– Taak. Już idzie. Mówiłam mu, żeby się nie denerwował, ale to na nic się zdało, zresztą my wszyscy się o ciebie martwimy. Dlaczego nie wrócisz do domu?
– Będę mniej więcej za godzinę. Zostały mi tylko ze dwa adresy.
– Co ty, do diabła, wyprawiasz? – Usłyszała nagle ostry głos Duncana, który wziął słuchawkę z ręki córki.
– Sprawdzam po prostu parę posiadłości.
– Co robisz? Co takiego sprawdzasz?
– Mam przeczucie.
– O czym ty mówisz, do diabła? Dziewczęta powiedziały, że pojechałaś szukać Tommy'ego i dziadka.
– Duncan, proszę cię, nie bądź zły.
– Nie jestem zły. Boję się tylko o ciebie. – Zamilkł na moment. – Oczywiście, że jestem zły. Jestem wściekły jak cholera. Przypuśćmy, że…
– Nic mi nie jest.
– Jak dotąd. Dlaczego mnie nie obudziłaś.
– Ponieważ nie puściłbyś mnie.
Znowu na chwilę umilkł. Usłyszała, że westchnął ciężko i trochę się uspokoił. Jednak po chwili powiedział podniesionym głosem:
– Masz rację. Nie puściłbym.
– Musiałam to zrobić. Sama. Ponownie uspokoił się.
– Słuchaj. Proszę, uważaj na siebie. I wracaj do domu niedługo. Nie wytrzymamy bez ciebie jak się ściemni.
– Na pewno wtedy już będę w domu. Uważaj na dziewczynki.
– Do siódmej – podkreślił Duncan.
Megan wróciła do samochodu i spojrzała na następny adres na liście. Coś ją poganiało, pchało do tego stopnia, że z trudem mogła opanować strach i podniecenie. Więc tam jesteście, pomyślała. Szybkim ruchem sięgnęła po pistolet i wsunęła pod leżące na sąsiednim siedzeniu papiery. Ogarnął ją nagły lęk, że stara amunicja może być niezdatna do użytku. Uświadomiła sobie jednak zaraz, że gdyby musiała użyć broni, to wszystko i tak byłoby stracone. Nasunęła czapkę Duncana na czoło i odjechała z parkingu.
Po paru minutach zagłębiła się w las. Jakiś czas jechała miedzy drzewami, wreszcie dostrzegła pierwszy z ostatnich na jej liście domów. Stał nieco na uboczu, jakieś pięćdziesiąt metrów od niezbyt ruchliwej drogi. Możliwe, pomyślała natychmiast. Bardzo możliwe. Zwolniła. Jesteście tutaj? Na pozór nie było tu żadnego ruchu, ale zatrzymała samochód i postanowiła sprawdzić dom dokładniej. Muszę być absolutnie pewna. Spojrzała za siebie na szosę – wydawała się pusta; wysiadła więc i podeszła do wjazdu na teren posesji. Penetrowała wzrokiem budynek, przesłonięty nieco krzewami i rosnącym przed nim dębem, który przypomniał jej własne podwórko w Greenfield. Jesteście tu? Zastanawiała się, obawiając się podejść bliżej, jednocześnie pragnęła zyskać całkowitą pewność. Zrobiła krok w kierunku domu, chcąc zbliżyć się niepostrzeżenie. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że stoi na samym środku drogi. I wtedy usłyszała, że nadjeżdża samochód.
Przez chwilę nie była w stanie rozróżnić dźwięku, a kiedy go rozpoznała, wpadła w panikę.
Rozglądała się nerwowo za jakąś kryjówką, ale niczego takiego nie było.
Zrobiła parę niezdecydowanych kroków w stronę samochodu. W tej samej sekundzie rzuciła się do niego, myśląc tylko o grożącym niebezpieczeństwie. Odgłos silnika coraz głośniej dźwięczał jej w uszach. Szarpnęła drzwi samochodu i wskoczyła za kierownicę, nie wiedząc, czy zauważono ją czy nie.
Jeśli tak, to koniec ze mną.
Zacisnęła szczęki, starając się zapanować nad nerwami.
Sięgnęła po pistolet, powoli skierowała wzrok w lusterko wsteczne spodziewając się widoku Olivii z bronią w ręku. Zamiast niej zobaczyła szarego sedaną wjeżdżającego na podjazd. Nie była jednak w stanie dostrzec, kto był w środku.
Odwróciła się, próbując zobaczyć coś z innej pozycji, lecz bezskutecznie. Zapaliła silnik, wrzuciła wsteczny bieg i cofnęła się z takim impetem, że aż koła zabuksowały na żwirze. Wcisnęła hamulec przed wjazdem na posesję, i z zapartym tchem spojrzała w głąb podjazdu.
Zauważyła dwie kobiety, dźwigające torby z zakupami. Z kolei dwóch młodych mężczyzn wyładowywało kolejne paczki z bagażnika. Rozmawiali, śmiali się, nie zwracając na nią uwagi. Studenci, pomyślała. Prawdopodobnie dwie pary absolwentów, wynajmujące wspólnie dom.
Uświadomiła sobie, że trzęsą jej się ręce, zaciśnięte na kierownicy.
Opanowała nerwy i dojrzała w oddali za samochodem dużą, czerwoną nalepkę na oknie: University of Massachusetts.
Odetchnęła z ulgą.
Trzeba jechać dalej, powiedziała sobie w duchu.
I trzymać się ryzach. A także trzymać się w ukryciu.
Następny dom jednak stał tuż przy drodze, bez trudu zatem zorientowała się, że mieszka w nim jakaś rodzina. Podwórko z frontu zarzucone było zabawkami w różnym stadium zniszczenia. W pewnym sensie, pomyślała, mam szczęście. Zatrzymała samochód i czekała. W ciągu paru minut zdołała całkowicie odzyskać zimną krew.
Włączyła silnik, zdając sobie sprawę z tego, że dzień umyka coraz szybciej. Blade promienie słońca, które przebijały przez gałęzie drzew, zaczynały gasnąć i Megan czuła, że chłód zaczyna swój wieczorny atak. Dalej, poganiała samą siebie. Pospiesz się.
Sprawdziła ostatnie adresy i zlokalizowała je na mapie. Pozostały już tylko dwa. Szybko ruszyła w stronę tego bliższego. Skręciła w jedną gruntową drogę, potem w drugą. Na skrzyżowaniu kierunek wskazał jej stary, wyblakły drogowskaz.
Nagle znalazła się na bitej drodze, podskakując na koleinach i wybojach. Nie widać, by wydawali na tę drogę pieniądze z naszych podatków, pomyślała. Uwaga ta nasunęła jej się jako agentce nieruchomości, lecz w tej samej chwili dostrzegła jej inne znaczenie. Nie było tu praktycznie żadnego ruchu. Żadnych bacznie obserwujących oczu. Wiejskie zacisze. Żadnego sąsiedztwa. Zupełne odosobnienie. Zmniejszyła szybkość i zaczęła sprawdzać numery na skrzynkach pocztowych. Zbliżając się do tego, którego szukała poczuła, że serce bije jej coraz szybciej.
Spostrzegła żwirową drogę skręcającą w kierunku lasu i zanim jeszcze zobaczyła właściwy numer, wiedziała, że to tu. Tym razem szybko przejechała dalej, nie próbując nawet szukać wzrokiem domu ukrytego prawdopodobnie za drzewami. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej ujrzała boczną drogę, najwyraźniej rzadko uczęszczaną, taki wyboisty, zaniedbany dukt prowadzący przez zarośla w głąb lasu. Stara przecinka, pomyślała Megan. A może droga dla traktorów prowadząca gdzieś na pola położone z drugiej strony lasu. Kusiło ją, żeby skręcić tutaj, ale pomyślała: za blisko. Dwa kilometry dalej zobaczyła następną pustą drogę, tym razem prowadzącą w przeciwnym kierunku. Wjechała w nią, uznając, że tu samochodu z drogi widać nie będzie.
Przełknęła z trudem ślinę i zebrała swoje manatki. Szkicownik, aparat fotograficzny i lornetkę włożyła do plecaka. Pistolet ukryła pod płaszczem.
Wysiadła z samochodu, nasunęła czapkę na czoło i szybkim krokiem poszła drogą z powrotem.
Kiedy dotarła do bocznego traktu, skręciła i zagłębiła się między drzewa. Na chwilę zatrzymała się, pozwalając by otoczył ją mrok. Przekradała się brzegiem lasu, trzymając się wiejskiej drogi, w nadziei że doprowadzi ją pod sam dom. Oczywiście, nie była tego pewna; czuła jednak instynktownie, słyszała nawet bicie własnego serca. Jakieś gałązki zaczepiły się o jej kurtkę, ale wyplątała się szybko, próbując zachowywać się jak najciszej. Wydawało jej się, że robi mnóstwo hałasu – odgłos każdej łamanej gałązki brzmiał w jej uszach jak wystrzał z rewolweru, plaśnięcie stopy w błotnistym gruncie – jak świst startującej rakiety. Nie poddawała się, przebijała się przez las szukając śladu domostwa.
Kiedy spostrzegła światło, zawahała się. Schyliła się i cichutko podkradała się dalej.
W pewnym momencie ogarnął ją nagły strach przed psami, ale szybko przegnała go. Jeśli się mylę, będę musiała wytłumaczyć się jakiemuś ubogiemu farmerowi. Nie zatrzymywała się jednak.
Kiedy zobaczyła stary kamienny murek, dochodzący do skraju lasu, przycupnęła i dalej zaczęła posuwać się na kolanach. Przytuliła policzek do porośniętego mchem kamienia, aby ostudzić rozpalone emocje. Potem powoli uniosła głowę.
Ujrzała drewniany dom, który był kiedyś pomalowany na biało. Wokół zaczęła gęstnieć wieczorna mgła. Nie widziała śladu czyjejś obecności. Zła była, że zmrok szybko zapadał; chociaż pomagał się jej skryć, skrywał też to, czego szukała.