Na farmie porywacze kłócili się zawzięcie.
Euforia jaka ich ogarnęła poprzedniego wieczora, kiedy liczyli pieniądze, przeszła teraz w gorączkową dyskusję. Chodziło o to, co powinni przedsięwziąć teraz. Olivia, siedząc wygodnie w wielkim fotelu, słuchała uważnie, jak Bill Lewis i Ramon Gutierrez rzucali propozycjami. Dziwne, jak trochę pieniędzy zmienia ludzi, jak szybko sprawia, że tracą z pola widzenia to, co jest naprawdę ważne. Chciało jej się śmiać, gdy usłyszała, jak bardzo zmienili swoje podejście. Dwadzieścia cztery godziny temu obaj byli rozdygotani i niepewni, niemal sztywni z napięcia. Teraz, kiedy odnieśli sukces, przepełniała ich pycha i brawura. Czuła pogardę do nich obu, ale wolała tego nie okazywać. Należało teraz zrobić następny krok.
– Nie rozumiem – mówił Ramon – dlaczego nie zmywamy się stąd natychmiast. Co nas tu jeszcze trzyma? Mamy to, o co nam chodziło. Każda minuta czekania to błąd.
– Mamy? – zapytała Olivia zimno. – Jesteś pewien, że wykonaliśmy to, po co tu jesteśmy?
– Ja mam – odparł Ramon. Jednak przymknął się na chwilę.
– Ramon ma rację, Olivio. Po co się tu jeszcze szwendamy? Dlaczego po prostu nie wskoczymy do samochodu i nie wyniesiemy się stąd.
– Sądzicie, że zapłacili już wystarczająco? – Teraz musiała prowadzić dalszą grę ostrożnie, starając się, by rozumieli jej słowa zupełnie inaczej niż ona.
– Na każdego przypada pięćdziesiąt baniek. To więcej niż miałem kiedykolwiek w życiu. Wystarczy, żeby zacząć wszystko od nowa.
– A nie sądzisz, że oni mają więcej?
– Gdzie tam. Facet obrabował bank. Co jeszcze mogło zostać?
– A ta cała forsa, którą sam zgromadził? W akcjach, obligacjach, w funduszu powierniczym, posiadłościach, cały ten szmal, który jest jego i który sprzedaje teraz jak szalony? Nie widzicie? On myśli, że uda mu się spłacić wszystko bankowi. Jestem pewna, że tak sądzi. A te pieniądze też muszą być nasze.
Obaj mężczyźni zastanowili się nad tym. Olivia obserwowała ich bacznie.
– Ale jak je zdobędziemy? Olivia uśmiechnęła się. Mam ich!
– Zawsze możemy po nie wrócić.
– Jak to zrobimy? – zapytał Bill Lewis.
– Po prostu. Wyjedziemy. Minie jakiś czas. Przyczaimy się. A potem wrócimy. Proste jak drut.
– Skąd możemy być pewni, że zgodzi się na to?
– Ponieważ nie będzie miał wyboru. Będzie to dla niego bezpieczne i wygodne.
Lewis skinął głową.
– No nie wiem – odezwał się Ramon. – Jak długo będziemy mogli ich naciskać?
– Dopóki będę tego chciała – odrzekła Olivia.
– Chyba jesteś szalona – wybełkotał. – A jeśli uzna, że ma już dosyć i zawiadomi gliny?
– Nie zrobi tego.
– A jeśli…?
– Nie. Znam go. Nie zawiadomi.
– Nie podoba mi się to. Nie mam zamiaru tu wracać. Bierzmy pieniądze, zatrzyjmy ślady i spływajmy. Trzeba było zabić go tam, jak mówiłem. Wtedy może byłabyś zadowolona.
– Myślałam o tym – powiedziała Olivia. – Ale to nie był właściwy moment.
– A co z naszymi gośćmi? – zapytał Bill Lewis. Wskazał na sufit. – Mają już wszystkiego dość. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymają. Szczególnie dzieciak. To nie jest w porządku.
– W porządku? – spytała Olivia. Na jej twarzy odmalował się sarkazm.
– No, wiesz o co mi chodzi – Bill zaczął się wycofywać.
– A co powinniśmy z nimi zrobić?
– Zabić – stwierdził Ramon.
– Puścić – odparł Lewis. Spojrzał z wyrzutem na Ramoną. – Nie przypuszczałem, że jesteś taki.
Ramon wrzasnął do niego:
– Nie są warci mojego życia! Wiedzą, kim jestem. Mogą nas opisać. Nie chcę spędzić następnych dziesięciu lat tak jak ty, ciągle oglądając się za siebie. Chcę być wolny. A to znaczy – żadnych świadków. Chyba to wystarczająco proste.
– Taak, rzeczywiście proste. Zupełnie jak ty. Zabijemy ich – Bill Lewis mówił spokojnie lecz z sarkazmem – i co wtedy przeszkodzi Duncanowi albo Megan spędzić resztę życia na polowaniu na nas? Jeśli my ich znaleźliśmy, to jak możesz myśleć, że oni nie znajdą nas? Chryste, ale ty jesteś głupi.
– Jeśli będą mieli tę resztę życia – wtrąciła Olivia.
– Jezu! – W głosie Billa Lewisa brzmiała irytacja. – Co ty w ogóle mówisz? Chcesz zrobić z siebie Charlie Mansona? To do niczego nas nie doprowadzi. Nie jestem mordercą staruszków i dzieci, rozumiesz? Po prostu nie zrobię tego. Nie chciałem, żeby stało się coś temu facetowi w Kalifornii, ale to było wasze przedstawienie, ja tylko tam byłem. Ale nie zgodzę się na dzieciaka. W dodatku takiego fajnego dzieciaka.
– Wcale nie musisz – odpowiedział Ramon. – Może inni nie mają takich skrupułów. Może się nie boją tak jak ty…
– Powiem ci, kogo się nie boję – ciebie, draniu, nie boję się ciebie.
– A powinieneś, cholerny idioto. Nie widzisz, że zaczynasz się robić sentymentalny? Chcesz to wszystko spieprzyć? To jest moja wielka szansa i nie pozwolę jakiemuś pedalskiemu eks-hippisowi jej spieprzyć!
Lewis rzucił się z zaciśniętymi pięściami na dawnego kochanka. Ramon chwycił rewolwer.
– Spokój! – krzyknęła Olivia.
Obaj zatrzymali się i spojrzeli na nią. Wskazywała na nich palcem.
– Zrobicie to, co powiem, kiedy przyjdzie pora. To jest mój show, i ja powiem kiedy ma się skończyć.
Patrzyli wciąż na nią.
– Więc co mamy robić? Zabić ich wszystkich? – wyrzucił z siebie Bill Lewis.
– Cokolwiek by to było, zróbmy to i wynośmy się stąd do diabła – nalegał Ramon.
Olivia zaczęła zastanawiać się, do jakiego stopnia każdy z nich gotów jest sprzeciwić się jej. Obaj są wystraszeni i spięci, pomyślała. Trzeba im dać to czego chcą. A potem zrobić to czego chcę ja.
– Już dobrze – odezwała się, jakby przemawiała do dzieci. – Obaj chcecie kończyć to, prawda?
Mężczyźni skinęli głowami, wciąż patrząc na siebie z wściekłością.
– Aja myślę, że Duncan zasługuje na coś więcej. – Dużo więcej, pomyślała. Spojrzeli na nią dziwnym wzrokiem. Zauważyła, że już na siebie nie patrzą. Złapali haczyk, pomyślała, i uśmiechnęła się.
– No, teraz już spokój. Czy do tej pory poszło coś nie tak? Czy nie spędziłam całych lat na obmyślaniu każdego kruczka?
Mężczyźni zerknęli jeden na drugiego, potem znów na nią i potaknęli.
– Czy coś poszło nie tak, jak przewidywałam? Znowu skinęli głowami z ulgą.
– To jest jeden z tych kruczków, które zajęły mi najwięcej czasu. Ostatnie przekręcenie noża w miejscu – jest nie do zepsucia. A oto mój plan: skontaktuję się wieczorem z Duncanem – będzie już wtedy na pograniczu obłędu. Każę mu spotkać się z nami jutro rano. Gdzieś w cichym, odludnym miejscu. I powiem mu, że nie wypłacił się nam jeszcze. Wyniesiemy się stąd o ósmej piętnaście. Samolot mamy w południe. Pasuje wam?
Olivia spojrzała na nich. Obaj byli jeszcze trochę zdenerwowani, ale tylko trochę.
– Wciąż myślę, że powinniśmy po prostu ich zabić i wynieść się – wymamrotał Ramon.
– Rzeczywiście sprytnie – uznał Bill Lewis. – Brzmi to nieźle, Olivio. Ale dlaczego mamy czekać do wieczora?
– Ponieważ właśnie wtedy zmięknie najbardziej. Ludzie zawsze są najbardziej nerwowi kiedy zapada ciemność. Świat wydaje się wówczas mniejszy, ciaśniejszy, bardziej niebezpieczny.
– Myślę jednak, że powinniśmy zmyć się stąd od razu i zadzwonić do niego z daleka, z jakiegoś automatu. Wcale nie musimy tu sterczeć.
– Owszem, musimy – odparła Olivia. – Nie uważasz, że on będzie miękki jak wosk? To, że wciąż jesteśmy tutaj, dodaje ostrości całej sprawie. Świadomość, że jesteśmy w pobliżu, zmiękczy go do reszty. Jak wszystko razem się doda – czekanie, ciemności, zagrożenie – Duncan zrobi wszystko, co mu każemy.