuła, jak opuszczają ją siły. Lufa krócicy stała się nagle przerażająco ciężka. Zrozumiała, co się dzieje. Wysysa ich!
– Gówno! – wrzasnęła i pociągnęła za spust. Uderzenie kuli rzuciło żmija do tyłu. Tym razem trafiła go w biodro. Ale ciągle stał, opierając się na drugiej nodze.
– Nie tacy próbowali – wybełkotał, ale widać było, że długo już nie pociągnie. Góral podszedł kocim krokiem i wypalił wrogowi między oczy ze swojego samopału. Srebrną, poświęconą kulą… Strzępki mózgu, kawałki włosów i kości wraz z pociskiem uderzyły w szyby, wyrwały je i bryznęły w ciemność. Stasia podskoczyła i pchnęła żmija swoją batorówką. Ostrze weszło głęboko i przyszpiliło go na moment do ściany.
Ale to już nie było potrzebne. Stwór padł na kolana, a potem runął na twarz. Dziedziczka jednym uderzeniem szabli odrąbała mu głowę. Ihor pochylił się nad księżniczką i zerwał jej medalion z szyi. Położył na parapecie okna i z rozmachem uderzył kolbą swojej spluwy. Kamień rozprysnął się na drobne odłamki.
– Można ją już uwolnić? – zapytała agentka.
– Poczekajmy ze dwadzieścia minut – polecił. – Musi trochę ochłonąć…
Wreszcie dał znak. Katarzyna odwiązała przyjaciółkę. Księżniczka usiadła na łóżku, popatrzyła zdumiona na swój nader skąpy strój, a potem, czerwona jak jej stringi, chwyciła wiszący opodal szlafrok i otuliła się.
– Co ja…? – wykrztusiła. – On?
– Nie on, to – mruknął cieśla, odsłaniając jej widok.
Stworzenie leżało w kałuży krwi. W kącie spoczywała dziwna głowa, ni to gada, ni to płaza. Skórę tułowia pokrywały brodawki jak u ropuchy, miał błony pławne pomiędzy palcami nibydłoni. Szóstym zmysłem wyczuli, że ten stwór był stary, bardzo stary. Może chodził po ziemi, jeszcze zanim ze stepów nad Dniestrem wyruszyły pierwsze grupki słowiańskich wojowników?
– Co dalej? – zapytała Katarzyna. – Zachowujemy próbki do badań naukowych czy…?
– Spalić! – Jej kuzynka i góral byli jednomyślni.
Zawinęli ciało w kawał brezentu. Ihor zniósł makabryczny pakunek na dół. Szybko zbudowali stos. Pawło pozbierał w miarę dokładnie resztki szyby. Wreszcie można było podłożyć ogień. Zewłok palił się z trudem. Stali i patrzyli milcząco w płomienie. Nieludzkie zmęczenie powoli ich opuszczało.
– Co wiecie o tych istotach? – zapytała agentka.
– Chyba nigdy nie było ich wiele – powiedział Ihor. – Może ten był ostatni? Miejmy nadzieję. Nigdy nie spotkałem żadnego, dlatego tak późno się zorientowałem. Co innego wiedzieć o czymś, a co innego zobaczyć to na własne oczy. Można powiedzieć, ocknąłem się w ostatniej chwili…
– Ale jak sądzicie, co to było? – odezwała się Katarzyna. – Jakiego rodzaju stwór?
– Diabelski pomiot. – Kuzynka zaskoczona przechyliła głowę.
– A może jakiś kosmita? Wyglądał cholernie dziwnie, jak twór innej ewolucji, człekokształtny, ale na bazie gada albo płaza… Dinozauroid, można powiedzieć. Szkoda, że Alchemik nie żyje, miał doktorat z biologii -westchnęła. – On z samego wyglądu zewnętrznego sporo by wydedukował… Kurczę, może trzeba było jednak poświęcić z godzinkę i zrobić sekcję tego czegoś?
– Nie masz innych zmartwień? – prychnęła Stanisława. – Co za różnica? Poszedł do piachu i po kłopocie. Deski z podłogi, te zakrwawione, wyłamie się i też spali. I można spać spokojnie.
– Możemy założyć dwie ewentualności – powiedziała Katarzyna. – Pierwsza, która wydaje wam się zupełnie oczywista. Demon, pomiot diabła, byt, że się tak wyrażę, magiczny. Ubiliśmy czorta, chrześcijaństwo zwyciężyło nad sługą ciemności i tak dalej.
– A druga ewentualność? – Góral popatrzył na nią bardzo uważnie.
– Jest gorsza. Naukowa. To, co zgładziliśmy, istniało w sposób realny. Inna biologia. Spadło z kosmosu albo wyewoluowało na Ziemi. Może wlazło tu z wymiaru, w którym meteoryt nie uderzył i dinozaury miały swoją szansę, a może po prostu zmutowało się?
– Istniały wcześniej niż awaria w Czarnobylu… – Alchemiczka zdobyła się na uśmiech.
– A po co Czarnobyl? Na Ukrainie są złoża uranu.
– Ona ma rację – potwierdził Ihor.
– Pal diabli, skąd się wzięło. Niechby i wypełzło z laboratoriów KGB. Talizman zadziałał, zatem miał pewien potencjał magiczny, prawda? – Alchemiczka straciła część pewności siebie.
– Owszem – potwierdził cieśla.
– Ale, jak Monika, podlegał częściowo prawom przyrody. Był materialny. Krwawił. Zdołaliśmy go zabić bronią niemagiczną. Ogień trawi jego tkanki. Odżywiał się, choć w bardzo wyrafinowany sposób… I w związku z tym gryzie mnie pytanie. Jak takie bydlę się rozmnaża? – Katarzyna wpatrzyła się w płomienie.
Popatrzyli po sobie.
– Nasze legendy nic o tym nie mówią – bąknął Ukrainiec. – Takie stwory istnieją i tyle.
– To, co widzieliśmy, było złudzeniem. Bardzo dokładnym złudzeniem. Imitował nie tylko wygląd i zapach człowieka, ale pewnie także wrażenia dotykowe. Gdy umarł, zobaczyliśmy jego prawdziwą postać. Wspominałeś, że czasem zabija kogoś, kogo dziewczyna zna, i zajmuje jego miejsce…
– Co sugerujesz? – zapytała Monika. – Nie znałam go wcześniej. A już po pierwszym kontakcie czułam zmęczenie. Od początku kradł mi energię, więc przez cały czas to była ta istota.
Nawet nie zauważyli, kiedy nadeszła. Była już ubrana i chyba trochę doszła do siebie.
– Kim on był? Jak go poznałaś?
Opowiedziała o wizytach w sąsiedniej dolinie, a potem w Krakowie. Słuchali uważnie.
– Tych obrazów było dużo? – zapytała agentka.
– Kilkadziesiąt.
– Nie zdążył ich namalować sam – mruknęła. – Znalazł jakiegoś malarza, zabił go i skopiował wygląd. Zajął jego miejsce i przejął dzieła. A może i talent?
– Pokazywał mi, jak się maluje – potwierdziła księżniczka. – A sama widziałam, z jaką wprawą szkicuje. Znałam w życiu kilku artystów. Miał talent. Nieprawdopodobny.
– O ile nie okaże się, że to tylko kupa zagruntowanych blejtramów, a wszystkie dzieła były wytworem twojego oszołomionego umysłu – zasugerował Ihor.
– Musimy pojechać do Krakowa – zadecydowała agentka. – I to teraz, zaraz.
– Po co? – zapytała Stanisława.
– Chcę zobaczyć jego pracownię.
– Masz głowę na karku – pochwalił cieśla.
– Ale po co? – powtórzyła alchemiczka.
– Tak sobie pomyślałam. Może za dużo filmów się naoglądałam, ale jeśli w zwłokach malarza złożył na przykład jajka, trzeba się tym zająć.
Stanisława zrobiła minę, jakby zaraz miała zwymiotować, ale kiwnęła głową. Pawło został pilnować ognia i domu, a oni zapakowali się we czwórkę do samochodu i pomknęli szosą na Kraków.
Odnalezienie właściwej bramy nie zajęło księżniczce dużo czasu. Wdrapali się na poddasze. Drzwi zamknięte były na klucz, ale agentka bez trudu sforsowała niezbyt wymyślny zamek. Stanisława wyjęła rewolwer i jednym kopnięciem otworzyła drzwi. Pusto, cicho, martwo. Monika zapaliła światło.