– Dobrze – rzekł chłopiec. – Obiecuję. Uśmiechnęła się.
– A ja ci nie wierzę ani trochę. – I dalej uśmiechała się. – No cóż, nie spieprzcie tego. Pomyślcie tylko. Już prawie jesteście w domu.
– Chce pani powiedzieć, że jedzie pani po te cholerne pieniądze, i że możemy wrócić do domu?
– Mniej więcej, sędzio. Jeszcze tylko mamy dla Duncana parę poprzeczek i kończymy nasze przedstawienie. Jak tam Tommy? Trochę lepiej?
– Ja chcę do domu – odpowiedział tylko. Jej fałszywy uśmieszek nagle zniknął.
– Ty mały skunksie, okazałeś to wystarczająco jasno.
Chłopca przeszył dreszcz, jednak Olivia szybko przywdziała znowu swoją maskę i zerkając na zegarek oznajmiła:
– Cóż, czas ruszać. A wy, chłopcy, macie tu siedzieć grzecznie i cicho, póki nie wrócimy, żeby się z wami pożegnać, dobra?
Sędzia nie odezwał się. Tommy tylko na nią spojrzał. Ona wcale tak nie myśli, przemknęło mu przez głowę. Szeroko otwarte oczy utkwił w Olivii i zauważył, że ona, jakby przygwożdżona siłą jego wzroku, zamarła na moment zaskoczona.
Odwróciła się, zeszła na dół po schodkach i trzasnęła drzwiami. Przekręciła klucz w zamku i dwukrotnie sprawdziła, czy dobrze zamknęła drzwi. Przez krótką chwilę pozwoliła, żeby wypełniła ją niepokojąca złość. Pomyślała o iskierce nadziei, jaka przemknęła przez twarz sędziego. On jest mój, niemal od samego początku. Zawsze wiem, co on powie, co zrobi. Ale chłopak… Ten potrafi przejrzeć każde moje kłamstwo. Ta cała niewinność to największe niebezpieczeństwo.
Podniosła z podłogi małą, podręczną torbę i zajrzała do środka: rewolwer, lornetka z noktowizorem, kompas. Wrzuciła jeszcze rolkę białej taśmy. Olivia spojrzała na obu mężczyzn.
– Uzbrojeni i niebezpieczni – podkreśliła.
Uśmiechnęli się, po czym wyprowadziła ich na nasilające się zimno.
– Czas na przedstawienie – stwierdziła. Z ociąganiem ruszyli za nią.
Kiedy zadzwonił telefon, oboje poczuli, jakby przeszył ich prąd elektryczny. Jednocześnie sięgnęli po słuchawkę, lecz Megan natychmiast cofnęła rękę pozwalając odezwać się Duncanowi.
Przyłożył słuchawkę do ucha i powiedział:
– Słucham?
– Halo, Duncan – odezwała się Olivia.
– Halo, Olivia – odpowiedział.
– Masz pieniądze?
– Tak.
– Czy ktoś wie o tym?
– Nie.
– Chyba nie byłeś idiotą i nie zawiadomiłeś glin, co?
– Dobrze znasz odpowiedź na to pytanie.
– W porządku. Dobrze się spisałeś, Duncan. A więc jesteśmy gotowi do następnego kroku. Do przejścia na wyższy poziom, że tak powiem. – Wydała z siebie urywany śmieszek.
– Słuchaj, Olivio, do cholery. Mam pieniądze. Dużo pieniędzy. Teraz masz mi oddać mojego chłopca. I sędziego. Dam ci pieniądze dopiero wtedy, gdy oni będą bezpieczni.
Przez chwilę Olivia milczała. Stała w restauracji Burger Kinga, na skraju tego samego supermarketu, który poprzedniego dnia odwiedził Duncan. Ramon i Bill siedzieli przy stoliku obok nad filiżankami kawy. Przed Billem leżała resztka hamburgera.
– Nie próbuj mi rozkazywać, Duncan. Zrobisz, co ci powiem, to ich odzyskasz. Zakładając, że masz wystarczająco dużo zielonych.
– Słuchaj, jest tego więcej niż…
– Niech to będzie niespodzianką – przerwała mu Olivia.
– Jestem już zmęczony tą zabawą, Olivio.
– Naprawdę? Popatrz, a ja nie, a to właśnie ja jestem jedyną osobą, której zdanie się tu Uczy.
– Ostrzegam cię. Posuwasz się trochę za daleko. – Kiedy tylko to powiedział, uświadomił sobie jak puste i nic nie znaczące są jego słowa. Poczuł się bezsilnie i głupio. Olivia zareagowała krótkim śmiechem.
– Ostre słowa. Ale ja tak nie uważam. W każdym razie w tej grze ja mam asy.
Na chwilę oboje zamilkli. Wreszcie Duncan przerwał tę ciszę. Irytacja przyćmiewała jego umysł, słychać było rozdrażnienie w jego w głosie:
– No więc, co teraz?
– O właśnie, to już brzmi lepiej. Spójrz na swój zegarek, Duncan.
– Jest tuż przed czwartą.
– Lepiej jest być bardziej dokładnym. Spojrzał znowu.
– Za trzy minuty czwarta.
– Dobrze – powiedziała. – A teraz przejdźmy do najważniejszego. Znasz budkę telefoniczną na East Pleasant Street, przed Simth's Drugs? Powinieneś, przecież tam realizowałeś swoje recepty.
Po chwili zastanowienia Duncan odparł:
– Tak, chyba tak.
– Świetnie. Będzie tak, jak to pokazują w telewizji. Trzecia kabina od muru. Masz tam być pięć po czwartej. I zupełnie sam, pamiętaj. Cześć.
– Co!
– Lepiej pospiesz się, sukinsynu. I rób, co ci powiedziano. Dokładnie to, co ci powiedziano, Duncan, bo w przeciwnym wypadku ze wszystkim koniec. Przedwczesny. Czy mam wyłuszczyć ci sprawę jeszcze jaśniej?
– Nie.
– Grzeczny Duncan. Straciłeś już trzydzieści sekund.
Olivia odwiesiła telefon. Odwróciła się do dwóch mężczyzn przy stoliku.
– Idziemy – powiedziała. – On już jest w drodze.
Duncan rzucił telefon i chwycił neseser z pieniędzmi. Megan patrzyła przerażona:
– I co?
– Mam pięć minut, żeby dostać się do budki telefonicznej w mieście. Karen i Lauren weszły do pokoju, kiedy telefon zadzwonił.
– Jedziemy z tobą – oświadczyła Karen. Stała w drzwiach, lecz Duncan przemknął obok niej sprzeciwiając się:
– Nie ma mowy.
Chwycił płaszcz z wieszaka w korytarzu.
– Ktoś powinien jechać z tobą – zaczęła Megan, ale przerwał jej, walcząc z rękawami płaszcza.
– Nie, nie. Jadę sam – zrobię to sam.
– Pojedziemy za tobą – upierała się Lauren. – Naszym autem.
– Nie! – krzyknął Duncan. – Jadę sam! Kazała, żebym był sam.
– A co z nami? – krzyczała Megan.
– Nie wiem. Po prostu czekajcie tu. Błagam, na Boga, zejdźcie mi z drogi. – Wypadł przez drzwi. Trzy kobiety stały i patrzyły, jak wskoczył do samochodu i wyrwał do przodu.
– O Boże – powiedziała Megan patrząc, jak z piskiem opon śmignął ulicą. – Co myśmy zrobili?
– Co teraz będzie, mamo? – zapytała Karen.
– Nie wiem. Po prostu nie wiem.
Obróciła się do bliźniaczek z niewyraźnym półuśmiechem otuchy, chociaż wiedziała, że nie uwierzą jej. Weszły z powrotem do domu. Megan cisnęły się na usta różne słowa, ale nie wypowiedziała żadnego z nich, zdając sobie sprawę, że każde będzie brzmiało jeszcze głupiej niż następne. Przez jedną, straszliwą sekundę przemknęła jej myśl, że nie zobaczy więcej żadnego ze swych mężczyzn, ale odepchnęła ją, zanim zaczęło jej się robić niedobrze. Z wdzięcznością przyjęła z rąk Lauren filiżankę gorącej herbaty, licząc, że jej ciepło rozgrzeje ją od środka i usunie chłód, który zaczynał panoszyć się w niej nieustępliwie.
Duncan nie patrzył na zegarek, wiedział jednak, że jego czas chyba upłynął. Samochód skierował na tyły przystanku autobusowego, modląc się, by żaden z lokalnych policjantów nie nakrył go na przejeżdżaniu przez chodnik. Kiedy był już blisko budki, usłyszał dźwięk telefonu i rzucił się do przodu sięgając po słuchawkę.
– Tak…
– Hej, Duncan! Dobrze się spisałeś – odezwała się Olivia. – Nie sądziłam, że ci się uda.
Razem z obydwoma mężczyznami udała się do środka supermarketu. Telefony były tam porozmieszczane w kilku różnych miejscach.
– Co teraz, do diabła? – zapytał Duncan.
– Niecierpliwy, co?
– Oddaj mi mojego chłopca.
– W porządku. Na innym końcu miasta, przed Stop and Shop. To tam, gdzie Megan robi zakupy. Masz osiem minut. Ale, Duncan…
– Tak!
– Najpierw sięgnij pod telefon, na dół kabiny, i weź co tam znajdziesz. Odwiesiła słuchawkę i sprawdziła godzinę.
Nisko, pod telefonem, był przyklejony jakiś przedmiot. Duncan rozerwał opakowanie. Był to kompas. Wsunął go do kieszeni i rzucił się do samochodu.
Nie myślał o niczym poza synem i szybkością. Przejechał na żółtym świetle, omal nie zderzył się z samochodem nadjeżdżającym z boku, głośno zatrąbił. Kiedy wjeżdżał na parking koło sklepu, czuł że krople potu występują mu na czoło. Zobaczył kabinę telefoniczną i wcisnął hamulce. Pobiegł do budki. Nad wejściem do sklepu wisiała lampa rzucająca mdłe światło. Okolica wydawała się szara i wyludniona.