Выбрать главу

– …doktor Brennan.

– Przepraszam, że przyszłam tak nieoczekiwanie. Pani sekretarka powiedziała mi, że o tej godzinie ma pani dyżur.

Przez chwilę bacznie mi się przyglądała. Miała głęboko osadzone oczy, a tęczówki tak jasne, że prawie bezbarwne. Podkreślała to przyciemniając brwi i rzęsy. Jej włosy były też nienaturalnie ciemne.

– Cóż – odezwała się w końcu – skoro pani już tu jest. Co chciałaby pani wiedzieć? – Stała nieruchomo przy drzwiach. Należała do ludzi, którzy nigdy nie tracą spokoju.

Opowiedziałam jej o siostrze Julienne i o sprawie z Elisabeth Nicolet, nie podając przyczyny mojego zainteresowania.

Myślała przez chwilę, a potem przeniosła wzrok na swoją asystentkę. Młoda kobieta bez słowa odłożyła czasopisma i pośpiesznie opuściła biuro.

– Proszę wybaczyć mojej asystentce. Jest bardzo nerwowa. – Roześmiała się cicho i potrząsnęła głową. – Ale świetna jako studentka.

Podeszła do krzesła naprzeciwko mnie i obie usiadłyśmy.

– Tę część popołudnia zazwyczaj rezerwuję dla studentów, ale zdaje się, że dziś nikt nie przyjdzie. Może herbaty? -W jej głosie zabrzmiała słodycz typowa dla pań z koła gospodyń.

– Nie, dziękuję. Właśnie jadłam lunch.

– A więc zajmuje się pani badaniami medycznymi?

– W pewnym sensie. Jestem antropologiem sądowym, na wydziale Uniwersytetu Północnej Karoliny w Charlotte. Tutaj prowadzę konsultacje dla koronera.

– Charlotte to cudowne miasto. Często tam bywam.

– Dziękuję. Nasz campus bardzo się różni od McGill, jest architektonicznie nowoczesny. Zazdroszczę pani tego wspaniałego gabinetu.

– Tak, jest zachwycający. Birks powstał w tysiąc dziewięćset trzydziestym pierwszym i na początku nazwano go Katedrą Teologii. Budynek należał do Zespołu Kolegiów Teologicznych, zanim McGill nie nabył go w czterdziestym ósmym. Czy wie pani, że Szkoła Teologii to jeden z najstarszych wydziałów McGill?

– Nie miałam pojęcia.

– Oczywiście teraz nazywamy się Wydziałem Nauk Religijnych. A więc interesuje panią rodzina Nicolet. – Skrzyżowała nogi w kostkach i oparła się wygodnie. Niepokoiły mnie te bezbarwne oczy.

– Tak. A zwłaszcza miejsce narodzin Elisabeth i co robili w tym czasie jej rodzice. Siostra Julienne nie zdołała odnaleźć jej metryki urodzenia, ale jest pewna, że miało to miejsce w Montrealu. Uważała, że pani mogłaby mi i pomóc.

– Siostra Julienne. – Znowu się zaśmiała, zabrzmiało to jak woda spływająca po skałach. Po chwili spoważniała. – Istnieje sporo zapisków o nich i tych sporządzonych przez członków rodzin Nicolet i Belanger. W naszej bibliotece znajduje się bogate archiwum dokumentów historycznych. Na pewno znajdzie pani tam wiele informacji. Mogłaby pani także spróbować w Archiwum Prowincji Quebek, w Kanadyjskim Stowarzyszeniu Historycznym i Publicznym Archiwum Kanady. – Miękkie, południowe tony zabrzmiały niemal mechanicznie. Czułam się jak studentka drugiego roku pracująca nad referatem.

– Warto by przejrzeć czasopisma, na przykład Raport Kanadyjskiego Stowarzyszenia Historycznego, Doroczny Przegląd Kanadyjski, Raport Archiwów Kanadyjskich, Kanadyjski Przegląd Historyczny, Transakcje Literackiego i Historycznego Stowarzyszenia Quebecu, Raport Archiwów Prowincji Quebec, albo Transakcje Królewskiego Stowarzyszenia Kanady. – Zabrzmiała jak z taśmy. – I oczywiście istnieją setki książek. Ja sama wiem niewiele o tym okresie historycznym.

Wyraz mojej twarzy musiał odzwierciedlać moje myśli.

– Proszę się nie zniechęcać. Trzeba tylko znaleźć trochę czasu.

Nigdy nie znalazłabym tyle czasu, by przebrnąć przez taki materiał. Spróbowałam z innej strony.

– Czy wie pani coś o okolicznościach towarzyszących narodzinom Elisabeth?

– Niewiele. Jak już mówiłam, nie zajmowałam się tymi czasami. Wiem kim ona jest, oczywiście, i wiem o jej pracy w czasie epidemii ospy w tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym. – Przerwała na moment, by jeszcze staranniej dobrać słowa. – Ja zajmowałam się ruchami mesjanistycznymi i nowymi systemami wierzeń, a nie tradycyjnymi religiami eklezjastycznymi.

– W Quebecu?

– Nie tylko. – Wróciła do rodziny Nicolet. – Rodzina w swoich czasach była dobrze znana, więc może zainteresowałaby się pani historiami ze starych gazet. Wychodziły wtedy cztery anglojęzyczne dzienniki: Gazette, Star, Herold i Witness.

– Znajdę je w bibliotece?

– Tak. I, oczywiście, była prasa francuska, La Minerye, Le Monde, La Patrie, L'Etendard i La Presse. Gazety francuskie były nieco mniej popularne i jakby cieńsze niż angielskie, ale na pewno we wszystkich zamieszczano obwieszczenia o narodzinach.

Nie pomyślałam wcześniej o zapiskach prasowych. To wydawało się łatwiejsze.

Wyjaśniła mi, gdzie znajdę mikrofilmy z gazetami, i obiecała sporządzić dla mnie listę źródeł. Przez chwilę rozmawiałyśmy o innych sprawach. Zaspokoiłam jej ciekawość co do mojej pracy. Porównałyśmy doświadczenia, dwie profesorki w zdominowanym przez mężczyzn uniwersyteckim świecie. W końcu pojawiła się studentka. Jeannotte popukała w zegarek i pokazała jej pięć palców, młoda kobieta zniknęła.

Wstałyśmy równocześnie. Podziękowałam jej, założyłam kurtkę i szalik. Byłam już w drzwiach, kiedy zatrzymała mnie pytaniem.

– Czy należy pani do jakiegoś kościoła, doktor Brennan?

– W dzieciństwie należałam do kościoła rzymskokatolickiego, ale obecnie nie należę do żadnego.

Niesamowite oczy spojrzały w moje.

– Czy wierzy pani w Boga?

– Doktor Jeannotte, są dni, kiedy nie wierzę, że nadejdzie jutro.

***

Kiedy rozstałam się z doktor Jeannotte, spędziłam godzinę w bibliotece, przeglądając historyczne książki, w indeksach szukając nazwisk Nicolet albo Belanger. Znalazłam je w kilku z nich i sprawdziłam, wykorzystując przywileje wykładowcy.

Kiedy wyszłam, już się ściemniało. Padał śnieg, zmuszając przechodniów do chodzenia po ulicy albo ostrożnego stąpania po wąskich wydeptanych szlakach na chodniku, w obawie przed głębokim śniegiem. Ruszyłam za parą, dziewczyna szła na przedzie, chłopak za nią, jego ręce spoczywały na jej ramionach. Paski przy ich chlebakach kołysały się w przód i w tył wraz z balansem bioder, kiedy starali się nie wyjść poza wąski przesmyk chodnika wolny od śniegu. Czasami dziewczyna zatrzymywała się, by językiem schwytać płatek śniegu.

Po zmroku spadla temperatura i kiedy doszłam do samochodu, przednią szybę pokrywał lód. Znalazłam skrobaczkę i walcząc z lodową powłoką przeklinałam mój instynkt wędrowca. Gdybym miała choć odrobinę zdrowego rozsądku, byłabym teraz na plaży.

Jadąc do domu przywołałam scenę z gabinetu Jeannotte, starając się odgadnąć powód dziwnego zachowania asystentki. Dlaczego była taka nerwowa? Wydawało się, że czuje respekt przed Jeannotte, znacznie przekraczający szacunek okazywany przez studentów. O swoim pobycie na ksero wspomniała trzy razy, ale kiedy ją spotkałam na korytarzu, nie miała nic w ręku. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie wiem nawet, jak miała na imię.

Myślałam też o Jeannotte. Była taka wytworna, tak całkowicie opanowana, jakby przyzwyczajona do tego, że to ona panuje nad innymi, ktokolwiek by to nie był. Przywołałam penetrujące oczy, tak kontrastujące z drobnym ciałem i miękkim sposobem mówienia z charakterystycznym przeciąganiem samogłosek. Sprawiła, że czułam się jak studentka. Dlaczego? No tak. Podczas rozmowy nie spuściła ze mnie wzroku. Ani razu nie przerwała kontaktu wzrokowego. W połączeniu z niesamowitymi tęczówkami dawało to niepokojącą kombinację.

W domu czekały na mnie dwie wiadomości. Pierwsza nieco mnie zaniepokoiła. Harry zapisała się na swój kurs i właśnie stawała się guru nowoczesnego zdrowia psychicznego.

Druga wiadomość przejęła mnie zimnym dreszczem. Słuchałam, obserwując śnieg zbierający się pod płotem mojego ogrodu. Nowe białe płatki spadały na te już leżące, szare, jak nowo narodzona niewinność na zeszłoroczne grzechy.