Выбрать главу

Czy to może być prawda? – zastanawiał się Duncan.

– Cokolwiek sobie życzysz. Tylko powiedz, jak mam odzyskać mojego syna i sędziego?

– Jesteś pewien, że chcesz, by stary sukinsyn też wrócił? Taki kłótliwy facet? A co ze schedą? Nie wolałbyś dorwać trochę gotówki, jak stary wyzionie ducha? Może mam go od razu wykończyć? – I zaśmiała się znowu.

– Chcę, żeby wrócili do domu.

– To zależy od ciebie.

– To znaczy?

– Pamiętasz to pole, na którym czekałeś? – Tak.

– Myślisz, że uda ci się tam trafić? – Tak.

– To dobrze. Jutro o ósmej rano. Ani wcześniej, ani później. Ktoś będzie cię obserwował. I nie zrób jakiegoś numeru. Jeśli zobaczę inny samochód, jakichś ludzi, a nawet jakiegoś pieprzonego farmera na traktorze, może stać się naprawdę coś strasznego. Aha, i tym razem bądźcie oboje, okay? Ty i Megan, na środku pola, o ósmej rano.

– Po co ona? Przyjdę sam.

– Oboje! – wyszeptała Olivia z naciskiem.

– Ale…

– Oboje, i żebym was widziała!

– Nie rozumiem…

– Do diabła, nie musisz nic rozumieć. Masz zrobić, jak mówię. Dotarło? Chyba że wolisz to drugie rozwiązanie.

Duncanowi zakręciło się w głowie od ciszy, jaka zapadła w słuchawce.

– Dobrze – odrzekł cicho. – Co tylko chcesz.

– W porządku – Olivia odetchnęła chrapliwie. – Zrozumiano? I bez kawałów.

– Tak. Rozumiem. Rozumiem dokładnie.

Olivia zaśmiała się.

– W ten sposób będziesz miał dość czasu, żeby się przebrać i zdążyć do banku, zanim zacznie się praca. Czyż to nie będzie ekscytujące, Duncanie? Myślisz, że poradzisz sobie? Zachowasz zimną krew? Żadnych trzęsących się rąk? A jak z twarzą pokerzysty?

Przez chwilę, zachwycona, wsłuchiwała się w ciszę na linii. Czuła satysfakcję pająka tkającego ostatnie nitki swojej sieci. Po chwili odwiesiła słuchawkę. Duncan odłożył aparat na miejsce.

– No i co? – zapytała Karen. Bliźniaczki stały obok, czekając na jakiś znak od ojca.

– Nic im nie jest? Czy oddadzą nam ich?

– Nie wiem – odparł Duncan zduszonym głosem, jakby brakło mu powietrza.

– Ona jest szalona, wiecie przecież. Obłąkana z nienawiści. – Powiedział to tonem rzeczowym, kontrastującym z tragizmem sytuacji.

– To potwory – powiedziała Lauren.

– Straszne potwory – dodała Karen.

Duncan poczuł jak coś w nim krzepnie, jakby olbrzymi ocean emocji zamarzał nagle pod gwałtownymi uderzeniami zimowej wichury. Spojrzał na córki zwężonymi ze wściekłości oczami. Ale ja też jestem obłąkany, pomyślał.

– Cóż, jest na to tylko jedna odpowiedź – stwierdził.

– Jaka? – zapytała Karen.

– Być jeszcze gorszym niż oni.

Megan, w straszliwym napięciu, szybko i zdecydowanie przedzierała się przez ciemności, jadąc najpierw bocznymi drogami, potem przez miasto. Czuła się, jakby znajdowała się w próżniowej kapsule, w której nie było niczego poza obrazem białego, drewnianego domu ukazującego się w wieczornym zmierzchu. Nie widziała mijanej okolicy, przejeżdżających obok samochodów, nielicznych przechodniów, opatulonych płaszczami przed zimnym wiatrem. Spieszyła na spotkanie nocy. Była zdeterminowana, i to właśnie koiło jej serce. Z bocznej ulicy wjechała na główną arterię miasta łamiąc wszelkie przepisy, jeszcze mocniej wcisnęła gaz, wreszcie dostrzegła jarzące się światła parkingu przed supermarketem. Zdążyła, było jeszcze piętnaście minut do zamknięcia.

Przez, głowę przemknęła jej dziękczynna myśl na temat sklepu Duncana. Było w tym trochę hipokryzji; kiedy go stawiano, dokuczała mu bez przerwy, złośliwie nucąc słowa piosenki: Wybrukowali raj i zbudowali parking. Teraz światła migotały ku niej zapraszająco.

Decyzję podjęła w tym samym momencie, kiedy zaczęła wycofywać się spod domu na farmie. Bała się tylko, że nie zdoła zadzwonić do Duncana i powiedzieć mu, co udało jej się odkryć i co ma zamiar zrobić. Wiedziała, że nie może z tym zwlekać. On zrozumie, kiedy mu zaprezentuje swój plan.

Megan wyszła z samochodu i szybkim krokiem udała się w kierunku sklepu. Pchnęła szerokie drzwi wejściowe zderzając się niemal z ostatnimi klientami zmierzającymi na parking i pospieszyła korytarzem stukając obcasami po gładkiej podłodze. Oddychała ciężko, jak pływak walczący z falami. Światła sklepików – nie kończącego się ciągu różnorodnych butików i salonów z odzieżą – zalewały ją, jakby ujawniając publicznie jej panikę i desperację. Muszę się opanować, przykazywała sobie. Lecz jakiś głos w jej wnętrzu podpowiadał, że powinna raczej zacząć śpiewać pieśń żałobną za swą straconą duszę. To, co zamierzam uczynić, nie jest wcale czymś złym, wmawiała sobie. Oczy manekinów wystawowych, nieruchome i bezduszne, przyglądały się, gdy przebiegała obok.

Zadała sobie pytanie, czy tak właśnie wyglądają oczy martwego człowieka, lecz natychmiast przegnała tę myśl i przyspieszyła kroku.

Kiedy dotarła do sektora z artykułami sportowymi, skonstatowała z ulgą, że poza pracownikiem liczącym utarg przy kasie, nie było w nim nikogo.

Młody człowiek spojrzał na Megan, następnie na zegar ścienny – do zamknięcia było zaledwie kilkanaście minut – po czym znowu na Megan. Kiedy wyszedł zza kasy zobaczyła, że miał na sobie dżinsy, białą koszulę, krawat, a w uchu – kolczyk. Nie wyglądał jak podejrzany typek.

Ja chyba też nie, pomyślała posępnie.

– Witam – zaczął grzecznie. – Zdążyła pani w ostatniej chwili. W czym mogę pomóc?

– Interesuje mnie sprzęt do polowania – odpowiedziała Megan starając się opanować drżenie głosu.

– Proszę bardzo – odparł sprzedawca. Zaprowadził ją w głąb sklepu, gdzie na jednej ze ścian rozmieszczona była rozmaita broń: haki z fantazyjnymi nacięciami i kolorowo pomalowane strzały, jakby wyjęte prosto z futurystycznych opowieści, a także rozmaite strzelby, karabinki, pistolety i kusze. Obok wisiały parki i spodnie myśliwskie w różnych kolorach – w ostrych, jaskrawo-pomarańczowych, i w stonowanych dla potrzeb kamuflażu. Na górnej półce znajdowały się okulary, a niżej pełen asortyment myśliwskich noży – zębate, odblaskowe, z ukrytym ostrzem itp. Wyłożonych było także parę czasopism: Field and Stream, Guns and Ammo i Soldier of Fortune. Patrząc na cały ten arsenał Megan poczuła się całkiem zagubiona. Po chwili jednak uświadomiła sobie jaka odpowiedzialność na niej spoczywa i skoncentrowała się na czekającym zadaniu.

– Jakiego dokładnie rodzaju ekwipunku myśliwskiego pani potrzebuje? – usłyszała pytanie sprzedawcy. – Ma być na prezent czy do użytku własnego?

Głęboko zaczerpnęła powietrza.

– Dla mojej rodziny – odparła.

– A więc prezent. Czy ma pani coś konkretnego na uwadze?

– Polowanie – rzuciła krótko.

– Aha, polowanie. Ale na co? – pytał sprzedawca cierpliwie, z lekkim rozbawieniem.

– Na dzikie bestie – rzekła półgłosem.

– Słucham? – Sprzedawca popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. Megan zignorowała jego spojrzenie i pamięcią sięgnęła do domu w Lodi.

Wyobraziła sobie, że siedzi w mrocznym salonie, ciężkim od dymu i entuzjazmu, i przysłuchuje się dyskusji Olivii z Kwanzim i Sundiatą. Znajomość broni u obu czarnych mężczyzn była typowa dla mieszkańców murzyńskiego getta: noże i obrzyny. Wiedza Olivii była bardziej rozległa; mówiła o zasięgu i szybkości strzału, łatwo rzucała rodzajami i kalibrami. Megan przypomniała sobie, jak do grupy przyłączyła się Emily, pokazując, jak ma zamiar trzymać karabin pod swoim długim płaszczem; przed oczami stanął jej obraz Emily z karabinem w ręku. Widziała czarną lufę i brązową, drewnianą kolbę. Wzrok skierowała na ścianę z rozwieszoną bronią.