Выбрать главу

Pokręciła jeszcze mocniej, ale ja nie miałam ochoty na negocjacje.

Otwórz te cholerne drzwi!

Stała nieruchomo, tylko ręka powędrowała do ucha. Zrobiła krok do tyłu i pomyślałam, że odejdzie od drzwi. Ale usłyszałam przekręcanie klucza i drzwi się nieco uchyliły.

Nie czekałam. Pchnęłam je mocno i byliśmy z Ryanem w środku, zanim zdążyła zaprotestować.

Anna odsunęła się i stała ze skrzyżowanymi rękami. Na małym, drewnianym stoliku paliła się lampa naftowa, rzucając drżące cienie na ściany wąskiego holu.

– Dlaczego mnie pani po prostu nie zostawi w spokoju? – W tym świetle jej oczy wydawały się ogromne.

– Potrzebuję twojej pomocy, Anno.

– Ja w niczym nie mogę pani pomóc.

– Ależ możesz.

– Jej powiedziałam to samo. Nie mogę tego zrobić. Oni mnie znajdą.

Głos jej drżał i widziałam na jej twarzy prawdziwy strach. Ten widok coś mi przypomniał. Widziałam to już kiedyś. Przyjaciółka, zastraszona przez faceta, która za nią chodził i cały czas obserwował. Przekonałam ją, że on jej nic nie zrobi, i ona przeze mnie zginęła.

– Komu powiedziałaś? – Zastanawiałam się, gdzie może być jej matka.

– Doktor Jeannotte.

– Była tutaj?

Przytaknęła.

– Kiedy?

– Kilka godzin temu. Obudziła mnie.

– Czego chciała?

Spojrzała na Ryana, potem wbiła wzrok w podłogę.

– Zadawała dziwne pytania. Czy widziałam kogoś z grupy Amalie. Chyba jechała na wieś, tam, gdzie były warsztaty. Ja… ona mnie uderzyła. Nigdy nikt mnie tak nie uderzył. Jakby oszalała. Nigdy jej takiej nie widziałam.

W jej głosie słyszałam cierpienie i wstyd, jakby ten atak był z jej winy. Wyglądała na taką małą i bezbronną w ciemnościach, że podeszłam do niej i objęłam ją.

– Nie obwiniaj siebie, Anno.

Poczułam, że jej ramiona drżą, pogłaskałam ją po włosach. Błyszczały w świetle lampy.

– Pomogłabym jej, ale naprawdę nie pamiętałam. Ja… to nie był najlepszy czas dla mnie.

– Wiem, ale chciałabym, abyś na chwilę do tego wróciła i postarała się sobie przypomnieć. Pomyśl, co pamiętasz o miejscu, w którym byłaś.

– Próbowałam. Ja nie pamiętam.

Chciałam nią potrząsnąć, wytrząsnąć informacje, które ratowałyby mojl(siostrę. Przypomniałam sobie kurs psychologii dziecka. Żadnych abstrakcji, zadawaj konkretne pytania. Delikatnie odciągnęłam ją na długość ramienia i uniosłam ręką brodę.

– Kiedy pojechałaś na warsztaty, to wyjechałaś ze szkoły?

– Nie. Oni tutaj po mnie przyjechali.

– W którą stronę skręciliście z twojej ulicy?

– Nie wiem.

– Pamiętasz, jak wyjechaliście z miasta?

– Nie.

Żadnych abstrakcji, Brennan.

– Przejeżdżaliście przez most?

Zmrużyła oczy i kiwnęła głową.

– Przez który?

– Nie wiem. Zaraz, pamiętam wyspę z mnóstwem wysokich budynków.

– Ile des Soeurs – podsunął Ryan.

– Tak. – Otworzyła szerzej oczy. – Ktoś zażartował na temat zakonnic żyjących w apartamentach. No, że soeurs, znaczy: siostry.

– Most Champlain – powiedział Ryan.

– Jak daleko była ta farma?

– Ja nie…

– Jak długo byłaś w furgonetce?

– Jakieś czterdzieści pięć minut. Gdy dojechaliśmy na miejsce, kierowca chwalił się, że dojazd zabrał mu mniej niż godzinę.

– Co zobaczyłaś, kiedy wyszłaś z samochodu?

Znowu w oczach miała zwątpienie. Potem zaczęła wolno mówić, jakby brała udział w badaniach na skojarzenia:

– Zanim się zatrzymaliśmy, widziałam dużą wieżę z mnóstwem kabli, anten i talerzy. Potem mały domek. Ktoś pewnie wybudował go dla swoich dzieci, żeby miały się gdzie schować czekając na autobus. Pamiętam, że pomyślałam, że jest zrobiony z piernika i polukrowany.

W tym momencie tuż za Anną pojawiła się twarz; bez makijażu, lśniąca i blada w tańczącym świetle.

– Kim jesteście? Dlaczego przychodzicie w środku nocy? – krzyknęła. I nie czekając na odpowiedz chwyciła Annę za rękę i wepchnęła ją za siebie. – Zostawcie moją córkę w spokoju.

– Pani Goyette, mam podstawy sądzić, że życie kilku osób jest w niebezpieczeństwie. Anna może nam pomóc ich uratować.

– Ona nie czuje się dobrze. Idźcie już. – Wskazała nam drzwi. – Bo inaczej zadzwonię na policję…

Upiorna twarz. Przyćmione światło. Hol przypominający tunel. Znowu byłam w moim śnie i nagle sobie przypomniałam. Wiedziałam i musiałam się tam dostać!

Ryan zaczął coś mówić, ale mu przerwałam.

– Dziękuję. Pani córka bardzo nam pomogła – zdołałam powiedzieć.

Patrzył na mnie z wściekłością, kiedy wypchnęłam go na zewnątrz. Prawie przewróciłam się i spadłam ze schodów. Nie czułam już zimna, kiedy stałam przy jeepie i czekałam, aż pożegna się z panią Goyette, założy czapkę i zejdzie na dół.

– Co, do diabła…

– Daj mi mapę, Ryan.

– Ta mała wariatka chyba…

– Masz tę cholerną mapę prowincji? – syknęłam.

Bez słowa okrążył samochód i oboje wsiedliśmy do środka. Wyjął mapę z kieszeni na drzwiach kierowcy, a ja wyciągnęłam latarkę z plecaka. Kiedy rozkładałam płachtę, zapuścił silnik, a potem wyszedł, by oczyścić szybę.

Znalazłam Montreal, potem most Champlain nad rzeką Świętego Wawrzyńca i wschodnią szosę numer 10. Kciukiem przebyłam trasę, którą przejechałam do Lac Memphremagog. Przed oczami znowu stanął mi stary kościół. I grób. I znak, do połowy zakryty przez śnieg.

Powiodłam palcem wzdłuż autostrady, obliczając, ile czasu zajęło jej przejechanie. Widziałam tablice z nazwami mijanych miejscowości.

Marieville. St-Gregoire. Ste-Angele-de-Monnoir.

Kiedy to zobaczyłam, serce mi stanęło.

Proszę, Boże, nie pozwól nam się spóźnić.

Opuściłam okno i wrzasnęłam w ciemność.

Skrobanie ustało i drzwi się otworzyły. Ryan rzucił skrobaczkę na tylne siedzenie i wsunął się za kierownicę. Podałam mu mapę i latarkę. Bez słowa wskazałam mały punkcik w kwadracie, który odgięłam. Przyjrzał mu się, a jego oddech wypełniał przestrzeń obłoczkami pary.

– Jasna cholera. – Z jego rzęsy spłynął stopiony kryształek lodu.

– To ma sens. Ange Gardien. To nie jest osoba, ale miejsce. Oni się mają spotkać w Ange Gardien. To powinno być jakieś czterdzieści pięć minut jazdy stąd.

– Jak na to wpadłaś?

Nie miałam ochoty opowiadać mu o moim śnie.

– Przypomniałam sobie tablicę, którą mijałam po drodze do Lac Mem-phrómagog. Jedźmy.

– Brennan…

– Ryan, powiem to jeszcze raz. Mam zamiar uratować moją siostrę. -Musiałam się bardzo starać, żeby głos mi się nie załamał. – Jadę z tobą albo bez ciebie. Możesz mnie zabrać do domu albo do Ange Gardien.

Zawahał się.

– Kurwa! – Wyszedł z samochodu, pochylił oparcie swojego fotela i zaczął czegoś szukać z tyłu. Kiedy zamknął drzwi, zobaczyłam, jak wkłada coś do kieszeni i zamyka na zamek. Potem powrócił do skrobania szyby.

Po minucie był znowu w środku. Nie mówiąc ani słowa zapiał pas, wrzucił bieg i ruszył. Koła się zakręciły, ale samochód nie posunął się do przodu. Zmienił na wsteczny, potem szybko na pierwszy. Samochód się zakołysał, kiedy znowu zmienił na wsteczny i z powrotem na pierwszy. Koła chwyciły i ruszyliśmy wolno.

Nie powiedziałam nic, kiedy wóz sunął na południe po Christophe Colomb, potem Rachel na zachód. Na St-Denis Ryan skręcił na południe – jechał dokładnie tą trasą, którą przed chwilą przejechaliśmy.

Cholera. Wiózł mnie do domu. Zrobiło mi się zimno na myśl, że sama pojadę do Ange Gardien. Zamknęłam oczy i odchyliłam się na fotelu, by uporządkować te myśli. Masz łańcuchy, Brennan. Założysz je i będziesz tak kierować jak Ryan. Tchórz Ryan.

Nagła cisza zakłóciła moje rozmyślania. Otworzyłam oczy i ujrzałam kompletną ciemność. Lód już nie pukał w szybę.