Выбрать главу

– Gdzie my jesteśmy?

– W tunelu Ville-Marie.

Ryan pędził przez ten tunel jak statek kosmiczny mknący w przestrzeni kosmosu. Kiedy zjechaliśmy na drogę prowadzącą na most Champlain, czułam i ulgę, i obawę.

Jednak! Ange Gardien.

Dziesięć lat świetlnych później przekraczaliśmy rzekę Świętego Wawrzyńca. Woda wyglądała na nienaturalnie gęstą, a budynki tle des Soeurs czarnymi sylwetkami odcinały się na niebie bardzo wczesnego poranka. Choć iluminacja była wyłączona, poznawałam je. Nortel. Kodak. Honeywell. Aż się chciało zaszyć do ich eleganckich biur, zamiast w szaleństwo przed nami.

Atmosfera w jeepie gęstniała. Ryan skupił się na prowadzeniu, ja znowu przygryzałam paznokieć kciuka. Patrzyłam przez okno nie chcąc myśleć o tym, co będzie.

Jechaliśmy przez zimne i posępne tereny, w perspektywie zamarzniętej planety. Dalej na wschód ilość lodu wyraźnie się zwiększyła, okradając świat z faktury i barw. Krawędzie były zamazane, przedmioty zdawały się zlewać w jedno, jak części gipsowej rzeźby.

Tablice informacyjne, znaki i biłboardy były niewyraźne, a informacje i granice nieczytelne. Gdzieniegdzie widać było smugi dymu unoszące się z kominów, poza tym wszystko zamarzło. Tuż nad rzeką Richelieu droga zakręcała i zobaczyłam porzucony samochód leżący na dachu. Ze zderzaków i opon zwieszały się sople.

Jechaliśmy tak już prawie dwie godziny, kiedy zobaczyłam ten znak. Był świt, niebo przechodziło z czerni w mroczną szarość. Przez warstwę lodu ujrzałam strzałkę i litery nge Gardi.

– Tam.

Ryan zdjął nogę z gazu i zjechał na boczną drogę. Kiedy dotarliśmy nią do skrzyżowania w kształcie litery T, zahamował i jeep stanął.

– Gdzie teraz?

Wzięłam skrobaczkę, wysiadłam i ruszyłam w kierunku znaku; pośliznęłam się tylko raz i stłukłam sobie kolano. Wiatr szarpał moimi włosami i ciskał w oczy lodowymi kulkami. Nad głową wył w gałęziach i podejrzanie grzechotał liniami wysokiego napięcia.

Rzuciłam się na warstwę lodu na znaku jak obłąkana. W końcu ją zdrapałam, ale walczyłam dalej, aż plastik był już kompletnie zjechany. Drapałam dalej używając do tego celu drewnianej rączki i w końcu pojawiły się litery i strzałka.

Kiedy wracałam do samochodu poczułam, że z moim lewym kolanem dzieje się coś bardzo niedobrego.

– W tę stronę – wskazałam. Nawet nie przeprosiłam za zniszczenie skrobaczki.

Kiedy Ryan skręcił, zarzuciło tyłem i zakręciliśmy się ostro. Poleciałam do przodu. Cudem złapałam podłokietnik.

Ryan odzyskał kontrolę, ja spokój.

– Po twojej stronie nie ma hamulca i dlatego.

– Przeboleję.

– To jest dystrykt Rouville. Tu niedaleko jest posterunek policji. Najpierw tam pojedziemy.

Chociaż szkoda mi było czasu, nie zaprotestowałam. Jeżeli pchaliśmy się w gniazdo os, to wiedziałam, że będziemy potrzebować posiłków. I chociaż jeep był dobry na lód, to nie miał radia.

Pięć minut później dojechaliśmy do wieży. Albo raczej do tego, co z niej zostało. Metal złamał się pod ciężarem lodu, poskręcane belki i dźwigary leżały rozrzucone jak kawałki ogromnego kompletu klocków do budowania.

Zaraz za przewróconą wieżą droga skręcała w lewo. Za zakrętem dostrzegłam piernikowy domek Anny.

– Jest, Ryan! Skręć tutaj!

– Albo robimy to po mojemu, albo wcale. – Jechał dalej nie zwalniając. Prawie się zagotowałam. Tylko żadnych kłótni.

– Robi się jasno. A może oni zdecydowali się działać o świcie? – Pomyślałam o Harry, nafaszerowanej narkotykami i bezsilnej, i o fanatykach rozpalających ogień i modlących się do swojego boga. Albo spuszczających psy na ofiarne owieczki.

– Najpierw sprawdzimy.

– Ale może być za późno! – Ręce mi się trzęsły. Nie mogłam tego znieść. Moja siostra może być tuż tuż. Wzburzona, obróciłam się do niego plecami.

O wszystkim zadecydowało drzewo.

Nie przejechaliśmy czterystu metrów, kiedy dotarliśmy do ogromnej, zwalonej sosny, blokującej całą drogę. Jej korzenie aż wyszły z ziemi. Padające drzewo zerwało też linie wysokiego napięcia. W tym kierunku nie mogliśmy jechać.

Ryan uderzył kierownicę dłonią.

– A to nas drzewko załatwiło!

– To jest sosna. – Serce mi biło jak zwariowane.

Popatrzył na mnie i wcale mu nie było do śmiechu. Wiatr na zewnątrz wył i rzucał lodem w szyby. Widziałam, jak szczęki Ryana na przemian zaciskały się i rozluźniały.

– Zrobimy to po mojemu, Brennan. Jeżeli powiem ci, żebyś czekała w samochodzie, to ma tak być. Jasne?

Skinęłam głową. Zgodziłabym się na wszystko.

Zawróciliśmy i skręciliśmy w prawo przed wieżą. Droga była wąska i pełna drzew, niektóre leżały przewrócone, inne były przechylone. Ryan kluczył między nimi. Po obu stronach korony topoli, jesionów i brzóz obciążały skorupy lodu.

Tuż za domkiem z piernika zaczął się płot z podwójnych żerdzi. Ryan zwolnił i jechał tuż przy nim. W kilku miejscach zwalone drzewa zrobiły wyrwy w płocie. Wtedy zobaczyłam pierwszą żywą istotę od wyjazdu z miasta.

Samochód stał z maską w rowie, koła się kręciły, wokół unosiła się chmura spalin. Drzwi kierowcy były otwarte i widać było jedną nogę wystawioną na zewnątrz.

Ryan zahamował i zaparkował.

– Zostań tutaj.

Już zaczęłam protestować, ale dałam spokój.

Wysiadł i podszedł do samochodu. Ze swojego miejsca nie widziałam, czy kierowcą była kobieta, czy mężczyzna. Kiedy zaczęli rozmawiać, opuściłam okno, ale i tak nie mogłam zrozumieć, co mówili. Z ust Ryana buchały kłęby pary. Chwilę potem wrócił do samochodu.

– Niezbyt pomocny osobnik.

– Co powiedział?

– Oui i non. Mieszka tu niedaleko, ale ten kretyn nie zauważyłby, gdyby Czyngis-chan wprowadził się do domu obok.

Pojechaliśmy dalej aż do miejsca, gdzie płot kończył się żwirowym podjazdem. Ryan zatrzymał i wyłączył silnik.

Przed walącym się domkiem stały dwie furgonetki i sześć samochodów osobowych. Wyglądały jak okrągłe garby albo zamarznięte hipopotamy w szarej rzece. Z okapu i parapetów budynku kapał lód, nic nie było widać przez mleczne szyby.

Ryan obrócił się w moją stronę.

– Teraz posłuchaj. Jeżeli to jest to miejsce, będziemy tu tak mile widziani jak jadowity wąż. – Dotknął mojego policzka. – Obiecaj mi, że zostaniesz w wozie.

– Ja…

Jego palec spoczął na moich ustach.

– Zostań tutaj. – Jego oczy były w tym świetle oślepiająco niebieskie.

– Ale to bzdura – wymamrotałam.

Cofnął rękę i skierował palec w moją stronę.

– Zaczekaj w samochodzie.

Założył rękawiczki i wyszedł na zewnątrz. Kiedy zamknął drzwi, sięgnęłam po rękawiczki. Zaczekam dwie minuty.

To, co się potem zdarzyło, wraca jako pojedyncze obrazy, wspomnienia podzielone w czasie. Niby widziałam, ale mój umysł wszystkiego nie przyjmował. Zebrałam wspomnienia i powkładałam w osobne ramki.

Ryan przeszedł może z sześć kroków, kiedy usłyszałam huk i jego ciało drgnęło. Wyrzucił ręce do góry i zaczął się odwracać. Drugi huk i drugie drgnięcie, potem upadł i leżał bez ruchu.

– Ryan! – krzyknęłam otwierając drzwi. Kiedy wyskoczyłam z samochodu, poczułam uderzenie w nogę i moje kolano ugięło się. – Andy! – krzyczałam do bezwładnej postaci.

Wewnątrz mojej czaszki nastąpił błysk i pogrążyłam się w ciemność gęstszą od lodu.

34

Kiedy odzyskałam przytomność, wciąż otaczała mnie ciemność. Czułam ból. Usiadłam powoli, ciągle nie widząc nic w ciemnościach. Bardzo bolała mnie głowa i myślałam, że zwymiotuję. Ból nasilił się, gdy ugięłam nogi w kolanach i zwiesiłam między nimi głowę.

Po chwili mdłości minęły. Nasłuchiwałam. Słyszałam tylko bicie serca. Chciałam spojrzeć na ręce, ale tonęły w ciemnościach. Wciągnęłam powietrze. Spróchniałe drewno i wilgotna ziemia.