Wspięłam się po krętych schodach, minęłam dwoje drewnianych drzwi na drugim piętrze: jedne prowadzące do kaplicy, drugie do biblioteki i weszłam przez trzecie. Tutaj elegancję holu zastąpiły wyraźne znaki zaniedbania. Farba płatami schodziła ze ścian i z sufitu, gdzieniegdzie brakowało płytek.
Na szczycie schodów przystanęłam, by się zorientować, gdzie mam iść. Było dziwnie cicho i ponuro. Po lewej stronie miałam wnękę z dwojgiem drzwi wychodzących na balkon w kaplicy. Po obu stronach wnęki zaczynały się korytarze z drewnianymi drzwiami po każdej stronie. Skręciłam w ten za wnęką.
Ostatnie biuro po lewej stronie było otwarte, ale nikogo tam nie zauważyłam. Na tabliczce na drzwiach delikatnymi literami napisane było “Jeannotte”. W porównaniu z moim biurem, ten pokój wyglądał jak Kaplica Świętego Józefa. Był długi i wąski, z oknem w kształcie dzwonu na końcu. Przez witrażowe okno widziałam budynek administracji i podjazd prowadzący do Strathcona Medical-Dental Complex. Deptana niezliczoną ilością studenckich stóp podłoga przybrała kolor żółtawy.
Na każdej ścianie znajdowały się półki pełne książek, czasopism, zeszytów, kaset video, pojemników na slajdy i stosów papierów i przedruków. Przy oknie stało drewniane biurko, po jego prawej stronie znajdowało się stanowisko do pracy na komputerze.
Spojrzałam na zegarek. Za kwadrans pierwsza. Przyszłam za wcześnie. Wróciłam do korytarza i zaczęłam oglądać zdjęcia na jego ścianach. Szkoła Teologii, klasa absolwentów w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym, trzydziestym ósmym i trzydziestym dziewiątym. Sztywne sylwetki. Ponure twarze.
Doszłam do czterdziestego drugiego, kiedy pojawiła się młoda kobieta. Miała na sobie dżinsy, golf i wełnianą koszulę w kratę, która sięgała jej do kolan. Blond włosy sięgały linii szczęki, a gęsta grzywka zakrywała brwi. Na twarzy ani śladu makijażu.
– W czym mogę pomóc? – zapytała. Przechyliła głowę i grzywka się zakołysała.
– Szukam doktor Jeannotte.
– Pani doktor jeszcze nie przyszła, ale zaraz powinna być. Czy ja mogę w czymś pomóc? Jestem jej asystentką. – Szybkim gestem założyła włosy za prawe ucho.
– Dziękuję. Chciałabym zadać doktor Jeannotte kilka pytań. Poczekam, jeżeli można.
– No cóż, dobrze. Chyba nic się nie stanie… Ale, hm, pani doktor nie pozwala nikomu wchodzić do swojego gabinetu. – Spojrzała na mnie, przez otwarte drzwi i znowu na mnie. – Byłam na ksero.
– W porządku. Poczekam na korytarzu.
– Nie, to może trochę potrwać. Ona się często spóźnia. Ja… – Obróciła się i sprawdziła korytarz. – Może pani zostać w gabinecie. – Znowu gest za ucho. – Ale nie jestem pewna, czy jej się to spodoba.
Nie potrafiła podjąć decyzji.
– Tutaj jest w porządku. Naprawdę.
Znowu spojrzała gdzieś za mną, a potem z powrotem na mnie. Zagryzła wargę i znowu założyła włosy. Ona była za młoda na studentkę kolegium. Wyglądała, jakby miała dwanaście lat.
– Jak pani się nazywa?
– Doktor Brennan. Tempe Brennan.
– Czy pani wykłada?
– Tak, ale nie tutaj. Pracuję w Laboratorium Medycyny Sądowej.
– To znaczy na policji? – Między oczami pojawiła się zmarszczka.
– Nie. Zajmujemy się badaniami medycznymi.
– Och. – Pociągnęła językiem po wargach i spojrzała na zegarek. To była jej jedyna biżuteria.
– Cóż, proszę wejść i usiąść. Ja tutaj jestem, więc chyba nic się nie stanie. Byłam tylko na ksero.
– Nie chciałabym sprawiać…
– Nie ma żadnego problemu. – Skinięciem głowy zaprosiła mnie do środka i sama weszła. – Proszę wejść.
Usiadłam na małej kanapie, którą mi wskazała. Minęła mnie, poszła na drugi koniec pokoju i zajęła się czasopismami na półkach.
Słyszałam szum elektrycznego silnika, ale nigdzie nie widziałam żadnego urządzenia. Rozejrzałam się. Nigdy nie widziałam, aby książki zajmowały aż tak wiele miejsca w pomieszczeniu. Przejrzałam tytuły na półce naprzeciwko.
Elementy tradycji celtyckiej. Manuskrypty z Morza Martwego i Nowy Testament. Tajemnice masonerii. Szamanizm: archaiczne techniki ekstazy. Królewskie rytuały Egiptu. Komentarze Peake'a na temat Biblii. Nadużycia niektórych kościołów. Reforma myśli i psychologia fatalizmu. Armageddon w Waco. Gdy czas się dopełni: Przepowiednie w nowoczesnej Ameryce. Eklektyczna kolekcja.
Minuty się wlokły.
W gabinecie było zbyt ciepło i czułam, że przy podstawie czaszki zaczyna się ból głowy. Zdjęłam kurtkę.
Przyjrzałam się sztychowi, który wisiał na prawo. Nagie dzieci ogrzewały się przy palenisku, ich skóra błyszczała od ognia. Napis poniżej głosił Po kąpieli, Robert Peel, 1892. Ten obrazek przypomniał mi podobny z muzycznego pokoju mojej babki.
Sprawdziłam czas. Dziesięć po pierwszej.
– Jak długo pracuje pani dla doktor Jeannotte?
Pochylała się nad biurkiem, ale na dźwięk mojego głosy natychmiast się wyprostowała.
– Jak długo? – Skonsternowana.
– Jest pani jedną z jej byłych studentek?
– Nie, ja jeszcze studiuję.
Jej sylwetkę oświetlało światło z okna. Nie widziałam rysów twarzy, ale wydawała się spięta.
– Słyszałam, że ma świetne kontakty ze studentami.
– Dlaczego pani mnie o to pyta?
Dziwna odpowiedź.
– Byłam po prostu ciekawa. Ja rzadko kiedy mam czas dla moich studentów poza wykładami. Podziwiam ją.
Chyba ją przekonałam.
– Doktor Jeannotte dla wielu z nas jest czymś więcej niż tylko nauczycielem.
– Co skłoniło panią do wyboru nauk religijnych jako specjalizacji?
Przez chwilę nie odpowiedziała. Kiedy pomyślałam, że nie usłyszę odpowiedzi, powiedziała wolno:
– Spotkałam doktor Jeannotte, kiedy zapisałam się na seminarium. Ona… – Znowu długa przerwa. Światło padające z okna sprawiało, ze nie mogłam widzieć wyrazu jej twarzy. -…zainspirowała mnie.
– W jaki sposób?
Kolejna przerwa.
– Sprawiła, że chciałam robić wszystko dobrze. Nauczyć się, jak robić wszystko dobrze.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale tym razem nie musiałam jej zachęcać, by mówiła.
– Zdałam sobie sprawę, że napisano już wiele odpowiedzi. Musimy się tylko nauczyć je znajdować. – Wzięła głęboki oddech, wypuściła powietrze.
– To jest naprawdę trudne, ale zrozumiałam, jaki bałagan robią ludzie na świecie i że tylko kilku oświeconych…
Lekko się obróciła i znowu widziałam jej twarz. Oczy otworzyła szeroko, a usta zacisnęła.
– Doktor Jeannotte. My tylko rozmawiałyśmy.
W drzwiach stała kobieta. Nie miała więcej jak metr pięćdziesiąt wzrostu. Ciemne włosy ściągnięte do tyłu i związane. Jej cera przybrała kolor skorupki jajka, dokładnie takiego, jak kolor ściany z tyłu.
– Wcześniej byłam na ksero. Nie było mnie tylko kilka sekund.
Kobieta się nawet nie poruszyła.
– Nie zostawiłam tej pani tu samej. Nie zrobiłabym tego. – Studentka zgryzła wargę i spuściła wzrok.
Daisy Jeannotte nie drgnęła.
– Pani doktor, ta pani chce zadać kilka pytań, więc wydawało mi się, że nic się nie stanie, jeżeli zaczeka. Zajmuje się badaniami medycznymi. – Głos jej prawie drżał.
Jeannotte nie spojrzała w moim kierunku. Nie miałam pojęcia, co się dzieje.
– Ja… ja układam czasopisma. My tylko rozmawiałyśmy. – Nad jej górną wargą pojawiły się kropelki potu.
Po dłuższej chwili Jeannotte przeniosła na mnie swój wzrok.
– Wybrała pani niezbyt stosowną chwilę, panno…? – Miękko. Tennessee, może Georgia.
– Doktor Brennan. – Wstałam.