Sędzia Pearson łamał sobie głowę wymyślaniem jakichś prawdopodobnych, uspokajających wyjaśnień tej zwłoki, nie bardzo mu się to jednak udawało. Był przekonany, że Olivia chce ich jeszcze do czegoś wykorzystać, co oznaczało, że choć pieniądze zostały zapłacone, jej zdaniem dług wciąż jeszcze nie został uregulowany.
Te parę sekund, jakie zajęło Olivii wejście na schodki, wystarczyło, by poczuł się bardziej niepewnie niż w którymkolwiek momencie od początku porwania. Obawiał się, że zaczną mu się trząść ręce albo głos zadrży, i wtedy wnuka ogarnie panika. Nie cierpiał Olivii, bo potrafiła sprawić, że czuł się stary i niedołężny.
– Cześć, chłopcy – powiedziała Olivia ciepło.
– Na co jeszcze czekamy? – zapytał.
– Musimy jeszcze coś wygładzić. Powiązać ze sobą parę rzeczy, to wszystko.
– Pani rzeczywiście myśli, że tak łatwo uda się wam z tego wyjść? – Sędzia był zaskoczony własnymi słowami.
Olivia jednak roześmiała się.
– Ależ my już mamy wszystko za sobą. Zawsze wiedzieliśmy, że się nam uda. Zadziwia mnie pan. Przecież dobrze pan wie, że większość spraw kryminalnych zostaje nie rozstrzygniętych. A ta pozostanie nie tyle "nie rozstrzygnięta", co "nie rozwiązana". Tak, to jest lepsze słowo.
Podeszła i chwyciła Tommy'ego za podbródek. Mówiąc do sędziego wbijała wzrok w oczy chłopca, jakby chciała w nich coś odkryć.
– Najlepszymi przestępstwami są te, które nie mają zakończenia. Kiedy zagrożenie i różne dalsze możliwości wciąż nie ustają. Kiedy zaczynają żyć swoim własnym życiem. Zaczynają panować nad życiem ludzkim w całej rozciągłości. I to właśnie ma miejsce tutaj.
– Pani postradała zmysły – odpowiedział. Roześmiała się znowu.
– Możliwe, sędzio. Wiele kobiet zaczyna w więzieniu wariować – z powodu braku ruchu, z nudów, z napięcia, nienawiści. Może i mnie to spotkało. Radzę jednak panu pogodzić się z tym. Teraz będę jakby członkiem waszej rodziny. Co o tym myślisz, Tommy? Chciałbyś mieć taką ekscentryczną, niezamężną cioteczkę? Bezdzietną, trochę sknerę, trochę dziwaczkę. Taką, którą zawsze zaprasza się z różnych okazji rodzinnych, mając nadzieję, że się nie pokaże.
Tommy nic nie odpowiedział, a Olivia puściła jego podbródek i cofnęła się.
– Niczego nie rozumiecie. Pomyślcie tylko, co się stało: wsadziłam was do więzienia tutaj, a ich do drugiego. Myślicie, że teraz wypuszczę was tak na słowo honoru, po paru dniach? Nie tak działa ten system, sędzio, prawda? Czekają ich jeszcze ciężkie chwile.
– Czy to właśnie mam im powiedzieć?
– Nie – Olivia pokręciła głową. – Nie potrzebuję żadnego posłańca.
– Po co więc mówi nam pani o tym?
– Dla niego, sędzio. – Wskazała na Tommy'ego. – Żeby nigdy nie zapomniał. – Popatrzyła na chłopca wnikliwie. – Mówiłam ci od samego początku, jak ważny jesteś w tej całej sprawie. Będziesz im przypominał. Żeby nigdy nie zapomnieli.
Sędziemu przemknęła potworna myśclass="underline" żywa pamiątka? Czy może martwa?
– Kiedy wreszcie to się skończy? – zapytał spokojnie, próbując nadać głosowi stanowcze brzmienie.
– Wkrótce. Może nawet w ciągu paru godzin. Najdalej jutro. Nie traćcie nadziei. Może oni nie nawalą. Dotychczas wypełniali każde polecenie jak posłuszne, małe żołnierzyki.
Zmierzwiła lekko czuprynę Tommy'ego.
– Trzeba myśleć pozytywnie – podkreśliła.
Pomachała im zdawkowo i wyszła zostawiając ich samych na poddaszu. Tommy czekał, dopóki nie usłyszał zatrzaśnięcia zamka i jej kroków oddalających się korytarzem.
– Dziadku – zaczął drżącym głosem, zagryzając wargi, by nie wybuchnąć płaczem. – Ona kłamie. Ona wcale nie ma zamiaru tak zrobić. Za bardzo nas nienawidzi. Mamy i taty też. Ona nigdy nas stąd nie wypuści.
Sędzia Pearson przytulił mocno wnuka.
– Powiedziała nam zupełnie coś innego – przypomniał chłopcu.
– Ona nigdy nie robi tego, co mówi. Chce tylko jeszcze bardziej nas nastraszyć. Kiedy mówi, że pozwoli nam odejść, to wcale jej nie wierzę. Chciałbym, ale nie mogę. – Tommy wyzwolił się z objęć dziadka i wyprostował, wycierając łzy z kącików oczu. – Ona nie może znieść myśli, że moglibyśmy być znowu razem w domu szczęśliwi. Czy ty tego nie widzisz? – Popłakując cicho, ukrył twarz w koszuli dziadka. Po chwili znowu uniósł głowę. – Nie chcę umierać, dziadku. Nie to, żebym się bał, ale nie chcę.
Sędzia Pearson poczuł skurcz w gardle. Pogładził wnuka po głowie i zajrzał mu głęboko w oczy. Przez lęk i strach, przez kłopoty, jakie nękały malca przez tyle lat, przebijało się jasne, mocne światełko. Widząc je, wypowiedział pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy:
– Tommy, nie pozwolę im na to. Nie umrzesz. Wydobędziemy się stąd. Przyrzekam.
– Jak? Jak możesz to przyrzekać?
– Ponieważ jesteśmy silniejsi od nich.
– Ale oni mają broń.
– A jednak to my jesteśmy silniejsi.
– To co mamy robić?
Sędzia wstał, rozejrzał się po stryszku, dokładnie tak, jak w pierwszych chwilach uwięzienia. Schylił się do Tommy'ego, pogładził go po policzku i uśmiechem spróbował dodać wnukowi otuchy. Przypomniał sobie coś, o czym pomyślał, gdy tylko ich tu zamknęli. Nie jest to może wielkie i zaszczytne pole bitwy, ale umrzeć można równie dobrze i tutaj.
Wziął głęboki oddech, siadł na pryczy i przyciągnął chłopca do siebie.
– Czy opowiadałem ci już kiedyś jak Dwudziestej z Maine udało się utrzymać Little Round Top drugiego dnia bitwy pod Gettysburgiem? Dzięki temu uratowali Unię. Opowiadałem ci o tym?
Tommy pokręcił głową.
– Nie, nigdy.
– A jak Sto Pierwsza Spadochronowa zdobywała Bastogne?
Znowu pokręcił głową. Uśmiechnął się. Już wiedział, że dziadek odpowiada na jego pytanie.
– A jak marines wycofywali się znad Jalu?
– O tym opowiadałeś mi – odparł Tommy. – Prawdę mówiąc, parę razy.
Sędzia uniósł wnuka do góry i mocno wziął w ramiona. – Najpierw porozmawiamy o odwadze, Tommy. Potem powiem ci, co zamierzam zrobić.
– Megan! Gdzie się podziewałaś? – wykrzyknął Duncan, kiedy zadyszana ukazała się w drzwiach wejściowych.
W mgnieniu oka znalazł się przy niej, w korytarzu. W jego oczach malowało się napięcie z całego dnia.
– Przeraziłaś nas śmiertelnie. Nie mieliśmy pojęcia, co z tobą. Do cholery, nie rób tego więcej!
Wyciągnęła ręce i chwyciła go kurczowo za ramiona. Była blada, nie mogła wydobyć z siebie słowa.
– Czujesz się dobrze? – zapytał, powoli opanowując nerwy. Pokiwała głową.
– Powiedz, co się stało?
– Znalazłam ich – odrzekła spokojnie. Duncan patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie?
– W jednym z wynajętych domów.
– Jesteś pewna?
– Widziałam Billa Lewisa.
– Gdzie to jest?
– Niedaleko. Jakieś trzydzieści kilometrów za miastem.
– Mój Boże!
– Tak, wiem.
– Mój Boże – powtórzył Duncan.
Tym razem Megan tylko pokiwała głową.
– Po twoim telefonie strasznie się denerwowałem. Myślałem… Sam nie wiem, co myślałem. Jedyne co robiłem, to denerwowałem się.
– Nic mi nie jest – uspokajała go Megan. Chociaż w to sama nie wierzyła. Duncan wyswobodził się z jej rąk i zacisnął pięści.
– Cholera! Mamy szansę! Odwrócił się do Megan.
– Ona dzwoniła – powiedział krótko. Był już spokojny.
– I? – Megan poczuła jak serce jej się ściska.
– Mówi, że wypuści ich, ale nadal mamy u niej dług. Że dostała za mało. Ze wróci po więcej. Pewnego dnia. I że to nigdy się nie skończy.
Megan skamieniała. Wydało jej się, że nie wytrzyma już dłużej bólu i udręki. Spróbowała uspokoić nerwy.
– Nigdy się nie skończy? – zapytała.
– Tak – potwierdził Duncan. Ramiona mu opadły, jednak po chwili odzyskał zimną krew.